W dodatku, ku irytacji nadrektora, zbliżyły się po liniach krzywych. - Chyba wykazaliśmy właśnie, że gigantyczny żółw zrobiony z kamienia nie będzie należycie funkcjonował - stwierdził pierwszy prymus i westchnął. -Już po raz dziesiąty - dodał wykładowca run współczesnych. - Mówiłem przecież, że potrzebne jest chelonium - przypomniał nadrektor Ridcully. Efekty wcześniejszych prób wirowały wolno w pobliżu. Małe kule, wielkie kule... Niektóre okrywał nawet płaszcz gazów wydzielających się z niezgrabnych brył skał i lodu. Zdawało się, że nowy wszechświat wie mniej więcej, czym powinien się stać, ale nie całkiem sobie z tym radzi. W końcu, jak stwierdził nadrektor, kiedy już ludzie będą mieli na czym stanąć, potrzebne im będzie coś do oddychania. Atmosfery zjawiały się jak na zawołanie. Ale były okropne, pełne składników, których nawet troll by nie wessał. Pod nieobecność bogów - a seria prostych testów nie wykazała nawet śladu deitygenu - nadrektor zdecydował, że zadanie ułożenia wszystkiego jak należy spada na ludzi. Budynek Magii Wysokich Energii był coraz bardziej zatłoczony. Nawet studenci magii okazywali zainteresowanie, a zwykle nie widywało się ich za dnia. Projekt obiecywał ciekawsze atrakcje niż tkwienie tu nocami, gry z HEX-em i jedzenie pizzy śledziowo-bananowej. Wniesiono kolejne biurka. Sam Projekt tkwił pośrodku coraz szerszego kręgu instrumentów i aparatury, ponieważ każdy z magów - z wyjątkiem, być może, profesora starożytnego koronkarstwa - odkrywał nagle, że pracuje nad czymś, czemu dostęp do Projektu przyniesie wielkie korzyści. Z pewnością nie brakowało miejsca. Wprawdzie sam Projekt miał około stopy średnicy, ale przestrzeń wewnątrz niego zdawała się rosnąć z każdą sekundą. W końcu wszechświat ma w sobie mnóstwo przestrzeni. I kiedy w prawdziwym świecie pełni ingorancji laicy protestowali przeciwko magicznym eksperymentom, wcale nie takim niebezpiecznym, gdy tylko szansa poważnego naderwania osnowy rzeczywistości była większa niż jedna na pięć, to w Projekcie nie było nikogo, kto mógłby protestować przeciwko czemukolwiek. Oczywiście, zdarzały się wypadki... - Przestańcie się obaj wydzierać! - wrzasnął pierwszy prymus. Dwaj studenci, którzy dyskutowali zawzięcie, a w każdym razie raz po raz wygłaszali głośno swoją opinię, co zazwyczaj wystarcza jako argumentacja, teraz zamilkli. - Straciłem masę czasu, żeby zebrać do kupy małą lodową kulę, a on posłał tę przeklętą skałę, żeby się z nią zderzyła, panie pierwszy prymusie - wyjaśnił pierwszy student. - Nie chciałem! -zapewnił drugi. Pierwszy prymus spróbował sobie przypomnieć jego imię. Zwykle starał się unikać poznawania studentów, uważał bowiem, że są nużącym zakłóceniem właściwego trybu życia uczelni. - A co chciałeś... mój chłopcze? - zapytał. - E... Próbowałem trafić w tę wielką kulę gazu, panie pierwszy prymusie. Ale skała tak jakby wykręciła dookoła niej. Pierwszy prymus rozejrzał się - nigdzie nie zauważył dziekana. Zajrzał do Projektu. - Aha, widzę. To ta. Całkiem ładna z tymi paskami. Kto ją zbudował? Któryś ze studentów podniósł rękę. - A tak... ty. Niezłe paski. Dobra robota. Z czego jest zrobiona? - Ściągnąłem w jedno miejsce dużo lodu, panie pierwszy prymusie. Ale zrobił się gorący. - Naprawdę? Lód w kuli robi się gorący? -W bardzo dużej kuli, panie pierwszy prymusie. - Mówiłeś o tym panu Stibbonsowi? On lubi wiedzieć o takich rzeczach. - Mówiłem. Pierwszy prymus zwrócił się do drugiego ze studentów. - A dlaczego ty rzucałeś kamieniami w jego wielką kulę gazów? - No bo... Bo za trafienie dostaje się dziesięć punktów.
|