To coś było w środku autobusu. Bez jakiegokolwiek bagażu świadczącego o wcześniejszych przygotowaniach i bez biletu chłopak wskoczył do pierwszego z brzegu odjeżdżającego magirusa, a Serkisof po chwili wahania udał się w jego ślady. Nie wiedząc, dokąd zmierzają ani gdzie zostaną dowiezieni, tygodniami, kolejnymi autobusami, podróżowali z miasta do miasta, z dworca na dworzec. Raporty pisane kulfonami przez Serkisofa w trakcie jazdy były żywym świadectwem tajemnicy ukrytej w podróżach donikąd i barw, jakie kryły w sobie bezcelowe wędrówki. Widzieli szaleńców, którzy zgubili drogę, bagaże i czas, w jakim przyszło im żyć; emerytów handlujących kalendarzami, rozemocjonowanych, świeżo upieczonych żołnierzy i nawiedzonych młodzieńców, którzy wieszczyli rychły koniec świata. W dworcowych barach jadali razem z narzeczonymi, czeladnikami, piłkarzami, sprzedawcami nielegalnych papierosów, płatnymi zabójcami, nauczycielami ze szkół podstawowych i dyrektorami kin. Sypiali w dworcowych poczekalniach i fotelach autobusowych, wtulając się w setki, tysiące różnych osób. Ani jednej nocy nie spędzili w hotelu. Ani razu nie nawiązali dłuższej znajomości czy przyjaźni. Ani razu nie jechali w poczuciu, że dążą do celu. „Szanowny Panie, jedyne, co robimy, to wsiadanie i wysiadanie z autobusów - pisał Serkisof. - Na coś czekamy: może na cud, może na jakieś światło, anioła albo wypadek. Nie mam pojęcia. Jakaś siła sprawia, że wymieniłem te właśnie rzeczy... Same się napisały... Czuję, jakbyśmy szukali znaków, które mają nas zaprowadzić do nieznanego świata, ale szczęście jakoś nas omija. Chociaż fakt, że do tej pory nie przytrafiła nam się żadna, nawet najdrobniejsza kraksa, może być chyba dowodem na to, że jakiś anioł nas chroni. Nie wiem, czy chłopak zauważył moją obecność. I nie wiem, czy wytrzymam do końca". Nie wytrzymał. Siedem dni po nabazgraniu tego listu, nocą, kiedy Mehmet na jakimś przystanku, zostawiwszy niedojedzoną zupę, wskoczył do odjeżdżającego właśnie BŁĘKITNEGO TRANSU, Serkisof patrzył za nim w zdumieniu, siedząc przy narożnym stoliku nad talerzem tej samej zupy. Następnie spokojnie i bez wyrzutów sumienia dokończył posiłek, co otwarcie wyznał doktorowi Narinowi. A cóż niby miał zrobić? Dalszych losów Mehmeta nie udało się ustalić ani doktorowi, ani wyznaczonemu do tego zadania Serkisofowi. Nim znaleziono ciało jakiegoś chłopaka, błędnie uznanego za Mehmeta, upłynęło sześć tygodni. Serkisof spędził je na dworcach, w siedzibach urzędów ruchu drogowego i kawiarniach dla kierowców. Tknięty przeczuciem, jeździł na miejsca wypadków, szukając Mehmeta wśród ofiar. Z innych listów wywnioskowałem, że równocześnie doktor Narin zlecił poszukiwania syna pozostałym wywiadowcom. Punktualne serce Zenitha przestało bić z powodu utraty krwi dokładnie w chwili, gdy agent pisał swój raport, a autobus, którym jechał, nadział się na dyszel jadącej przed nim furmanki. Niedokończony, zakrwawiony list przesłała na adres doktora Narina dyrekcja firmy WCZESNY TRANS.
|