- Sam...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
 Wróciłeś do lasu...
»
Stosowane zabiegi W okresie późnym w zakresie fizykoterapii stosuje się: jontoforezę, prądy diadynamiczne, prądy interferencyjne, laseroterapię,...
»
siejąc, jest to niemożliwe, chyba, że masz na myśli chwasty! Czytałem kilka lat temu o natychmiastowych karierach, błyskawicznym sukcesie,...
»
Badania neurofizjologiczne (Teitelbaum,1955; Teitelbaum i Epstein, 1962) pozwoliłyzlokalizować w podwzgórzu dwa obszary bez-pośrednio związane z...
»
- Tak, to ten...
»
Spory midzy organizacjami, wzajemne oskar|enia (rabin Szajewicz nie uznaje legalno[ci wyboru przewodniczcego $ ), sprawiBy, |e w 1999 r
»
swoje ogrody i siedziby we wspólnej wiosce, po śmierci grzebie się ich na wspólnej działcena ziemi przodków...
»
- Odejdź ode mnie! - wrzasnął Fontaine...
»
13
»
- To musiało być coś ważnego, gdyż inaczej nie zakłócałby pan naszego spokoju - rzekła Leia...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

.. Sam Cashman - wykrztusił. - Sierżant, numer wojskowy 19385628.
- I co? Nic strasznego ci się nie stało, prawda, Sam? - Pitt schylił się, pomagając Cashmanowi wstać.
- Przepraszam, panie majorze. Wykombinowałem, że skoro i tak ma pan postawić mnie przed sądem wojskowym...
- Kiepsko kombinujesz - wpadł mu w słowo Pitt. - Następnym razem trzymaj język za zębami. Przyznałeś się do winy, mimo że nikt ci niczego nie zarzucał.
- Teraz mnie pan zakapuje?
- Zacznę od tego, że gówno mnie obchodzi, czy masz fuchy, czy nie. Nie stacjonuję w bazie w Keflaviku i mam gdzieś kretyńskie zarządzenia pułkownika Nagela. Co więcej, na pewno nie ja będę tym facetem, który cię wyda. Chcę wyłącznie, abyś odpowiedział na kilka prostych pytań. - Pitt patrzył w oczy Cashmana i miło uśmiechał się. - No, więc jak? Pomożesz mi?
Na twarzy mechanika malował się strach.
- Jezu Chryste, wszystko bym dał, żeby pan był moim dowódcą. - Wyciągnął dłoń. - Niech pan pyta.
Pitt uścisnął rękę Cashmana.
- Pierwsze pytanie: czy zwykle wydrapujesz swoje inicjały na naprawianych przez siebie elementach?
- Tak. Wie pan, to taki znak firmowy. Robię dobrą robotę i jestem z tego dumny. Ma to też swój cel. Gdy pracuję nad układem hydraulicznym jakiegoś samolotu, który później wraca z usterkami, wiem, że mam ich szukać tam, gdzie nie ma mojego znaku. W ten sposób oszczędzam kupę czasu.
- Czy kiedykolwiek naprawiałeś układ przedniego koła dwunastomiejscowego odrzutowca brytyjskiego?
Cashman zastanawiał się przez chwilę.
- Tak, jakiś miesiąc temu. Najnowszej generacji lorelei z dwoma silnikami turboodrzutowymi. Supermaszyna.
- Czy była pomalowana na czarno?
- Nie zauważyłem koloru. Było ciemno. Zadzwonili po mnie o wpół do drugiej w nocy. Ale samolot nie był czarny. - Pokiwał głową. - Jestem tego pewien.
- Czy przypominasz sobie jakieś szczegóły, a może coś niezwykłego związanego z tą naprawą?
Cashman roześmiał się.
- Pamiętam jeden szczegół. Dwóch dziwnych typów, którzy lecieli tą maszyną. - Podniósł filiżankę, by w ten sposób zaproponować Pittowi kawę, lecz major przecząco pokręcił głową. Wie pan, ci faceci śpieszyli się jak diabli. Stali nade mną i poganiali. Parę razy nieźle mnie opieprzyli. Musieli gdzieś twardo wylądować, bo rozwalili obudowę amortyzatora. Mieli cholerne szczęście, że znalazłem zapasową w hangarach BOAC.
- Zaglądałeś do środka samolotu?
- A skąd! Tak pilnowali drzwi bagażowych, jakby na pokładzie był szef jakiegoś wielkiego koncernu.
- Domyślasz się, skąd przylecieli lub dokąd zmierzali?
- Ani trochę. Te skurwiele nic nie powiedziały. Gadali tylko o naprawie. Ale to musiał być miejscowy lot, bo nie uzupełniali paliwa. Na lorelei bez pełnych zbiorników daleko by nie dolecieli, przynajmniej z Islandii.
- Pilot musiał podpisać odbiór naprawy.
- Nie. Odmówił. Powiedział, że jest bardzo spóźniony i złapie mnie następnym razem. Mimo to zapłacił. Dwa razy tyle, ile była warta robota. - Cashman umilkł na chwilę. Próbował wyczytać coś z twarzy mężczyzny stojącego przed nim, ale oblicze Pitta było nieprzeniknione jak granit. - Co się kryje za tymi wszystkimi pytaniami, majorze? Może mi pan zdradzić ten sekret?
- To żaden sekret - powiedział wolno Pitt. - Samolot marki Lorelei rozbił się parę dni temu i poza szczątkami dzioba nic innego nie zostało do identyfikacji. Próbuję ustalić jakieś dane na jego temat, to wszystko.
- Nie zgłoszono jego zaginięcia?
- Gdyby zgłoszono, nie byłoby mnie tutaj.
- Po tych facetach wiedziałem, że to może być śmierdząca sprawa. Dlatego na wszelki wypadek wypisałem papiery naprawy. Pitt pochylił się w stronę Cashmana i zajrzał mu głęboko w oczy. - Co warte są te papiery, jeśli nie byłeś w stanie zidentyfikować samolotu?
Na twarzy mechanika pojawił się przebiegły uśmiech.
- Może i jestem chłopakiem ze wsi, ale moja mamuśka nie powiła mnie wczoraj. - Wstał i skinął głową w kierunku bocznych drzwi. Majorze, dziś będzie pamiętał swój dzień.
Zaprowadził Pitta do pokoju biurowego o rozmiarach dziupli; całe umeblowanie składało się z rozlatującego się biurka przypalonego papierosami w co najmniej pięćdziesięciu miejscach, dwóch równie solidnych krzeseł oraz metalowej szafy na dokumenty. Cashman od razu podszedł do niej, wyciągnął szufladę, pogrzebał chwilę w papierach i znalazłszy to, czego szukał, wręczył Pittowi zatłuszczoną, kartonową teczkę.
- Nie kłamałem, gdy mówiłem, że było zbyt ciemno, aby rozróżnić kolory. Ale jestem prawie pewien, że ten samolot nigdy nie był malowany ani pędzlem, ani pistoletem. Aluminiowy kadłub błyszczał tak, jakby dopiero wyszedł z fabryki.
Pitt otworzył teczkę i szybko przejrzał kartę naprawy. Charakter pisma Cashmana pozostawiał wiele do życzenia, ale był dostatecznie wyraźny, by w rubryce typ i numer samolotu odczytać: Lorelei Mark V III-B 1608.
- Skąd to wziąłeś?
- To zasługa Angola, kontrolera jakości w zakładach Lorelei odparł Cashman, siedząc na rogu biurka. - Po zdjęciu osłony przedniego zawieszenia wziąłem latarkę, żeby sprawdzić, czy nie ma tam jakiegoś uszkodzenia albo przecieku. No i znalazłem numerek pięknie wybity na prawym wsporniku, zieloną sygnaturę, mówiącą, że układ przedniego koła został sprawdzony i dopuszczony do eksploatacji przez Głównego Inspektora Lorelei Aircraft Limited, Clarence'a Devonshire'a. Oczywiście był na niej numer seryjny samolotu.
Pitt odłożył teczkę na biurko.
- Sierżancie Cashman! - rzekł rozkazującym tonem.
- Tak jest! - zaskoczony mechanik stanął na baczność.
- Numer waszego dywizjonu!
- Osiemdziesiąty Siódmy Dywizjon Transportowy, panie majorze.
- Doskonale. - Na beznamiętnym obliczu Pitta pomału zaczął rozkwitać szeroki uśmiech. Major poklepał Cashmana po ramieniu. Miałeś rację, Sam. Dzięki tobie mam swój dzień.
- Ja też chciałbym mieć - powiedział sierżant z westchnieniem ulgi. - W ciągu ostatnich dziesięciu minut dwa razy wystraszył mnie pan jak diabli. Po co panu numer mojego dywizjonu?
- Żeby wiedzieć, gdzie przysłać skrzynkę Jacka Danielsa. Mam nadzieję, że lubisz dobrą whisky?
Cashman doznał nagłego olśnienia.

Powered by MyScript