Wróciłeś do lasu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
się Bogu do ziemi, a potem wrócił do Jerozolimy i, złożywszy wielkie ofiary przed Przybytkiem, podejmował wszystkich Judejczyków biesiadą...
»
Kiedy o zmierzchu Richard Parker wrócił do łodzi nieco wcześniej niż poprzedniego dnia, byłem na to przygotowany...
»
Zostawiłam milicjanta pełniącego obowiązki służbowe i wróciłam do domu zastawiać przejście za oborą...
»
 * * * Kiedy Billy wrócił z urlopu, czekał już na niego rozkaz wyjazdu...
»
Kiedy wróciłam do domu, tata był pijany i strasznie rozrabiał...
»
wrócił do kraju, a on się uparł, nie i nie...
»
162 to zwyczajny M-ski, to znaczy taki, jakim widzieliœmy go w szkole, na manifestacjach albo na jednej z polan oliwskiego lasu...
»
W wielkich oczach Dreena odbijają się łuny pożarów w dole...
»
 Ważne jest, by nie wyciągać jakichś wniosków, by nie podejmować jakichś decyzji za lub przeciw seksowi, by nie dać się usidlić pojęciowym...
»
Po przyjeździe do Werony, owiniętej i przeciętej wolnym nurtem Adygi wkomponowanej w pejzaż miasta, patrząc na przerzucone nad rzeką mosty, bulwary i linię...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Spadło parę kropel deszczu i las opus­toszał. Właśnie nadeszła wiosna, ale tu na północy drzewa nie miały jeszcze liści. Stały jakby zamroczone przez chłody zimy w oczekiwaniu na słońce i cieplejszą pogodę. Obok przejechał jeździec na koniu, z którego lał się pot. Pełen gracji i ruchu wierzchowiec był ważniejszy niż człowiek; jeździec w bryczesach, wypolerowanych butach i dżokejce na głowie wyglądał niepozornie. Koń był rasowy i unosił wysoko głowę. Człowiek, mimo że jechał konno, sprawiał w tym świecie wrażenie intruza, ale koń wydawał się częścią tej przyrody, niszczonej z wolna przez ludzi.
 
Ogromne drzewa, dęby, wiązy i buki, stały bezgłośnie. Podłoże zaścielały zeszłoroczne liście, a ziemia sprawiała tutaj wrażenie bardzo starej. Prawie nie było słychać pta­ków. W pewnej chwili ozwał się kos, a niebo się przejaśniało.
 
Gdy pod wieczór wróciłeś, niebo było bardzo czyste, a te olbrzymie drzewa zalewało dziwne światło pełne cichego ruchu.
 
Światło to rzecz niezwykła; im dłużej na nie patrzysz, tym staje się głębsze i rozleglejsze. Drzewa pochwycił jego ruch. Widok był wstrząsający, żadne płótno malarskie nie mogło­by oddać jego piękna. Było to coś więcej niż promienie zachodzącego słońca; więcej niż to, co widziały twoje oczy. Tak jakby na ziemi spoczęła miłość. Znów ujrzałeś tę żółtą plamę forsycji, a ziemia się weseliła.
 
Przyszła z dwiema córkami, ale zostawiła je przed domem, aby bawiły się na świeżym powietrzu. Była młodą kobietą, ładną i dobrze ubraną; sprawiała wrażenie dość niecierpliwej, ale i utalentowanej. Powiedziała, że jej mąż pracuje w jakimś biurze, a ona czuje, że życie upływa. Jej szczery uśmiech mącił jakiś szczególny smutek. Zapytała: "Na czym polega więź? Od kilku lat jestem zamężna. Chyba kochamy się wzajemnie, ale czegoś strasznie w naszym związku brakuje".
 
Czy naprawdę chce pani głęboko w to wniknąć?
 
"Chcę, przebyłam długą drogę, by o tym z panem pomó­wić".
 
Mąż pracuje w biurze, a pani w domu, oboje macie swoje ambicje, przeżywacie własne frustracje, bóle i lęki. On chce zostać ważnym kierownikiem i obawia się, że nie zdoła tego osiągnąć, bo inni go wyprzedzą. Porusza się w swoim kręgu ambicji, frustracji, pogoni za spełnieniem, a pani - w swo­im. On wraca zmęczony, poirytowany, z lękiem w sercu, i wnosi to napięcie do domu. Pani po długim dniu także jest zmęczona dziećmi i całą tą resztą. Oboje wypijacie po kieliszku wina, by uspokoić nerwy i zaczynacie wymuszoną rozmowę. Potem posiłek, a wreszcie, jakżeby inaczej, łóżko. To właśnie nazywamy wzajemną więzią - każde z was żyje w kręgu swych egocentrycznych działań, a spotykacie się w łóżku. Oto co nazywamy miłością. Jest w tym, rzecz jasna, nieco czułości, trochę rozmów, czasem któreś z was poglasz-cze po główkach dzieci. A wreszcie nadejdzie starość i śmierć. Oto co nazywamy życiem. Wy ten sposób życia akceptujecie.
 
"A cóż innego można robić? Tak nas wychowano, wy­kształcono. Potrzebujemy bezpieczeństwa, trochę tych dob­rych rzeczy, które może dać życie. Nie pojmuję, jak można postępować inaczej?"
 
Czy wiąże nas pragnienie bezpieczeństwa? Czy może zwyczaj, akceptacja społecznych wzorców - idei męża, żony i rodziny? W tym wszystkim chyba bardzo niewiele jest szczęścia?
 
"Jest nieco szczęścia, ale zbyt wiele trzeba zrobić, zbyt licznych spraw dopilnować. Tak wiele trzeba przeczytać, by zyskać należytą wiedzę. Brakuje czasu na namysł. Oczywiś­cie nie jestem naprawdę szczęśliwa, ale jakoś żyję".
 
Wszystko to nazywa się życiem we wzajemnej więzi - choć oczywiście żadnej więzi w tym nie ma. Fizycznie można być przez chwilę razem, ale każde z was żyje we własnym, odrębnym świecie, ze swymi niedolami, a prawdziwe spot­kanie - nie tylko fizyczne, ale o wiele głębsze i szersze - nigdy nie następuje. Czy nie jest to wina społeczeństwa, kultury, w której nas wychowano i która tak łatwo nas pęta? To społeczeństwo - zepsute, skorumpowane i niemoral­ne - stworzyli ludzie. Trzeba je zmienić, a nie można tego dokonać, dopóki ludzie, którzy je wznieśli, nie zmienią samych siebie.
 
"Być może rozumiem to, co pan mówi, i może się zmienię, ale co z nim? Walka, osiągnięcia, stawanie się kimś spra­wiają mu wielką przyjemność. On nie zamierza się zmienić i w ten sposób wracamy do punktu wyjścia -ja, nieśmiało próbująca wyrwać się ze swego zamknięcia, i on, coraz bardziej wzmacniający swą ciasną życiową celę. Jaki to wszystko ma sens?"
 

Powered by MyScript