- Myśli pan wciąż tymi samymi ciasnymi kategoriami. Obcy to też woda. Inna, ale woda. Hooverowi opadła szczęka. - Utopia - wyszeptał. - Utopić się można! - A poza tym - ciągnął Shore, nie zważając na oszołomienie inspektora - woda może też być groźna. Wie pan, jak wygląda powódź lub przerwanie tamy? Nikt wtedy nie odmawia wodzie siły i niszczycielskich zdolności. - Do tego jednak potrzebna jest forma - otrząsnął się Hoover. - Ktoś musi pokierować, spiętrzyć, ująć w koryto. Musi być przywódca wydający rozkazy. Kto? Pan? - Nikt. Albo potrzeba. Warunki zewnętrzne. Ktoś, kto chce odcisnąć nową formę. To powoduje, że pojawia się reakcja, ciśnienie, napór. Boi się pan, że staniemy się niewolnikami kosmitów? Żeby tak było, muszą ująć to nasze nowe społeczeństwo w ramy. To forma. My te ramy rozerwiemy. To treść. Każdy układ hierarchiczny, jakiego pan jest reprezentantem, zagorzałym wyznawcą i orędownikiem, jest do zburzenia. Jak piramida, z której wziął wzór. Z trudem, ale można ją rozbić. Układu amorficznego nie. Nie zburzy pan oceanu, nie zniszczy chaosu. To prawo natury - entropia stale wzrasta, chaos rośnie, a my cały czas staraliśmy się działać na przekór: porządkować i budować. Chcieliśmy przeciwdziałać niepodważalnym prawom natury. Zamiast brać z niej przykład. To nielogiczne, stąd nasze niepowodzenia. - A my? A człowiek? Przecież nie może istnieć bez formy? - Kto to wie? Może człowiek to forma przejściowa do... boja wiem, skupisk wolnej woli? Człowiek też idzie na przekór entropii i płaci za to śmiercią, którą jest naznaczony od poczęcia. Wysoka organizacja kosztem skomplikowanej sieci i dużej energii musi się kiedyś rozpaść. My robimy dopiero pierwszy krok, nie wiemy, co będzie dalej, podejrzewamy tylko. Więc medytujemy, pracujemy, niczego nie burzymy, bo i tak samo zniszczeje, a nawet budujemy, bo kokon ciągle jeszcze jest potrzebny. Jesteśmy poczwarkami, a tu, na Ampis, zaczął się proces przemiany. Ja na niego czekam. Wie pan, ile mam lat? - Pięćdziesiąt? - zaryzykował Hoover. - Osiemdziesiąt pięć - wyznał Shore. - To koprata. Odmładza. Ja zaczekam. - To wszystko bzdury, szaleństwo i rojenia chorego umysłu - myślał Hoover, przewracając się po posłaniu i daremnie starając się zasnąć. Pomimo zmęczenia sen nie nadchodził. Inspektor był tak poruszony rozmową z Shore'em, że myśli kłębiły się w nim jak wir wodny. Co, do cholery, z tą wodą? - zdenerwował się. - Czy ja też już zwariowałem? To ta przeklęta planeta, ten deszcz. Boże jedyny! Od samego deszczu padającego latami bez przerwy można oszaleć, a co dopiero w takim zakazanym miejscu! Tych wszystkich ludzi trzeba leczyć. Wyłapać, wywieźć w jakieś suchsze miejsce i samo im przejdzie! Byle nie mieli za dużo kontaktów z wodą. Z piaskiem też nie, bo to niebezpieczne jak każde przeciwieństwo, a poza tym piasek stanowi równie wdzięczny obiekt do porównań. Gotowi się jeszcze pozamieniać w wydmy! Mimo że tak się uspokajał, to czuł jednak, że nie o to chodzi. Nie szaleństwo ogarnęło tych ludzi, tak jak nie uważał za szaleńców wyznawców różnych pokutujących jeszcze gdzieniegdzie religii. To było coś podobnego. Wiara. Wiara zaprawiona domieszką w nowy sposób pojmowanego adwentyzmu, masonerii i naturalnej filozofii. Pomimo zapewnień Shore'a czuł pod tym wszystkim rewolucyjne zapędy. Nie wierzył mu. - Niech pan się sam przekona - powiedział mu wtedy plantator. - Niech pan otworzy swój umysł, pozwoli czuć innym i sam niech pan czuje. Hoover przeraził się. Nigdy! Uznał propozycję za bezwstydną. Miałby pozwolić, by inni ludzie, obcy i niebezpieczni, najpewniej wrogowie Federacji, której był jednym z milionów strażników, mieli dostęp do jego mózgu!? Do jego wiedzy, tajemnic służbowych? Mieliby wpływać na niego, by zaraził się tym samym niebezpiecznym szaleństwem? Nie.
|