Wszyscy oni byli ze sobą powiązani, lecz rów-
nocześnie każdy z nich działał sam.
Powoli jednak ich podróże traciły swój dotychczasowy
rozmach, zaczęły koncentrować się wokół kilku nitek,
oznaczonych tajemniczymi znakami na swoistej mapie, z
której nie zrozumielibyśmy niczego. Z prowincji podążali,
klucząc, do metropolii albo raczej do dużych miejscowości,
198
w obrębie których cel stał się bardziej wyraźny, bardziej
prawdopodobny, chociaż ciągle jawił się jako zwykły
przypadek, ale mimo wszystko wzbudzał większe nadzie-
je.
Już majaczyło jakieś niejasne rozwiązanie. Już fakty
kilka razy sprawdzone układały się w klarowną, płynną
smugę podobną do dalekiego błysku bezgłośnego wy-
strzału; już prosty trop pojawił się na dobre, skupił na
sobie całą uwagę i dokładne wyobrażenie finału. Wycią-
gnięte ręce trafiały jednak w pustkę, drżały z wysiłku,
gdy niespodziewany cios rozniósł na strzępy różne ta-
jemnicze sidła. Wkrótce nastąpił dzień, w świetle którego
wszystko znalazło się na swoim miejscu i stało się do-
strzegalne zwyczajnymi oczami zwyczajnych ludzi.
Powracamy do Runy Beguem, której dusza zbliżała się
już do mrocznej granicy. Jej głos stał się suchy, wzrok
nieruchomy i spokojny, ruchy zmęczone i ślamazarne.
Jednak ani razu w ciągu całego czasu, poświęconego po-
szukiwaniu śmierci dla płomiennego serca niewinnego i
odważnego człowieka, nie nazywała rzeczy po imieniu i
nie pomyślała o niej przejęta rozpaczliwym smutkiem.
Ginęła i broniła się z zimną rozpaczą, znajdując oparcie
w przekonaniu, że śmierć Druda uwolni ją i uspokoi. To
uczucie podobne do olśnienia lub porażenia wywołanego
nieznośną męką, przedłużające się nieskończenie, zro-
dziło cel, który powierzyła szefowi i z nim tylko rozma-
wiała na ten temat prosząc przy okazji, by ominęły ją
dalsze zmartwienia.
Nie ma nic ponad namiętności, jakie prędzej czy póź-
niej mogą zawładnąć wszystkimi myślami i całą duszą
człowieka, dotąd, być może, żyjącego bez specjalnych
planów, ale mającego przeczucie i chęć spełnienia swej
misji. Należało wyciągnąć go z łanu głów, poznać i wy-
różnić spośród wielu podobnych doń twarzy, spośród
199
sobowtórów łudząco podobnych do oryginału. Wydawało
się, że to nie ma nic wspólnego z postępowaniem dziew-
czyny, której wyjazdy i przyjazdy odnotowane były w
prasowej kronice towarzyskiej podniosłym stylem. Rze-
czywiście, nie mogła dokonać tego przy całym uświado-
mieniu sobie osobowości i jasnym przeświadczeniu, co
trzeba byłoby zrobić; pozostawało jedynie publiczne wy-
zwanie lub inwigilacja ludności kilku miast z odpowied-
nimi badaniami, co zajęłoby wiele lat.
Potrzebny człowiek zjawił się sam, jak gdyby oczeki-
wał na chwilę zupełnego wyczerpania, żeby zastukać,
wejść i przemówić. Z pustej ulicy dolatywał stukot kół,
stawał się coraz głośniejszy i Runa, odganiając sen, a
dokÅ‚adniej — martwÄ… nieruchomość myÅ›li, z jakÄ… próbo-
wała oderwać się na palącej policzki poduszce od rze-
czywistości, przysłuchiwała się turkotowi niewidocz-
nego pojazdu.
Kto to jedzie nocÄ…? DokÄ…d? — pyta siebie, mimowol-
nie spostrzegając, że trwa w napiętym oczekiwaniu, że
krew jej szaleńczo pulsuje; wydało się, że do niej właśnie
kieruje się samotny turkot nocy. Brzmi coraz głośniej,
wyraźniej i coraz szybciej. Ktoś śpieszył się. Runa wstała,
wsłuchiwała się w terkot kół, ale ten nagle ustał naprze-
|