skradziona kolekcjafałszywy trop prowadził do naszego młodego przyjaciela...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Seniora Eulalia, seniorita Alma, chodźcie tu i zobaczcie, kogo prowadzę! – zawołał ran- czero donośnym głosem, zwracając się do głównego...
»
Częstotliwość przeprowadzania badań marketingowychBadania ciągłe (stałe)Badania ciągłe (stałe) są prowadzone systematycznie...
»
– Na pewno wiesz – sprzeciwił się Andy; rozmowę tę prowadzili pod koniec maja lub na początku czerwca, mniej wiecej w tym czasie, gdy zamknięto na głucho...
»
r265W przyjętej przez Rząd „Strategii finansów publicznych i rozwoju gospodarczego Polska 2000-2010” stwierdzono, że prowadzona polityka gospodarcza ma...
»
dzenie: mogą być one bodźcami pocho-prowadzi do pojawienia się przekonaniadzącymi z zewnątrz, albo teŜ mogą too niskich kompetencjach, a to z kolei...
»
Dalszymi czsto wymienianymi, egoistycznymi motywami byy, wedug prowadzcych TW: udzielanie pomocy formalnej i nieformalnej, a wic lepsza pozycja w toczcym si...
»
Przyczepa była pusta, a ślady stóp prowadziły z obozowiska w różnych kierunkach, toteż po chwili zastanowienia Boone wspiął się na pagórek leżący na zachód...
»
Roger Wolcott Sperry, prowadził pionierskie badania dotyczące funkcjonowania ludzkiego mózgu, za co w roku 1981, wraz z Davi- dem Hunterem Hubelem i...
»
Potem przybył Kurik z ludźmi Delady i najemnicy wycofali się, broniąc korytarza prowadzącego do wylotu akweduktu, którym uciekł Martel z Anniasem...
»
Ulam i von Neumann pracowali w Los Alamos National Laboratory, gdzie prowadzono badania nad bombą atomową w ramach projektu Manhattan...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wyznaję to pani, bo
teraz i tak zmienię koncepcję. W rzeczywistości zaś zrobiłem z tego duży pakiet
i wysłałem go do siebie na adres szpitala. Przesyłką poleconą. Udało mi się
wreszcie wydobyć z siebie głos. - Chryste Panie...! - wyjęczałam ochryple. - I
nie bał się pan, że zginie...?! Że zaprzepaszczą w szpitalu...?! - Liczyłem,
proszę pani, że nie będzie akurat pożaru urzędu pocztowego - odparł starszy pan
filuternie. - A w szpitalu, kiedy paczka przyszła po kilku dniach, poprosiłem
dyrektora o przechowanie w sejfie tych starych fotografii i pamiętników mojego
przyjaciela. Sejf szpitalny to było nader bezpieczne miejsce... Zabrakło mi
wszystkiego, słów, głosu, ocen i uczuć. Prawdopodobnie zdrętwiałam. Dwie ofiary,
jeden złapany zbrodniarz, potworna afera przemytnicza, chaos na czarnym rynku,
wszystko w pogoni za utraconym depozytem, który przez cały czas leżał spokojnie
w szpitalnym sejfie, pod patronatem właściciela...!!! Kiedy zeszłam na dół,
okazało się, że jest już późny wieczór. Marcin siedział w samochodzie zupełnie
zielony na twarzy. Nic nie mówił i nie patrzył na mnie. Pomyślałam, że chyba
muszę go o tym wszystkim zawiadomić jakoś bardzo łagodnie i ostrożnie. - Na
twoim miejscu nie miałabym siły wyrzec się tego spadku - oznajmiłam łagodnie i
ostrożnie. - Fenomenalne znaczki! Marcin zesztywniał i nadal patrzył przed
siebie. - Wszystko w porządku - poprawiłam się. - On nie ma do ciebie żadnych
pretensji o ten depozyt. Bardzo cię lubi. Marcin, nie poruszając się, otworzył
usta i wydał z siebie krótki charkot. Przestraszyło mnie to. - O rany boskie,
uspokój się już, przecież mówię, że wszystko w porządku! Nie wiem, co ci
zginęło, ale prawdziwe znaczki są u niego. W komplecie. Właśnie je obejrzałam.
Są, jak Boga kocham, ten twój depozyt to był kolejny kamuflaż. Nie przejmuj się,
wcale mu nie mówiłam, że zginął, ale tam nic nie było. Marcinowi zaczęła znikać
z twarzy upiorna zieleń. Dla odmiany stopniowo sczerwieniał. Powoli i z
wysiłkiem odwrócił głowę w moją stronę. - Nie rozumiem ani jednego słowa z tego,
co mówisz - wyszeptał ochryple. - Bo zdaje się, że coś mówisz...? Z anielską
cierpliwością powtórzyłam wszystko jeszcze trzykrotnie. Wyciągnęłam z bagażnika
butelkę wody mineralnej i powtórzyłam czwarty raz. Pod wpływem wody i moich
przysiąg Marcin zaczął wreszcie wyglądać jak żywy. Po raz piąty dowiedział się,
jak było, za pomocą zadawania pytań, bo głos mu wrócił. Szóstego razu odmówiłam.
- Czyś oszalał? Przecież już umiesz na pamięć każdy szczegół! Sama jestem
wstrząśnięta, ale niedobrze mi się robi od powtarzania w kółko tego samego!
Jeszcze ci nie starcza?! - To jest najpiękniejsza opowieść świata - odparł
Marcin uroczyście. - Pomimo wszystko! Rany boskie, jak ja się potwornie upiję...
Nareszcie przestały mnie dręczyć wyrzuty sumienia! - No, owszem... Wszystkich
przestaną dręczyć... - Nie, nie to. Mam na myśli wyrzuty sumienia, które
dręczyły mnie, ponieważ wmieszałem w aferę niewinnego staruszka. Ładny mi
niewinny staruszek...! Patrzyłam na niego pytająco, bo coś mi tu nie pasowało.
Marcin wyjaśnił. - Orientujesz się chyba, że charakteru pisma człowiek nie
zmieni, choćby stawał na głowie? Jakoś te wszystkie przesyłki trzeba było
adresować, nie? Szczególnie te od Wiśniewskiego. No więc przyjmij do wiadomości,
że wszystkie adresował prawdziwy sprawca całego zamieszania, nasz niewinny
staruszek, nakłoniony do tego przeze mnie podstępem. Większość hurtem. Zdaje
się, że nikomu nie przyszło do głowy szukać nadawcy w szpitalu... I w rezultacie
okazało się, że przez przypadek powiedziałam majorowi świętą prawdę. Upiorny
legat nie zginął, a zatem nie było żadnych innych powodów popełnienia tego
całego, idiotycznego przestępstwa, jak tylko korzyść skarbu państwa...
KONIEC
 


Powered by MyScript