— Jakby rak w jakiś sposób czynił ją kimś gorszym.
— A w końcu wszyscy kochali Jessie za to, co miała w środku.
— Dokładnie.
— Czy już pani lepiej? — Siostra Beth wróciła do tematu Susan.
— Chyba tak.
Howe zasunęła zasłony.
— Czy zaglądała pani do łazienki? — spytała Susan.
— Oczywiście — odrzekła siostra Beth. — Nie ma tam nikogo.
— Jeśli nie ma siostra nic przeciwko temu, chciałabym się osobiście o tym przekonać
— powiedziała Susan. Czuła się jak idiotka, ale wciąż była więźniarką swego strachu.
— Proszę bardzo — odrzekła przychylnie pielęgniarka. — Zaraz tam podjedziemy,
żeby mogła pani zajrzeć do łazienki i uwolnić się od niepokoju.
Siostra Tina pchnęła wózek w stronę otwartych drzwi łazienki, a jej koleżanka zapa-
liła światło.
Zajaśniały białe kafelki i urządzenia sanitarne. W środku nie ukrywał się żaden
trup.
— Naprawdę czuję się jak skończona idiotka — wyznała Susan, czując, że czerwie-
nieją jej policzki.
— To nie pani wina — skwitowała Beth.
— Doktor McGee przekazał nam dokładną notatkę na temat pani kondycji. Wiemy,
co pani dolega, i niczemu się nie dziwimy — wyjaśniła Tina Scolari.
— Szczerze pani współczujemy — dodała Beth Howe.
— I czynimy wszystko, by pani pomóc.
— Wkrótce dojdzie pani do siebie. Naprawdę. McGee to czarodziej. Nie ma tu lep-
szego lekarza.
Pomogły Susan położyć się do łóżka.
120
121
— A teraz — powiedziała siostra Tina — skoro jedna porcja środków nasennych nie
podziałała, pozwalam pani wziąć jeszcze jedną. One nie są silne, a na pewno pomogą
pani zasnąć.
— Bez nich w ogóle bym teraz nie zasnęła — zgodziła się Susan. — Zastanawiam
się... czy siostra mogłaby...
— Taak?
— Czy ktoś... mógłby zostać ze mną... aż zasnę?
Susan poczuła się jak mała dziewczynka, która boi się zostać sama w ciemnym po-
koju przed zaśnięciem, jak niedorosła, ssająca kciuk, bojąca się duchów trzydziestodwu-
letnia dziewczynka. Była zgorszona z tego powodu, ale nic nie mogła poradzić. Choćby
nie wiadomo jak często powtarzała sobie, że te stany wywoływane są przez jakieś przej-
ściowe zmiany w mózgu, jakąś malutką skrzeplinę, że to, co pojawia się jej przed ocza-
mi, naprawdę nie istnieje, lecz jest wyprodukowane w jej chorej wyobraźni, to jednak
nadal panicznie bała się zostać sama w sali 258 lub gdziekolwiek indziej.
Tina Scolari spojrzała na Beth Howe, unosząc pytająco brwi.
Siostra Beth zastanawiała się przez chwilę, a potem odrzekła:
— Chyba nie mamy żadnych spiętrzeń, prawda?
— Raczej nie — rzekła siostra Tina. — Jesteśmy na dyżurze wszystkie i nie mamy
dużo pracy. Przynajmniej na razie.
Beth Howe uśmiechnęła się do Susan.
— Spokojna noc. Jeszcze nie wydarzył się żaden gigantyczny wypadek drogowy, nie
przywieźli też żadnych uczestników bójki w barze. Myślę, że jedna z nas może wykroić
godzinkę i posiedzieć tu z panią, aż zadziałają środki usypiające.
— Podejrzewam, że nawet nie trzeba będzie siedzieć przez całą godzinę — zauwa-
żyła siostra Tina. — Przecenia się pani, panno Susan. Będzie pani lulać już po kilku mi-
nutach. A jutro rano obudzi się pani świeża i wypoczęta.
— Zostanę z panią — oznajmiła Howe.
— Dziękuję za pani poświęcenie, siostro — powiedziała Susan, złorzecząc w duchu
na siebie, że nie potrafi spędzić sama kilku minut w ciemnym pokoju.
Siostra Tina wyszła, ale po chwili wróciła z tabletką nasenną w kieliszku.
Susan przełknęła różową pastylkę i popiła wodą ze szklanki. Trzęsły jej się ręce i nie
dopiła płynu do końca. Miała wrażenie, że obie pielęgniarki słyszą wyraźnie, jak jej zęby
|