- Tak trzymać...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Ale na szczęście mamy środki - trzymane zresztą jak wiele rzeczy w zupełnej tajemnicy - pozwalające wiedzieć, praktycznie rzecz biorąc, wszystko o każdym z...
»
Szmaragd radży Z wielkim trudem James Bond ponownie skoncentrował uwagę na małej żółtej książce, którą trzymał w ręku...
»
Alice wsunęła nogi w  gumiaki i  wzięła broń, którą Carmody kazał jej zawsze trzymać za biurkiem z  drewnianą roletą...
»
Czworo śmiałków siedziało teraz naprzeciwko siebie, trzymając się za ręce...
»
- Przysuń bliżej krzemień - poradził Roland - i mocno go trzymaj...
»
- Trzymaj się z dala od tych paniuś z miasta, chłopcze...
»
trzymanie si zasady, e co powiesz, to zrobisz...
»
W rezultacie słuchawkę podniósł Bieżan...
»
regret + -ing form or infinitive 296...
»
Pytanie wydawało się bezsensowne...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

.. „Ulisses" wykonał zwrot.
Kapok-Kid uchwycił spojrzenie Nichollsa, skinął głową w kierunku Carringtona.
- Rozumiesz, o co chodzi?
- Tak! - Nicholls był bardzo spokojny. - Tak, wiem. - Nagle roześmiał się. - Na przyszły raz uwierzę ci na słowo. To demonstrowanie faktów jest dla człowieka zbyt męczące!
Uciekając prosto przed falami, „Ulisses" był nadzwyczaj stateczny. Wiatr dął prosto w rufę, a mostek stanowił cudowną osłonę. Poszarpane mgły nad głowami stały się rzadsze, prawie zniknęły. Daleko na południowym wschodzie po bezchmurnym niebie wspinało się oślepiająco białe słońce. Długa noc minęła.
W godzinę potem wiatr zwolnił do trzydziestu węzłów, a radar wykrył okręty na zachodzie. Po jeszcze jednej godzinie, gdy wiatr prawie ustał i po morzu toczyła się tylko ciężka fala, nad widnokręgiem mignęły tylko chmurki dymu.
Punktualnie o dziesiątej trzydzieści „Ulisses" spotkał się z konwojem na wyznaczonej pozycji.
ROZDZIAŁ VII
 
Środa w nocy
 
Konwój nadciągał prosto z zachodu. Po nierównej fali ciężko przewalały się bogato załadowane statki - wspaniały i łakomy łup dla niemieckich łodzi podwodnych. Osiemnaście statków tworzyło tę flotyllę; piętnaście dużych nowoczesnych frachtowców i trzy zbiornikowce po szesnaście tysięcy ton. Niosły ładunek o wartości większej, bezwzględnie bardziej pożądanej niż jakiekolwiek statki najbogatszych kupców Wschodu. Czołgi, samoloty, benzyna - cóż wobec nich znaczy złoto i drogocenne kamienie, jedwabie i najwyszukańsze zamorskie korzenie? Dziesięć milionów, dwadzieścia milionów funtów szterlingów - trudno określić ogólną wartość konwoju. W każdym razie nie można było jej mierzyć pieniędzmi.
„Ulisses" pędził między lewą wewnętrzną a środkowymi kolumnami konwoju. Załogi frachtowców stłoczyły się na pokładach. Wyległy, aby patrzeć i podziwiać go - aby dziękować Stwórcy, że z dala ominęli straszliwy sztorm.
„Ulisses" oglądany z innego statku przedstawiał dziwny obraz: był ogołocony z tratw ratunkowych, miał złamany maszt, talie szalup napięte nad pustymi podstawkami, na których powinny spoczywać łodzie. W blasku poranka statek lśnił jak kryształ. Wichura zmiotła wszystek śnieg, wyczyściła, wytarła, wypolerowała lód tak, że stał się gładki jak jedwab, szklisty jak lustro. Po obu stronach dziobu i przed mostkiem spod odartej farby kamuflażu czerwieniły się wielkie plamy minii - skutki huraganu siekącego ostrym jak piasek lodem przez całą noc.
Amerykańska osłona konwoju była nieliczna. Ciężki krążownik z samolotem obserwacyjnym, dwa niszczyciele, dwa okręty przybrzeżne typem zbliżone do fregat.
Nieliczna, lecz wystarczająca. Luftwaffe nie sięgała tak daleko na zachód, nie było więc potrzeby wysyłania lotniskowców, chociaż czasami dołączano je do osłony konwojów atlantyckich. Niemieckie łodzie podwodne przesunęły się ostatnio bardziej na północ i na wschód od Islandii, dzięki czemu znalazły się bliżej swoich baz i łatwiej mogły brać w kleszcze zbiegające się tam trasy konwojów zmierzających do Murmańska.
Frachtowce, okręty amerykańskie i „Ulisses" płynęły kursem E.N.E. aż do momentu, gdy spoza widnokręgu wynurzyła się kanciasta, podobna do skrzyni sylwetka lotniskowca. Pół godziny później, o szesnastej, osłona amerykańska zwolniła, pozostała w tyle i zawróciła, sygnalizując światłami ostatnie pożegnalne życzenia szczęśliwej drogi.
Rozstanie to budziło wśród załogi „Ulissesa" bardzo różne uczucia. Wiedziano, że Amerykanie muszą odejść, że gdzieś przy ujściu Rzeki Świętego Wawrzyńca zbiera się następny konwój. Nie było uczuć zazdrości czy - jakby można się spodziewać - goryczy, chociaż jeszcze przed paru tygodniami wśród tych wyczerpanych ludzi, co dźwigali ciężar wojny, było to zjawisko dość powszechne. Zrodziło się natomiast uczucie pełnej lekceważenia aprobaty istniejącego stanu rzeczy, rodzaj cynicznej brawury, często dziwacznej, nieokreślonej dumy, maskowanej głupimi dowcipami i niekończącym się gderaniem.

Powered by MyScript