Z drugiej strony był Wojciechowski. - Otóż dowiedziałem się... - rzekł żywo. - Zaraz, moment, z kim mówię...? A, to pan! Doskonale. Do pana też bym dzwonił. Andrzej Pawlakowski, coś podobnego, dopiero teraz się dowiaduję! Mieszkał i pracował w Bostonie, okazuje się, że znali go znajomi Wandzi, ale nie mieli pojęcia 0 jakichkolwiek powiązaniach. Przez nich poznał Wandzię 1 razem byli na takiej wycieczce, stąd zdjęcia! - I pani Parker o nim nie pamiętała...? - Może nawet wcale nie zwróciła uwagi na nazwisko. W przeciwieństwie do niej, nie rzucał się w oczy. Ci znajomi mówią, że pod koniec pobytu poznał dziewczynę, która świeżo przyjechała z Polski, i zakochali się w sobie, rozumie pan, to takie plotki towarzyskie. Razem wrócili do kraju. Bieżan w przesłuchaniach miał dużą wprawę. - A ta dziewczyna jak się nazywała? - Nie mam pojęcia. Oni też nie wiedzą. Tyle że na imię miała podobno Weronika, nazwiska nikt nie pamięta. Podobno Wandzia też ją znała i nawet lubiła, ale znajomość trwała dość krótko, bo potem właśnie wyjechali. Na tych znajomych trafiłem przypadkiem, dziś rano, oczywiście zdjęcia pomogły, odświeżyły pamięć. Powtórzy pan to wszystko paniom Wójcickim? - Powtórzę, oczywiście. Nie orientuje się pan przypadkiem, czy tam, wśród tych wszystkich znajomych, nie było mowy, że pani Parker wraca? - Ależ była! To ostatnie lata, mąż Wandzi już nie żył. Zaraz po jego śmierci Wandzia zaczęła napomykać o powrocie do starego kraju. Na pewno o tym rozmawiali. Znał pan Wandzię, ona wszystko mówiła... Bieżan co prawda nie znał Wandzi za życia, ale doskonale mógł ją sobie wyobrazić. Imię "Weronika" zapłonęło w nim sygnałem alarmowym. Jakaś Weronika plątała mu się tu po sprawie... - Gdyby zdołał pan ustalić ściśle daty, byłbym panu bardzo wdzięczny... - Nie wiem, czy mi się uda. Niektóre rzeczy wiadomo dokładnie, ta wycieczka na przykład, odbyła się czwartego maja w osiemdziesiątym szóstym roku. Ci znajomi mają zwyczaj na wszystkich zdjęciach pisać daty, kiedy były robione. Pawlakowski, tak twierdzą, wyjechał w dziewięćdziesiątym pierwszym, ale co do innych wydarzeń, to już tylko w przybliżeniu. To była, rozumie pan, taka dość luźna znajomość... Wspornik pod umywalkę został wreszcie osadzony i zacementowany. Robert usłyszał, jak Marcinek z Jackiem szepczą do siebie, rozważając sposoby powiadomienia Felicji o konieczności wezwania hudraulika, bo umywalkę wprawdzie jutro się zawiesi, ale instalacja wysiadła. Gwint przy syfonie nadkruszył się ze starości, kranów nie da się dokręcić i nowe uszczelki nie pomogą. Trzeba wymienić armaturę. - Ona będzie zła - powiedział Marcinek, zmartwiony. - Nic ci na to nie poradzę. Powinna wiedzieć, że to wszystko się sypie. Poza tym, w czym dzieło, szmalu jej chyba nie zabraknie? Sylwia zaczęła nakrywać do stołu, wciąż z Dorotką przy boku, prawie nie odrywając rozanielonego wzroku od naszyjnika. - Skoro pogrzeb w piątek rano, to po południu można by odczytać ten testament - powiedziała do kłócących się sióstr. - Na stypie. Zaprosimy notariusza. - Nie ja mówiłam o pułapkach na szczury, tylko ty! -wytykała Felicja Melanii. - Akurat on nie ma co robić, tylko latać na stypy po swoich klientach! - Twoja skleroza przerasta już wszystko! - syczała Melania. - Nie pułapki na szczury, tylko wnyki na zające, to primo, a secundo właśnie ty! I powiem ci nawet, co wtedy robiłaś! Próbowałaś widelcem wydłubać dziesięć centów ze szpary za parapetem! - Oszalałaś, skąd miałam dziesięć centów?! - Nie wiem, skąd miałaś, po mamie zostało, może było przedwojenne! - W takim razie numizmat... - Idiotka! A zające to ja miałam gdzieś, nie mnie brukselka chodziła po głowie, tylko tobie...! - O czym one mówią? - spytał szeptem Bieżan przysłuchującego się. Roberta. - Nie mam pojęcia - odszepnął Robert. - Zdaje się, że snują wspomnienia... - Mówią do was - powiedziała Sylwia. - Zaprośmy go. Możemy do niego jutro zadzwonić. A może właśnie przyjdzie i nareszcie się dowiemy... Jacek z Marcinkiem wymiatali już gruz z korytarzyka, wsypując go do wielkich foliowych toreb. Do Melanii słowa Sylwii nagle dotarły, poparła jej pomysł natychmiast, ponieważ Felicja była innego zdania. Bieżan postanowił się wtrącić. - O ile wiem, testament ma być odczytany w obecności wszystkich zainteresowanych... - Bardzo przepraszam - zwrócił się do Felicji wchodzący właśnie do jadalni Jacek. - Mam przykrą wiadomość. Armatura przy tej umywalce do niczego się nie nadaje i będą panie musiały kupić nową. Gwint przy syfonie diabli wzięli. Obawiam się, że musi przyjść hydraulik, ja nie mam narzędzi... - Dawno mówiłam, że to wszystko trzeba wymienić -odparła na to Felicja z zupełną obojętnością. - O Boże...! -jęknęła Melania i walnęła głową w stół. -Pazurami i zębami broniłaś tych strupli! - Ja...?! To chyba ty! Masz zaćmienia umysłowe! - Nie, ja nie mogę... Nie wytrzymam z tą starą kretynką...!!! - Tylko nie starą - obraziła się Felicja. - W porównaniu z Wandzią jestem młodą kretynką...
|