Tak więc Jake powtórzył swoją opowieść...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Chyba nie — odparł — ale przecież wszyscy jesteście nomami, nie? A miejsca tu starczy dla każdego, więc spędzanie czasu na kłótniach o...
»
Mazouje gentis sua persuasione princeps existebat et signiier, a zatem dopiero po jegomierci istnia czyli funkcjonowa (existebat) z wasnego przekonania, a wic...
»
Spojrzawszy na plan, jaki miałem przy sobie, zdecydowałem się wracać inną drogą, wybrałem więc Marsh Street zamiast State Street...
»
teorii grodowej i dworskiej rni si w pogldach na cele, jakie zawiadowcy gospo-darki monarszej mieli na widoku, a wic i na to, jakie rozwizania byy z ich...
»
Kiedy więc King robiąc któregoś wieczoru rundkę po restauracjach i klubach trafił na * MacIntosh, jego córkę, psa i dwoje innych ludzi, spożywających późną...
»
Chciałeś zbiec, bo ich hymen wróżył ci katusze; Ale hymen zerwany, więc cóż mąci duszę? Toż miłość cię zaprasza do siebie najsłodziej...
»
- A więc twierdzi pani, że to pani walizka? - zapytał...
»
Dalszymi czsto wymienianymi, egoistycznymi motywami byy, wedug prowadzcych TW: udzielanie pomocy formalnej i nieformalnej, a wic lepsza pozycja w toczcym si...
»
— Więc nie zdziwiliście się wczoraj, kiedy wam powiedział, że już nie musicie przychodzić?— Nie, proszę pana...
»
Jeśli więc wczytać się w opakowanie zwykłych pończoszek-pijawek z Chmielnej, znajdzie się na nim wypisane marzenia pragnienia i potrzeby Europejek końca XX...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wszyscy jasno zrozumieli, że to, co widział na opuszczonym placu po dawnych Delikatesach Tonią i Gerry’ego, było sercem łączącego ich <i>ka-tet</i>. We śnie Eddiego Artystyczne Delikatesy wciąż istniały, w rzeczywistości Jake’a zostały rozebrane, lecz w obu wypadkach były miejscem obdarzonym ogromną, magiczną mocą. I Roland nie wątpił, że ta pusta parcela, zasypana potrzaskanymi cegłami i potłuczonym szkłem, była inną wersją tego, co Susannah nazywała Szufladą, jak również tego, co widział na końcu usypiska kości.
Opowiadając o tym po raz drugi, mówiąc bardzo wolno, Jake przekonał się, że rewolwerowiec miał rację; teraz przypominał sobie każdy szczegół. Szło mu tak dobrze, że miał wrażenie, iż powtórnie przeżywa to zdarzenie. Opowiedział im o tablicy głoszącej, że w miejscu dawnych Delikatesów Toma i Geny’ego ma stanąć budynek o nazwie Apartamenty Zatoki Żółwia. Przypomniał sobie nawet wierszyk napisany farbą w sprayu na płocie i wyrecytował go im:
 
Spójrzcie na Żółwia o ogromnej skorupie!
Co na swych plecach całą Ziemię niesie.
Jeśli chcesz pójść i włączyć się do zabawy
Idź tam, gdzie wiedzie Promień łaskawy.

Susannah dopowiedziała: „Choć myśli wolno, lecz zawsze rozważnie, I każdego z nas swym umysłem sięgnie...”
- Czy nie tak to szło, Rolandzie?
- Co? - spytał Jake. - Co tak szło?
- Wierszyk, którego nauczyłem się jako dziecko - odparł Roland. - To inne powiązanie, naprawdę wiele mówiące, chociaż nie jestem wcale pewien, czy chcemy to wiedzieć... A jednak nigdy nie wiadomo, kiedy takie wiadomości mogą się przydać.
- Dwanaście portali połączonych przez sześć promieni - rzekł Eddie. - Zaczęliśmy od Bramy Niedźwiedzia. Zmierzamy tylko do środka... do Wieży... lecz gdybyśmy przeszli aż na drugą stronę, dotarlibyśmy do Bramy Żółwia, prawda?
Roland kiwnął głową.
- Jestem pewny, że tak.
- Brama Żółwia - powtórzył w zadumie Jake, ważąc te słowa w ustach, zdając się je smakować. Potem zakończył swoją relację, mówiąc im, jak usłyszał chóralny śpiew, jak uświadomił sobie, że wszędzie jest pełno twarzy oraz opowieści, jak nabrał przekonania, że natknął się na coś w rodzaju sedna egzystencji. I w końcu ponownie opowiedział o tym, jak znalazł klucz i zobaczył różę. Pod wpływem tych wszystkich wspomnień Jake zaczął płakać, lecz chyba nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Kiedy się otworzyła - rzekł - ujrzałem najjaśniejszy odcień żółci, jaki widziałem w życiu. Z początku pomyślałem, że to pyłek i tylko wydaje się taki jasny, ponieważ wszystko tam tak wyglądało. Nawet patrząc na opakowania po cukierkach i butelki po piwie, miałem wrażenie, że oglądam najwspanialsze obrazy, jakie namalowano. Dopiero później zdałem sobie sprawę z tego, że to było słońce. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale tak było. I nie było tam samo. Tam były...
- ...wszystkie słońca - dokończył Roland. - To wszystko było rzeczywiste.
- Właśnie! I tak było dobrze... a zarazem źle. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego, lecz tak było. Tak jakbym miał dwa serca istniejące jednocześnie, a jedno z nich chore. Ciężko chore. I potem zemdlałem.
 
* * *
- Ty widziałeś to samo pod koniec twojego snu, Rolandzie, prawda? - zapytała Susannah zdumionym z podziwu głosem. - To źdźbło trawy, które zobaczyłeś przed przebudzeniem... myślałeś, że było purpurowe, ponieważ zostało opryskane farbą.
- Nie rozumiecie - rzekł Jake. - Ono naprawdę było purpurowe. Kiedy ujrzałem je takie, jakie jest, było purpurowe. Niepodobne do żadnego źdźbła, jakie dotychczas widziałem. Ta farba była tylko kamuflażem. W taki sam sposób, w jaki dozorca udawał stary i opuszczony dom.
Słońce dotknęło horyzontu. Roland poprosił Jake’a, żeby pokazał im i przeczytał „Charliego Puf-Puf”. Jake podał im książkę. Eddie i Susannah długo przyglądali się okładce.
- Miałem tę książkę, kiedy byłem mały - powiedział w końcu Eddie. Mówił beznamiętnie, ale z ogromną pewnością siebie. - Potem przenieśliśmy się z Queensu na Brooklyn... nie miałem wtedy nawet pięciu lat... i zgubiłem ją. Pamiętam jednak ilustrację na okładce. I czułem to samo co ty, Jake. Nie podobała mi się. Nie ufałem jej.
Susannah oderwała wzrok od książki i spojrzała na Eddiego.

Powered by MyScript