Są młodzi i bystrzy, ale nie myślą o przyszłości. Ich rodzice, którzy także popełnili wiele głupich błędów młodości, mogliby dopomóc swoim dzieciom ostrzegając ich. Ale w tych miastach rodzice są zajęci, niewiele poświęcają czasu swoim dzieciom, zaś w konsekwencji tego młodzi ludzie próbują biec przez życie wraz z grupami swoich rówieśników. Wkrótce nie słuchają już nikogo oprócz ludzi w swoim wieku; jest to tak, jakby powstawał mur pomiędzy pokoleniami ludzi, gdzie nikt nie chce uczyć się od drugiego, a ja z sukcesem mogę kolejny raz wykorzystywać te same metody, znowu i znowu. Gdy zaś chodzi o powściągliwość, ludzie zdają się być niezdolni do uczenia się czegokolwiek od siebie. Jacyż to głupcy! Jeśli komukolwiek z moich żołnierzy nie udaje się osiągnąć swojej misji, wszyscy analizujemy, co poszło źle, abyśmy uniknęli powtórzenia błędu, ale ludziom zazwyczaj nie udaje się skorzystać i wyciągnąć wniosków z błędów kogoś drugiego. Jak bardzo ułatwiają mi pracę! Rozkoszuję się ich głupotą, ale także pogardzam nimi za to. Tak, muszę próbować utrzymać ich na tym miejscu, tłoczących się razem w ich miastach. Tutaj stają się łatwym łupem. Pięć lat później Dzisiaj przyszedł do mnie Marcolith z pomysłem, który jest prawdziwie ge-nialny. – Mistrzu – powiedział, szybko rozglądając się w koło, czy nie jest podsłuchi-wany. – Wiele czasu upłynęło już od potopu i odbudowaliśmy wiele z twojego imperium. Myślę, że nastał czas, aby spróbować znowu stworzyć jeden świat, – planetę podporządkowaną całkowicie tobie. Niemal udało nam się to osiągnąć w czasach Noego. Tym razem, jak sądzę, może się to spełnić. Mam plan. Słuchałem go z niepodzielną uwagą. – Generale Marcolith – odpowiedziałem – proszę kontynuować. – Dotyczy to wieży. Doprowadzimy do tego, że zbudują wielką wieżę. – Wieżę? 80 Pamiętnik Lucyfera – Proszę, posłuchaj mnie. Nie mam na myśli lichej wieży, wysokiej na kilka głów. Mam na myśli wieżę, która wznosić się będzie do chmur – największą rzecz, jaką ludzie kiedykolwiek wybudowali. – Ale po co? Co w końcu taka wieża... – Mistrzu – przerwał mi – wysłuchaj mnie. Wiem, że pomysł brzmi dziwacznie, ale pozwala nam osiągnąć wszystko, czego potrzebujemy. Po pierwsze, szukałeś jakiegoś sposobu, by zatrzymać wszystkich na tym miejscu, w miastach, gdzie będziesz miał do nich łatwy dostęp. A to ci w tym dopomoże. Projekt takiego rozmiaru zajmie całe lata. Podczas, gdy będą pracować nad jego realizacją, wszyscy będą tutaj, a im większa będzie wieża, tym bardziej będą z nią związani, dzięki swojej dumie. Przytaknąłem, a on ciągnął dalej. – Ale plan niesie w sobie jeszcze głębszą strategię. Jeśli zaplanujemy ją odpowiednio, ta wieża spowoduje, że sprzeciwią się Starodawnemu. Teraz dopiero udało mu się ściągnąć całe moje zainteresowanie. – Jak? – Czy pamiętasz jak, zaraz po potopie, obiecał, że ziemia już nigdy więcej nie zostanie zalana wodą? Tak więc planuję przekonać tych ludzi, że On może zła-mać swoją obietnicę i zesłać kolejny potop. Jeśli nie będą Mu wierzyć, pomyślą, że muszą znaleźć jakiś sposób, aby się ochronić i do tego potrzebna jest nam wieża! Czy nie widzisz tego, Mistrzu? Wieża jest wyrazem niewiary – w skali nigdy dotąd nieznanej w historii ludzkości! – Marcolith! – wykrzyknąłem, przyznając zarazem, że założenia tego jego planu teraz stały się dla mnie zrozumiałe. – Całym kluczem do zbawienia ludzi jest wiara. Jeśli wyrażą swoją niewiarę w tak wielkiej skali i tak Go odrzucą, wtedy rzeczywiście mogę wygrać tę wojnę! W porządku, mój zaufany generale. Masz moją zgodę. Weź tak wiele legionów wojowników, ilu ci tylko potrzeba i spróbuj, aby ten twój plan zadziałał. Odszedł, pociągając za sobą towarzystwo uległych pomocników, podczas gdy w moim umyśle zaczął się formować intrygujący obraz – kolosalnych rozmiarów wieża, wznosząca się ponad poziom chmur, pomnik, który stać będzie tak dłu-go, jak długo istnieć będzie czas. Będzie dominował na horyzoncie pustyni, łapiąc pierwsze promienie światła o wschodzie słońca i płonącą czerwień zachodu. Ta góra cegieł, zbudowana z powodu zwątpienia, symbolizować będzie moje zwycięstwo. Jeden lud. Jeden świat. Jeden mistrz. Czas: 4 miesiące później Wspaniała wiadomość! Odpoczywałem przez jakiś czas, poznając nie zalud-nione tereny górskie, odległe stąd na północ i na zachód, a kiedy powróciłem, spotkał mnie Marcolith. Rozdział 8 Jeden świat, jeden Mistrz 81 – Rozpoczęli, Mistrzu! – zawołał. – Pójdź ze mną od razu! Poszedłem za nim nad brzeg Eufratu i zauważyłem tam duże odcinki dna rzeki oddzielone dla wydobycia gliny. W pobliżu rosły całe góry suszonej na słońcu cegły, ustawione stosami w równych rzędach, które ciągnęły się na więcej niż milę, podczas gdy w pewnej odległości robotnicy pracowicie poziomowali podstawę dla fundamentów samej wieży. – Za trzy tygodnie rozpoczną budowę – Marcolith promieniał. – I nigdy nie uwierzysz, co udało nam się zrobić. Nie tylko udało nam się przekonać tych głupców, że potrafią wybudować wieżę wystarczająco wysoką, aby przeżyć kolejny potop, ale udało nam się wystrychnąć ich na dudka, doprowadzając do przekonania, że jeśli wieża będzie wystarczająco wysoka, wtedy będą mogli wybudować klatkę schodową prosto do nieba. – Mówisz poważnie? – Całkowicie. Ci idioci myślą, że potrafią wybudować drabinę prowadzącą do samego Królestwa! Być może było to wynikiem zmęczenia podróżą, ale uwaga Marcolitha uderzyła mnie jako histerycznie śmieszna. To wrażenie podwoiłem jeszcze przez tak ochrypły śmiech, że tłumy ciekawych wojowników zaczęły się przyglądać, bowiem większość z nich nigdy nie widziało mnie rozbawionego czymkolwiek.
|