Teasle miał nadzieję, że to właśnie Shingleton z jego ludźmi, a nie policja stanowa...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– SkoroÅ› go nie widziaÅ‚, skÄ…d możesz wiedzieć, że byÅ‚ na strychu? – Toć jego wÅ‚asna żona musiaÅ‚a chyba wiedzieć, gdzie przebywa! –...
»
spełnienie przez przychodzącego świeżo człowieka, w jego historyczności, posiada ono moc, która budzi, a nie moc, która obdarza, bo ta raczej zwodziłaby...
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
· Automatyczne uleganie autorytetom oznaczać może uleganie jedynie symbolom czy oznakom autorytetu, nie zaś jego istocie...
»
współobywatelom, że wÅ‚aÅ›ciwie jego wypychano, ażeby siÄ™ biÅ‚ z synem margrabiego o obra- zÄ™ ksiÄ™cia Napoleona – mais je leur ai dit 353 –...
»
W¹tpliwoœci co do stanu psychicznego œwiadka i jego stanu rozwoju umys³owego mog¹ wynikaæ z informacji uzyskanych od innych osób w toku postêpowania przygotowawczego, w...
»
Mieszka, który do innego obejścia i innych stosunków przywykł z Jordanem, drażniła zarówno wyniosłość biskupa, jak i to, że pod bokiem jego, który zwykł...
»
Jednakże gdy opuÅ›ciÅ‚ swe zakrwawione rÄ™ce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniaÅ‚y i napuchÅ‚y tak, że nie mógÅ‚ dÅ‚użej wytrzymać dotyku...
»
Wejście do tego zakątka ciepła i światła przyniosło Mellesowi ogromną ulgę; poczuł, jak pod wpływem ciepła rozluźniają się jego napięte mięśnie...
»
Regis wdrapał się na stojące obok krzesło, by lepiej przyjrzeć się znamieniu, lecz już wcześniej był pewien, że jego bystre oczy nie zwiodły go, że znamię na...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Nagle ukazało się ich pięciu, spiesznie idących między drzewami, przez krzaki w bladym i chłodnym świetle, ale wciąż nie mógł wypatrzyć koloru ich mundurów. Gadali ze sobą, jeden się potknął i zaklął, ale głosu Teasle nie mógł rozpoznać. Gdyby to była policja stanowa, już zastanawiał się, jak zachować prowadzenie tej sprawy.
Potem zbliżyli się i wychynęli spomiędzy drzew, pokonując krótkie wzniesienie, i Teasle poznał Shingletona, jak potyka się i nie może nadążyć za psem ciągnącym go na smyczy, a za nim ujrzał swoich ludzi. Nigdy jeszcze widok ich nie sprawił mu takiej przyjemności. Nieśli dobrze wypchane konopne worki i strzelby i zwoje liny, a Shingleton, gwałtem wleczony przez psa do obozowiska, na. ramieniu miał radio polowe.
- Coś gorącego - wstał i dopominał się Lester. - Macie coś gorącego do zjedzenia?
Shingleton jakby nie słyszał. Zadyszany, oddał psa Orvalowi. Lester dopytywał się na gwałt u policjantów: - Macie coś gorącego do zjedzenia?
- Kanapki z szynką i jajkiem - odpowiedział któryś, nie mogąc jeszcze złapać tchu. - Kawa w termosie.
Lester sięgnął po dźwigany przez niego worek.
- Nie tutaj - rzekł policjant. - Mitch. Tam dalej.
Radośnie szczerzący się Mitch już otwierał worek i rozdawał kanapki, zawinięte w nawoskowany papier, a wszyscy łapali się za nie i pożerali.
- Kawał drogi odwaliliście po ciemku - zwrócił się Shingleton do szeryfa, odzyskując oddech, wsparty o drzewo. - Myślałem, że znajdę was najdalej za pół godziny, a zajęło mi to dwa razy tyle.
- Przecież nie mogliśmy tak pędzić jak oni w nocy - stwierdził Mitch. - Mieliśmy więcej do(dźwigania.
- Ale i tak zrobili kawał drogi.
Teasle nie był pewien, czy Shingleton usprawiedliwia się za spóźnienie, czy wyraża swój podziw.
Wgryzł się w kanapkę, tłustą i ledwie ciepłą, ale jakie to było dobre, o Jezu. Wziął papierowy kubek, napełniony przez Mitcha aż parującą kawą; podmuchał i troszkę upił, parząc sobie górną wargę, podniebienie i język, czując, jak letnia papka z jajek i szynki robi mu się w ustach gorąca. - No i co tam słychać?
- Tych z policji stanowej mało szlag nie trafił - zaśmiał się Shingleton, Przestał się wgryzać w kanapkę. - Zaczekałem na tym polu, jak szef mii kazał, i zjawili się może w dziesięć minut po tym, jak weszliście do lasu. Ależ byli wściekli o Jezu, że wyście skorzystali z tej resztki dnia i jeszcze ruszyli za chłopakiem, żeby nie wypaść z tej gry. Ale mnie zdziwiło, że tak szybko się połapali, o co szefowi chodzi.
- I na czym stanęło?
Shingleton z dumą wyszczerzył zęby i znów ugryzł kanapkę. Pół nocy spędziłem z nimi na posterunku: aż zgodzili się iść szefowi na rękę. Zablokują drogi wylotowe i w góry nie będą się zapuszczać. Słowo daję, niełatwo mi było ich przekonać, żeby się w to nie pako- wali.
- Dzięki. - Wiedział, że Shingleton na to czeka.
Shingleton kiwnął głową, żując. - W końcu przekonało ich, jak powiedziałem, że szef lepiej od nich zna tego chłopaka i że najlepiej wie, co on może zrobić.
- Nie mówili, co to za jeden i za co jeszcze może być poszukiwany?
- Pracują nad tym. Powiedzieli, żeby ich stale informować przez to radio. Na pierwszy sygnał, że nie radzimy sobie, wkroczą do akcji ze wszystkim, co tylko mają.
- Poradzimy sobie. Niech tam który kopnie Balforda, żeby wstawał - Teaste wskazał na młodego zastępcę, opatulonego w koc przy ognisku. - Ten wszystko by przespał.
Orval poklepał psa, którego mu oddał Shingleton; przyprowadził go i kazał mu polizać twarz Balforda, i młody policjant zerwał się, gniewnie ocierając sobie jego ślinę z ust.
- Co jest u diabła?
Ludzie wybuchnęli śmiechem i wtem zaskoczeni umilkli. Dobiegł ich warkot silnika. Jeszcze za daleko, żeby Teasle mógł się domyślić, co to takiego, ale coraz wyraźniejszy, aż wreszcie niski i grzmiący, kiedy helikopter wychynął spoza wierzchołków drzew i zakrążył nad nimi ogromny, połyskujący w słońcu.
- Co u... - zaczÄ…Å‚ Lester.
- Skąd wiedział, że tu jesteśmy?
Psy rozszczekały się. Przez ryk silnika słychać było, jak śmigi tną z wizgiem powietrze.
- Coś nowego -wyjaśnił Shingleton- policja stanowa mi to, dała. - Wyjął coś wyglądającego jak matowo szara papierośnica. - To nadaje sygnał radiolokacyjny. Powiedzieli, że chcą bez przerwy wiedzieć, gdzie jesteśmy, i kazali mi to nosić przy sobie, a drugą połówkę dali temu facetowi, co miał wypożyczyć nam helikopter.
Teasle przełknął resztkę kanapki. - Który z naszych ludzi jest tam z nim w górze?
- Lang.
- Masz z nim połączenie radiowe?
- Oczywiście.
Radio stało tam, gdzie je Shingleton umieścił, w niskim rozwidleniu drzewa. Teasle przerzucił wyłącznik i spoglądając w górę na helikopter krążący opodal, z migotem słońca odbijającego się w rozjazgotanych śmigach, powiedział głośno do mikrofonu: - Lang. Portis. Jesteście gotowi?
- W każdej chwili, szefie. - Głos był chropawy i spłaszczony. Dochodził jakby z bardzo daleka.

Powered by MyScript