Na początku robiłam tylko w dziecięcych ciuchach. Piersi urosły mi późno, bo... Kiedy tylko dostałam biustu, agencja wypchnęła mnie prosto do juniorek i tam zostałam. Tak poznałam Simona. Handlował ciuchami, sprzedawał syntetyczne dzianiny dla producenta z miasta. Zorganizowano pokaz dla kupujących. Ustawili wybieg w Scottish Rite, wszystko tam skrzypiało jak w nawiedzonym domu. – W Hancock Park – powiedziałem. – Niedaleko Ebella. Zastanawiałem się, czy miejsce recitalu Kelvina Vandera wywoła jakąś reakcję. – Właśnie tam – odparła Kelly Vander. – Przeznaczenie. – Nalała sobie freski. – Na pewno pan nie chce? – Dziękuję. Co było przeznaczeniem? – Spotkanie z Simonem. Stałyśmy wszystkie w szeregu, przydzielali nam stroje losowo. Ja trafiłam na kostium jego firmy. Niebieski, dwurzędowy. Metalowe guziki jak u marynarza. Miałam nawet marynarską czapkę. – Dotknęła głowy, pozwoliła sobie na nierówny, brązowy uśmiech. – Tandetny poliester, drapiący. Nie mogłam się doczekać, żeby go zrzucić. Simon podszedł do mnie później. Dostał duże zamówienie, bardzo mi dziękował. Był ode mnie trochę starszy. Robił wrażenie obytego... – Wypuściła dym z płuc. Nikotynowe opary zakłębiły się nad szklanką, gazowany napój przez chwilę wyglądał jak wywar alchemika. – Jest pan psychologiem, tak? Dużo takich poznałam. Lepszych i gorszych. – Dobrze, że przynajmniej trafiło się kilku lepszych. – Pracuje pan w policji? – Jestem wolnym strzelcem. – To na pewno interesujące. – Bywa. Szeroki uśmiech. – Jaka była pana najciekawsza sprawa? Odpowiedziałem uśmiechem. – Nie mogę mieć do nich pretensji – powiedziała. – Do tych psychologów, którzy próbowali mi pomóc. Ciężka sprawa. „Chroniczne zaburzenia odżywiania, niechęć do zmiany”. Powiedzieli mi, że jeśli nie przestanę się głodzić, umrę na atak serca. Wystraszyli mnie, ale nie dość. Jakbym miała dwie połówki mózgu, część otwartą i część zablokowaną. Jeden z lekarzy tłumaczył mi, że to kwestia wyrobienia sobie nowych nawyków. Kazał robić ćwiczenia... to znaczy umysłowe. Żeby część otwarta zaczęła dominować. Brzmi to dla pana jakoś sensownie? – Tak. – Teraz już ze mną wszystko w porządku. – Przesunęła dłońmi po kościstym ciele. – Pewnie ciągle mogę się przekręcić po tym, co sobie wtedy zrobiłam, ale jak dotąd, odpukać w niemalowane. – Była pani wystarczająco zdrowa, żeby urodzić dziecko. – Zna pan Simone? Jest do mnie bardzo podobna... powinnam sobie zrobić zęby. To oczywiste, prawda? Są przegniłe od bulimii, wszyscy mi mówią, że wyglądałabym o dziesięć lat młodziej, gdybym w końcu zrobiła porządek z zębami, ale ja nie wiem, czy tego chcę. – Wyglądać młodziej? – Właśnie – odparła. – Za każdym razem, kiedy widzę swoje odbicie w lustrze, przypominam sobie, jak do tego w ogóle doszło. Co pan o tym sądzi? Jako fachowiec. Potrzebuję takiego przypomnienia? – Nie znam pani wystarczająco dobrze. – Ding. Dobra odpowiedź. – Odetchnęła, zerknęła na zegar na ścianie. – Gdzie ten Larry... W końcu się otworzyłam i zaczęłam myśleć. Do trzech odwyków sztuka. – Poznała pani Larry’ego na odwyku? Pokręciła głową. – Nie mówię za Larry’ego. Co moje, to moje, na jego emocjonalne tereny nie wchodzę. O wilku mowa. Zerknęła na drzwi. Nasłuchiwałem kroków, ale nic nie usłyszałem. Chwilę później pomarańczowe drzwi szeroko się otworzyły i do środka wpadło metr sześćdziesiąt Larry’ego Brackle’a, w okularach przeciwsłonecznych i hawajskiej koszuli wymachiwał zatłuszczoną białą torbą. Pod pachą miał karton winstonów light. – Kupiłem ci pączki, skarbie. Te chrupiące, z orzechami, syropem klonowym i cynam... – Zdjął okulary. – Masz gościa, Kell? – Ty masz, Larry. Ty jesteś najważniejszy, skarbeńku. Larry Brackie strzepnął popiół do filiżanki po kawie. – Chce mi pan wmówić, że Travis to jakiś zwariowany zabójca? Bez urazy, proszę pana, ale to totalna bzdura. – Dokładnie to samo powiedziałam, złotko – dorzuciła Kelly Vander. Siedzieli tuż obok siebie, paląc unisono i wypijając powoli fireskę. – Policja uważa go za głównego podejrzanego – wyjaśniłem. – Policja też tak uważała za pierwszym razem – prychnął Brackie. – Zna pan historię Travisa. Wahanie.
|