- Wiesz - wyznał - wieki minęły, od kiedy słyszałem jakąś dobrą opowieść. Ale nie chciałbym, żebyś robiła coś, na co nie masz ochoty. Poklepała go po ręce. Taki mity starszy pan, pomyślała. W porównaniu do różnych takich, którzy tu zaglądają. -Jest taka historia, którą opowiadała mi babcia. Umiem ją nawet od tyłu. Kreozot łyknął piwa i w ciepłym nastroju spoglądał na ścianę. Setki, myślał. I niektóre umie od tyłu... Odchrząknęła i zaczęła śpiewnym głosem, od którego puls Kreozota przyspieszył gwałtownie. - Żył sobie raz człowiek, który miał ośmiu synów... Patrycjusz siedział przy oknie i pisał. Umysł wypełniała wata, przynajmniej jeśli idzie o ostatni tydzień czy dwa. Wcale mu się to nie podobało. Służący zapalił lampę, by rozproszyć mrok. Wokół niej orbitowały nieliczne wczesne, wieczorne ćmy. Patrycjusz obserwował je z uwagą. Z jakiegoś powodu czuł się niepewnie w obecności szkła, ale — gdy patrzył nieruchomo na owady — nie to najbardziej go martwiło. Najbardziej martwił się tym, że musi zwalczać przemożną chęć łapania ich językiem. A Szczekacz leżał na grzbiecie u stóp swego pana i warczał przez sen. Latarnie płonęły już w całym mieście, ale kilka ostatnich promieni słońca oświetlało gargulce, pomagające sobie nawzajem w długiej wspinaczce na dach. Bibliotekarz przyglądał się im z otwartych drzwi, czochrając się przy tym filozoficznie. Potem odwrócił się i zatrzasnął drzwi przed nocą. W Bibliotece było ciepło. W Bibliotece zawsze było ciepło, ponieważ rozproszona magia, wywołująca słabą poświatę, równocześnie łagodnie podgrzewała powietrze. Bibliotekarz z aprobatą spojrzał na swych podopiecznych, zrobił ostatni obchód między zaspanymi półkami, potem wciągnął koc pod biurko, zjadł banana na dobranoc i zasnął. Cisza stopniowo opanowywała Bibliotekę. Cisza dryfowała wokół resztek kapelusza, pogniecionego, wystrzępionego i przypalonego na brzegach, który z pewnym ceremoniałem umieszczono w ściennej niszy. Choćby mag odszedł nie wiedzieć jak daleko, zawsze wróci po swój kapelusz. Cisza wypełniła Uniwersytet tak jak powietrze wypełnia naczynie. Noc rozlała się po Dysku jak śliwkowe powidła albo może jeżynowa konfitura. Ale przecież nadejdzie ranek. Zawsze w końcu nadchodzi ranek.
|