W swoim przekonaniu, zresztą całkiem słusznym, kontakty ze złodziejami nawiązała. Tyle osób tam ją zaczepiało i zadawało pytania, z tyloma rozmawiała, i taki tłum się pętał dookoła, że złodzieje w nim musieli być. Nie okradli jej osobiście, musieli zatem zaakceptować porozumienie. Do domu wracała możliwie wolno, bo jeśli ktoś nie dosłyszał adresu, niech ma szansę spokojnie ją pośledzić. * * * Dokonawszy jednego posunięcia, przystąpiła do następnego, musiała wszak przygotować złodziejom obiecany warsztat pracy. Dzień i chwila wydawały się wymarzone, Justynka na wykładach, Karol w pracy Helenka została wypchnięta do sklepu po rzekomo zapomniane przez Malwinę brokuły. Tuż przedtem Malwina przezornie umyła i zakręciła włosy, nie mogła zatem udawać się teraz na miasto, choćby to był nawet tylko Służew, z bałwanami na głowie albo w ręczniku, musiała skoczyć Helenka. Potrzebne im były te brokuły jak dziura w moście i przejęta dziko zamierzonym dziełem Malwina, mimo wysiłków, nie umiała wykombinować żadnej potrawy, do której okazałyby się niezbędne. W rozpaczy postanowiła zjeść je sama, zamiast obiadu, jako produkt odchudzający, żeby Helenka nie nabrała jakichś podejrzeń. Dla Helenki już sam pomysł odchudzania, w odniesieniu do jej chlebodawczyni, był podejrzany, ponadto nierealny, ale poszła. Ledwo zniknęła z oczu, Malwina wyjechała swoim nissanem za bramę. Wysiadła, rozejrzała się, dookoła było pusto. Z bijącym sercem wykapała z buteleczki lakieru kilka kropel w miejsce, ewidentnie stanowiące prowadnicę. Prowadnica czy nie, wszystko jedno, jak się to świństwo nazywa, w każdym razie tędy przesuwają się cholerne wrota. Lakier... do diabła, rzadki ten lakier, za świeży, należało może poczekać, aż zgęstnieje, ale to by potrwało parę miesięcy... No nic, niech zastygnie, nakapie dwa razy. Symulując różne rzeczy, wnikliwe oglądanie wschodzących roślinek i zachmurzonego nieba, kłopoty z obcasem pantofla, konieczność powrotu do drzwi wejściowych i tym podobne głupstwa, Malwina odczekała swoje. Pomacała zastygłą grudeczkę. Dawała się wyczuć, była twarda. Z wielką uwagą dokapała jeszcze trochę, bezbarwny lakier spełniał swoje zadanie przynajmniej w tym, że był niewidoczny. Poczekała drugie tyle, w czym dopomogła jej Pufcia, która pojawiła się w ogrodzie, z daleka było widać, że Malwina zapędza kota do wnętrza budynku. Zdziwiona i urażona nieco Pufcia, mająca dotychczas pełne prawo do świeżego powietrza, z niechętnym miauknięciem zniknęła w drzwiach, Malwina teraz dopiero wsiadła z powrotem do samochodu, symulując zamiar odjazdu. Z bijącym sercem, w napięciu, bez tchu, prztyknęła pilotem od bramy. Brama ruszyła majestatycznie, skrzydło dojechało do połowy swojej drogi i z lekkim drgnięciem zatrzymało się. Malwinie tego tchu zabrakło doszczętnie. Po trzech sekundach znieruchomienia prztyknęła pilotem ponownie. Skrzydło ruszyło wstecz i brama stanęła otworem. Kolejne prztyknięcie dało efekt identyczny jak poprzednio, skrzydło stanęło w połowie i najwyraźniej w świecie było z tego bardzo niezadowolone. Delikatne drgania wskazywały, że pcha się na właściwe miejsce, przemagając jakąś przeszkodę i nijak nie daje jej rady. Teraz już Malwina miała prawo zareagować jawnie. Złapała dech, doznała niemal skoku upojenia, jeszcze odrobinę niepewnego. Demonstracyjnie prezentując zdumienie i niepokój, chociaż była święcie przekonana, że nikt jej nie widzi, wysiadła i obejrzała bramę z bliska. Niepokój, i to ten prawdziwy, wzrósł w niej gwałtownie, całą sobą bowiem poczuła, że cholerna brama prędzej czy później przeszkodę przemoże. Przepchnie się ścierwo przez tę malutką górkę lakieru i rozdyźda ją pod sobą własnym ciężarem, ależ to do kitu, bramę należy zatrzymać nieodwołalnie i gruntownie!
|