I potem wojsko może zwołać snadnie,
Jeżeli czas mu serca nie ochłodzi.
Dzisiaj miał jechać, ale, wyznam szczerze,
Ja tak kwapionej wyprawie nie wierzę.
Ledwie w domowe powrócony progi,
Wczora zaledwie z piersi złożył zbroje,
Z dalekiej jeszcze nie wytchnąwszy drogi,
Miałżeby znowu dziś ruszać na boje?"
- "Co słyszę, księżno? Ty mówisz o zwłokach?
Jak cię, niestety, rachuba omyli!
Już jest za późno, już po tylu krokach
Nie będzie czekał godziny, pół chwili!
Wreszcie obaczym...Lecz wprzód chciałbym wiedzieć, Jak przyjął książę wczorajszą namowę?" -
Grażyna właśnie miała odpowiedzieć,
Gdy ich zdarzenie pomieszało nowe.
Tętent jezdnego słychać na dziedzińcu,
Zdyszany giermek dopada komnaty,
Przynosi wieści od litewskiej czaty,
Która, po lidzkim biegając gościńcu,
Teraz od Niemca dostała języka,
Że wódz krzyżaków jazdą z lasu ruszył,
A za nią knechtów i obóz pomyka -
I że przed świtem, jak czatownik tuszył
I jak niemieckie wyznawały brańce,
Chce miasto ubiec i szturmować szańce.
Niechaj więc Rymwid wraz do pana skoczy,
By go przebudzić i prędko rozsadzić, Czyli na polu Niemcom zajrzeć w oczy.
Czatownik radzi, abyśmy się skradali
Do nich z ubocza, bo są niedaleko;
Wprzód, nim się knechty z działami przewleką,
Abyśmy z nagła na lud jezdny padli;
Tak zapędzonym na chrapy i rowy,
Łacno rajtarom i bratom łby zmieciem.
Potem fussknechtów wziąwszy pod podkowy,
Do szczętu plemię jaszczurze wygnieciem.
Mocno Rymwida dziwi ta nowina,
Daleko mocniej dziwi się Grażyna.
"Giermku - zawoła - kędyż są posłowie?"
Umilknął giermek, a niepewne lice
I pytające topiąc w niej źrenice:
"Co słyszę, księżno? - zdumiony odpowie -
Alboż o własnym zapomniałaś słowie?
Niedawno, kiedy piały drugie kury,
Samaś mi rozkaz książęcy przyniosła,
Ażebym biegał co prędzej do posła
I wyprawił go przed świtem za mury!"
"Tak" - rzecz księżna, twarz odwraca zbladłą, Lecz pomieszanie, widne w jej osobie,
Do ust wyrazy nieporządne kładło -
"Tak, prawdę mówisz, przypominam sobie...
Jakże to wszystko z głowy mi wypadło!
Biegnę - nie, stójmy - albo, wiem, co zrobię..."
Stanęła, milczy, przymkniona powieka,
Czoło pochyłe, w którym się przebija
Jakaś myśl, jeszcze ciemna i daleka,
W niepewnych rysach okaże się, mija
I znowu wschodzi, całą twarz obleka...
Dojrzewa zamiar, staje się wyrokiem...
Już umyśliła, postąpiła krokiem.
"Tak jest, raz jeszcze idę budzić męża...
Wojsko niech zaraz w drogę się wybiera!
Ty, giermku, rozkaż osiodłać hestera
I wynieść resztę pańskiego oręża!
Wszystko to ma być natychmiast gotowe!
Przykazuję wam imieniem książęcia,
Odpowiedź, starcze, wkładam na twą głowę.
Jaki cel, kędy mierzą przedsięwzięcia,
Nie gadać ani pytać do poranku!
Idźcie i pana czekajcie na ganku!"
Wybiegła, drzwiczki za sobą zatrzasła.
Wybiega Rymwid, a myśli po drodze:
"Gdzie idę? po co? Wszak wojska i wodze
Już zgromadzone, już wydane hasła!"
Odetchnął tedy, zwolnił nieco kroku,
Stanął z nagiętym ku ziemi obliczem
I, myśląc długo, nie myślał o niczem,
Bo w mnogich zdarzeń i wnioskach natłoku
Myśli samopas plączą się bezwładnie,
Ani ich rozum znużony owładnie.
"Próżno tu czekam. Już bliski poranek -
Wkrótce się cała zagadka rozwiąże.
Muszę z nim mówić, śpi, czy nie śpi książę".
Więc stąpał prosto na pałacu ganek.
A wtem się z lekka rozwarły podwoje -
Litawor wyszedł sam jeden do sieni.
Szatę miał, w jaką stroi się na boje,
Całą od sutej błyszczącą czerwieni;
Głowę pod hełmem, piersi miasto zbroje
Pancerz obwijał z żelaznych pierścieni,
W lewicy tarczę mniejszego obłęku,
A pas od miecza na prawym niósł ręku.
Gniewem lub troską zdał się kołatany,
Nierównym stąpał i niepewnym krokiem;
Gdy się zbliżyły rycerze i pany,
Uczcić łaskawym nie raczył ich okiem.
Drżący z rąk giermka wziął łuk i kołczany,
Miecz nawet zwiesił ponad prawym bokiem,
A chociaż wszyscy omyłkę widzieli,
Przestrzegać pana nikt się nie ośmieli.
Już zstąpił z ganku, już chorągiew złota,
Wzniesiona, pocznie na dzień krwawy świtać -
Już dosiadł konia, już przyboczna rota
Miała go wrzaskiem i trąbami witać -
Lecz dał znak ręką, aby zamknąć wrota,
Jechać w milczeniu i o nic nie pytać,
A pacholiki i nadworne sługi
Aż za most wywiódł na dziedziniec drugi.
Stąd nie gościńcem puścili rumaki,
Ale, na pewno skręcając się dołem,
Przepadli między kurhany i krzaki,
Znowu ku drodze nawracając kołem.
Wąwóz ciemnymi wiedzie ich zatoki,
Ścienione coraz rozsuwają boki.
Jest od przykopów miejskich tak daleka,
Jako niemieckiej broni grzmot doniesie,
Mała, zaledwie znana komu rzeka,
Wąskim korytem błądząca po lesie;
Ku drodze jednak coraz szerzej ścieka,
Gubiąc się w wielkim jeziora okresie;
Puszcza okrywa z boków jej zwierciadła,
A z przodu góra wyniosła usiadła.
Tam, gdy litewskie wymknęły się roty,
Ujrzą śród góry przy blasku księżyca
Zbroje, chorągwie, szyszaki i groty.
|