- Uch...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Andrew szybko zareagował, Ĺśeby zmienić ponury nastrój, który nagle ogarnął całą grupę...
»
- Co to?- Co?- Ten dźwięk...
»
Zatrudnienie w specjalnych warunkach pracy, zwane zatrudnieniem chronionym, polega na zatrudnieniu osoby niepełnosprawnej w warunkach dostosowanych do jej...
»
1970 przez polskiego uczonego W...
»
Promień światła wpływał do wnętrza budowli pod kątem i choć usiłowałem zajrzeć do środka, moje wysiłki spełzły na niczym...
»
Alerczycy pierzchnęli...
»
1
»
łącznika pomiędzy dorosłymi a Stwórcą27...
»
- To równie dobrze możesz się dowiedzieć wszystkiego...
»
filmowaniu i fotografowaniu!Dr Leszek Żebrowski logicznie podwaźa tamtą relacjęNieławickiego z relacji jego "towarzysza" przypominając, że w 1944 roku na...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

.. uch... uch... - wydusza Mike, ale nie jest w stanie nic więcej z siebie wydobyć. I wtedy głowa otwiera oczy, które są srebrzyste jak oczy klowna Pennywise’a.
Te oczy zwracają się w jego stronę, a usta, pełne piór, zaczynają się poruszać. To próbuje coś powiedzieć, by móc udzielić przepowiedni, jak wyrocznia w greckiej sztuce.
- Pomyślałem, że się do was przyłączę, Mike, bo beze mnie nie wygracie. Nie wygracie beze mnie i dobrze o tym wiecie, no nie? Może mielibyście szansę, gdybym zjawił się tu w pełnej okazałości, ale jak widzisz, mam urwanie głowy. Można by rzec, że nie mam do tego głowy, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi, frajerze. W szóstkę możecie sobie co najwyżej powspominać o starych czasach, a potem dać się zabić, jedno po drugim. Pomyślałem więc sobie, zawsze miałem głowę na karku i pal diabli wszystko inne. Kapujesz, Mikey? I z głowy, no nie, stary druhu? Chwytasz mnie, ty pieprzony czarnuchu?
- Ty nie jesteś prawdziwy! - krzyczy, ale z jego ust nie dobywa się żaden dźwięk. Jest jak telewizor z wyłączoną fonią. Rzecz niesłychana i groteskowa - głowa mruga do niego.
- Jestem prawdziwy, mogę dać na to głowę. Wiesz, o czym mówię, Mike. To, co planujecie, to jak wzbicie się w powietrze odrzutowcem bez przyrządów pomocnych przy lądowaniu. Nie ma sensu zrywać się do lotu, skoro nie można potem wrócić - no nie? I co za sens ma lądowanie, które bez wątpienia zakończy się katastrofą. Nigdy nie wymyślicie właściwych zagadek ani żartów. Nigdy nie zmusicie mnie do roześmiania się, Mikey. Wszyscy zapomnieliście, jak przenicować swój własny krzyk. Bip-bip, Mikey, no nie? Pamiętasz ptaka? Zwykły wróbel, ale za to jaki! Wielki jak stodoła, olbrzymi jak jeden z potworów z tych głupawych japońskich filmów, których bałeś się, będąc dzieckiem. Czasy, kiedy wiedziałeś, jak sprawić, aby dręczący cię ptak zniknął na zawsze, przeminęły. Uwierz w to, Mikey. Gdybyś wiedział, jak należy ruszać głową i jaki z niej robić użytek, już teraz, zaraz, wyjechałbyś z Derry. Jeżeli okaże się, że masz za mało oleju w głowie, skończysz jak ten tutaj. Idź po rozum do głowy, człowieku, i nie strać jej. Bądź mądry.
Głowa przewraca się na twarz (pióra w jej ustach wydają obrzydliwy mnący odgłos) i wypada z lodówki. Spada z hukiem na podłogę i toczy się po niej w jego stronę niczym ohydna kula do kręgli. Mike widzi na przemian to uśmiechnięte oblicze, to zmierzwione zakrwawione włosy. Głowa toczy się ku niemu, pozostawiając za sobą obrzydliwy, lepki ślad krwi i strzępy piór, a usta poruszają się nieprzerwanie.
- Bib-bip, Mikey! - krzyczy To, kiedy Mike szaleńczo cofa się przed zbliżającą się ku niemu głową, wyciągając przed siebie obie ręce w obronnym geście. - Bip, bip. Bip-bip. Bip-kurwa-bip!
Nagle rozlega się głośne - pop! - dźwięk plastykowego korka wyskakującego z butelki taniego szampana. Głowa znika (Prawdziwa - myśli Mike, czując, że zbiera mu się na mdłości; w tym odgłosie nie było nic nadnaturalnego, to po prostu powietrze zajmowało nagle opustoszałą przestrzeń... prawdziwa... O Boże, ta głowa była prawdziwa). Cienka strużka kropelek krwi unosi się w górę, aby po chwili znów opaść na ziemię. Nie ma sensu tu sprzątać - myśli. Carole i tak niczego nie zauważy, kiedy przyjdzie do pracy, nawet gdyby musiała przedzierać się przez zapory z balonów, aby dotrzeć do kuchenki i zaparzyć sobie poranną kawę. To jest mi naprawdę na rękę. Zaczyna chichotać piskliwie.
Unosi wzrok - tak - balony nadal tam są. Na niebieskim widnieje napis: Czarnuchy z Derry dostają ptaka. Na pomarańczowym: Frajerzy nadal przegrywają, ale Stanley Uris bije ich na głowę.
Nie ma sensu zrywać się do lotu, skoro nie można potem wrócić - powiedziała głowa - i co za sens ma lądowanie, które bez wątpienia zakończy się katastrofą? To ostatnie stwierdzenie przypomniało mu o hełmach, które przechowywał w domu. Czy to była prawda? Nagle myśli o pierwszym dniu, kiedy przyszedł do Barrens po wielkiej walce na kamienie. To było 6 lipca, w dwa dni po tym, jak przemaszerował w pochodzie z okazji Święta Czwartego Lipca... dwa dni po tym, jak po raz pierwszy zobaczył osobiście klowna Pennywise’a. To właśnie po tym dniu w Barrens, po wysłuchaniu ich opowieści, a potem - z wahaniem - podzieleniu się z nimi własną historią poszedł do domu i spytał ojca, czy mógłby rzucić okiem na jego album ze zdjęciami.
Czemu właściwie poszedł do Barrens 6 lipca? Czy wiedział, że ich tam spotka? Wydawało się, że tak - i miał wrażenie, że wiedział również, gdzie będą. Rozmawiali o jakimś klubowym domku - przypomina to sobie - ale miał wrażenie, iż podjęli ten temat, ponieważ nie bardzo wiedzieli, jak powinni się zabrać do tego, co ich gryzło. Mike spogląda na balony, choć tak naprawdę w ogóle ich nie widzi, próbując sobie przypomnieć, jak właściwie wyglądał ów dzień - ten gorący dzień. Nagle czuje, że musi sobie to przypomnieć, bo to, co się wówczas stało, było bardzo ważne. Musi przypomnieć sobie wszystko - każdy niuans, swój stan emocjonalny... Bo właśnie wtedy to wszystko się zaczęło. Przedtem pozostali mówili o zgładzeniu Tego, ale nie zrobiono żadnego ruchu naprzód, nie istniał żaden plan. Kiedy Mike do nich dołączył, koło się zamknęło i zaczęło się obracać. Później tego dnia Bill, Richie i Ben poszli do biblioteki i zaczęli poszukiwać głębszych informacji na temat tego, o czym Bill opowiadał im tydzień czy miesiąc wcześniej. Wszystko zaczęło się...
- Mike?! - woła Richie z sali bibliotecznej, gdzie znajdowali się pozostali. - Umarłeś tam czy jak?

Powered by MyScript