W chwili, w której się odeń odwróciła, w hallu baru Groppi, zapadł w chorobę...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Po wejciu Wooda do zespou, cho na razie tylko tymczasowym, zaczo si wyczuwa obecno elementu przyjani, o ktrej w przypadku Taylora trudno waciwie byo mwi...
»
– Czy pani Leben też zalicza się do grupy, w której jest Gavis? – spytał Julio...
»
- Skąd ona ją wzięła?- Kazała zrobić zaraz po twoim wyjeździe z Cimmury i przywiozła tu z sobą, pewnie dla tej samej przyczyny, dla której rybak zawsze ma w...
»
Psychoterapia grupowa ma szereg zalet, ktrych nie ma terapia indywidualna: l) pacjent znajduje si itu w naturalnej sytuacji spoecznej, w ktrej dowiaduje si, e jego...
»
Cotton Mather w swojej demonicznej "Szóstej Księdze", której nie należy czytać po zmierzchu, rzucając klątwę bynajmniej nie przebierał w słowach...
»
rwnie formy ycia politycznego, w ktrej obdarzeni cnot ludzie bdsi czuli u siebie, jeeli w ogle mog si tak czu w...
»
w ktorej pozwolisz sobie na przywiazanie, w sensie jakie temu slowu nadaje, blokujesz otwartosc na wieleinnych spraw...
»
i komnata, w której ich przetrzymywano, były dokładnie, wręcz precyzyjnie wyrąbane 63 @ Han Solo i utracona fortuna w skale, wyraźnie...
»
t, ktra bya nadziej i szczciem jego ycia i dla ktrej jedynie pragn zachowa oczy...
»
Otóż jednymi z najbardziej letalnych chorób są bakteryjne infekcje w rodzaju choleryazjatyckiej – Vibrio cholerae, czy dżumy dymienicznej – Yersinia...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wie, że jedyny sposób, w jaki mógłby pogodzić się z jej utratą, polegałby na tym, że nadal by się nią zajmował, albo że ona zajmowałaby się nim. Żeby się w jakiś sposób mogli nawzajem z tego wywieść. A nie poprzez zbudowanie muru.
Światło słoneczne wlewa się do jego kairskiego pokoju. Ręka spoczywa na dzienniku wpisywanym w Dzieje Herodota, ciało pełne napięcia źle wypisuje słowa, litery rozłażą się, jakby im brakło kręgosłupa. Nie umie zapisać wyrazów światło słoneczne. Ani wyrazu miłość.
 
Do tego mieszkania światło wpada tylko od strony rzeki i leżącej za nią pustyni. Pada na jej kark i stopę, na bliznę po zastrzyku ospy na jej prawym ramieniu, którą on tak kocha. Siedzi na łóżku obejmując ramionami swą nagość. On ściera otwartą dłonią pot z jej barku. To mój bark, myśli sobie, nie jej męża, to mój bark. W taki właśnie sposób kochankowie obdarzają się nawzajem częściami swego ciała. W tym pokoju nieopodal rzeki.
W ciągu tych kilku godzin, które dla siebie mają, w pokoju się ściemniło. Tylko rzeka i poblask pustyni. W rzadkich chwilach, kiedy napływają fale deszczu, podchodzą do okna i wystawiają na zewnątrz wyciągnięte ręce, aby nabrać w nie tyle wody, ile zdołają. Ulice wypełniają okrzyki wywołane nagłą ulewą.
- Już nigdy nie będziemy się kochać. Już się więcej nie zobaczymy.
- Tak, wiem - mówi.
Jest to noc jej nalegań na samą siebie, żeby wyjechać.
Siedzi zamknięta w sobie, w pancerzu swej świadomości. On nie jest w stanie przebić się przez ten pancerz. Tylko ciałem jest jej bliski.
- Nigdy więcej. Cokolwiek by się miało zdarzyć.
- Tak.
- Myślę, że by oszalał. Rozumiesz?
Nie odzywa się, opanowując pragnienie zamknięcia jej w ramionach.
W godzinę później spacerują w suchym powietrzu nocy, słyszą z oddali gramofonowe piosenki z kina Musie for All, którego okna otwarte są na oścież. Będą się musieli rozstać, zanim skończy się seans i na ulicę wylegną ludzie, którzy mogą ją znać.
Spacerują po ogrodzie botanicznym w pobliżu katedry Wszystkich Świętych. Ona dostrzega samotną łzę, wspina się na palce i zlizuje ją z jego policzka, przez chwilę trzyma ją w ustach. Tak zlizywała mu krew z dłoni, kiedy się skaleczył przygotowując dla niej coś do zjedzenia. Krew. Łza. Czuje, jak jego ciało czegoś się pozbywa, jak wypełnia się dymem. Żywa jest w nim tylko świadomość przyszłości, przyszłego pragnienia i żądzy. Nie może wypowiedzieć tego, co powinien powiedzieć tej kobiecie, której otwartość jest jak rana, której młodość wydaje się nie mieć w sobie nic śmiertelnego. Nie umiałby wskazać, co kocha w niej najbardziej, może jej niezdolność do kompromisu, gdy romans z wierszy, które lubi, traktuje na równi z życiem. Poza tymi sytuacjami, jak wie, nie ma na świecie żadnego ładu.
Noc jej nalegań na samą siebie. Dwudziesty ósmy września. Drzewa obeschły już z deszczu w cieple księżycowej poświaty. Żadna już kropla nie skapnie na niego jak Iza. Rozstanie w parku Groppi. Nie spytał, czy jej mąż jest w domu, w tym prostokącie światła po drugiej stronie ulicy.
Widzi w wyobraźni kotłowaninę rąk w górze nad nimi, ich ścierające się kiście. Sposób, w jaki jej głowa i włosy zawisły nad nim, kiedy się kochali.
Nie ma pożegnalnego pocałunku. Tylko zwykły uścisk. Odrywa się od niej i odchodzi. Potem się odwraca. Ona stoi nadal tam, gdzie ją zostawił. Wraca, zatrzymując się o kilka kroków od niej, podnosi palec dla podkreślenia swych słów.
- Chcę, żebyś wiedziała, że jeszcze za tobą nie tęsknię. Jego twarz wydaje się jej straszna, kiedy się próbuje uśmiechnąć. Ona odwraca głowę i uderza nią w słupek bramy. On widzi, że to ją zabolało, dostrzega grymas. Ale już się wycofali w głąb siebie samych, ona jest już poza swym murem. Jej odruch, jej ból są już tylko przypadkiem, zdarzeniem. Unosi dłoń ku skroni.
- Będziesz tęsknił - mówi.
 
Od tego momentu w życiu - wyszeptała mu kiedyś - albo zaczniemy odnajdywać duszę, albo ją zatracać.
Jak to się dzieje? Zakochać się i zostać rozbitym na kawałki?
Leżałem w jej objęciach. Podciągnąłem jej bluzkę i oglądałem bliznę po zaszczepionej ospie. Kocham ją - powiedziałem. Tę jasną aureolkę na jej ramieniu. Widzę to narzędzie rozdrapujące skórę i wbijające szczepionkę, a potem odjęte od jej skóry, uwolnione od niej, wtedy, dawno temu, kiedy miała dziewięć lat i chodziła do szkoły.
VI
Ukryty samolot
 
Spogląda przed siebie, każdym okiem wytyczając osobną ścieżkę, wzdłuż rozległego łóżka, w którego nogach stoi Hana. Kiedy go obmyła, ułamała koniuszek ampułki i podchodzi teraz ze strzykawką. Podobieństwo. Łóżko. Odpływa kołysany morfiną. Lek wzbiera w nim, kondensując czas i przestrzeń w taki sam sposób, w jaki mapy sprowadzają świat do dwuwymiarowej karty papieru.
 
Długie wieczory kairskie. Morze nocnego nieba, wrzaski sępów, zanim się uspokoją o świcie, odlatując ku pustyni. Wewnętrzna zgodność tej sceny, jak rozsypanie przygarści ziaren.
W tym mieście w roku 1936 mogłeś kupić wszystko - poczynając od psa albo ptaka przylatującego na pierwszy sygnał gwizdka, do tych okropnych smyczy, które przyczepia się do małego palca u ręki kobiety, żeby ci się gdzieś nie zawieruszyła na zatłoczonym rynku.
W północno-wschodniej części Kairu był wielki dziedziniec zapełniony studentami szkół religijnych, a za nim bazar Khan el Khalili. Ponad wąskimi uliczkami przyglądaliśmy się kotom przesiadującym na wąskich, dziurawych dachach, spoglądającym o kolejne pięć metrów w dół, na chodniki i stragany. Nasz pokój znajdował się powyżej tego wszystkiego. Okna otwierały się na minarety, fellachów, koty, straszliwy zgiełk. Opowiadała mi o ogrodach swego dzieciństwa. Kiedy nie mogła zasnąć, odrysowywała mi ogród swej matki, słowo po słowie, grządka po grządce, grudniowy lód pokrywający staw pełen ryb, poskrzypywanie obrośniętych różami altanek.
Chwytała mnie za przegub ręki i wiodła z sobą przez plątaninę ścieżek ku wgłębieniu u nasady szyi.
 
Marzec 1937, Uweinat. Madox ma kłopoty z powodu rozrzedzonego powietrza. Pięćset metrów nad poziomem morza i już odczuwa skutki tej niewielkiej wysokości. Ale jest w końcu człowiekiem pustyni, który porzucił dla niej swą rodzinną siedzibę Marston Magna w hrabstwie Somerset, zmienił swe przyzwyczajenia i nawyki, by móc przebywać mniej więcej na poziomie morza i w okresowo suchym klimacie.

Powered by MyScript