– Myślę, że tak. Myślę, że on ją kocha – powiedziała Teddy. – To znaczy, że ma wielkie szczęście. Reese wyczuł zazdrość w głosie pani Bertlesman i serce zabiło mu tak mocno, jakby za chwilę miało się rozerwać. Najwyraźniej Julio wyczuł tę samą nutę, gdyż odezwał się: – Proszę mi wybaczyć, Teddy, ale jestem gliną i z natury wtykam wszędzie swój nos. To, co pani powiedziała, zabrzmiało tak, jakby nie miała pani nic przeciwko temu, żeby Shadway zakochał się w pani. Mrugnęła powiekami, zaskoczona, potem roześmiała się. – Ja i Ben? Nie, nie. Po pierwsze, jestem od niego wyższa i w szpilkach wprost góruję nad nim. Poza tym to domator – cichy, spokojny miłośnik starych kryminałów oraz modeli kolejek żelaznych. Nie, Ben to wspaniały facet, ale ja jestem dla niego zbyt żywiołowa, a on dla mnie zbyt stonowany. Serce Reese’a przestało walić jak młot. – Zazdroszczę Rachael tylko tego – wyjaśniła Teddy – że znalazła sobie właściwego mężczyznę, czego ja nie mogę powiedzieć o sobie. Z moim wzrostem trudno mi znaleźć kogoś, kto nie byłby koszykarzem. A ja nie znoszę tych tyczek. Poza tym niedługo skończę trzydzieści dwa lata i niełatwo mi zachować obojętność, gdy widzę, że inna złapała już sobie faceta. Trudno mi nie zazdrościć, nawet jeśli cieszę się z czyjegoś szczęścia. Serce Reese’a uskrzydliło się. Następnie Julio zadał kobiecie jeszcze kilka pytań dotyczących motelu w Las Vegas, a zwłaszcza jego lokalizacji, po czym obaj policjanci wstali, a Teddy odprowadziła ich do drzwi. Z każdym krokiem w Reesie rosła chęć nawiązania z nią kontaktu i kiedy Julio otwierał już drzwi, mężczyzna odwrócił się do Teddy i powiedział: – Hmm... przepraszam, panno Bertlesman, ale jestem gliną i zadawanie pytań należy do moich obowiązków... rozumie pani... Zastanawiałem się, czy pani... – Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć – ...czy ma pani może... już kogoś na oku... – Słuchając samego siebie, Reese nie rozumiał, jak to możliwe, że Julio mówi tak pięknie i gładko, podczas gdy to, co wypowiadał on, starając się go naśladować, brzmiało szorstko i banalnie. Teddy uśmiechnęła się do niego i spytała: – Czy to ma coś wspólnego ze sprawą, którą prowadzicie? – Noo... Ja tylko pomyślałem... To znaczy... Proszę to zachować dla siebie. To znaczy, my nie boimy się naszego szefa, ale gdyby pani komuś wspomniała o tym motelu, mogłaby narazić pani Shadwaya i Leben na... No cóż... Chciał się zastrzelić i położyć kres temu samoupokarzaniu. – Nie, nie mam nikogo na oku ani nikogo innego, z kim mogłabym dzielić takie tajemnice – odrzekła kobieta. Reese odchrząknął. – No, to... to dobrze. Wszystko w porządku. Odwrócił się do drzwi, a Julio popatrzył na niego jakoś dziwnie. – Wielkolud z pana – powiedziała Teddy. Reese znowu na nią spojrzał. – Że co? – Jest pan wysokim facetem. Szkoda, że nie ma takich więcej. Przy panu wyglądam jak karlica. Co ona chciała przez to powiedzieć? – pomyślał Reese. – Nic? Taka gadka-szmatka? A może to zachęta? Jeśli to zachęta, to jak mam się zachować? – Miło choć raz czuć się jak karlica – dodała. Hagerstrom chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Czuł się głupio i śmiesznie, jakby znów miał szesnaście lat i palnął coś nieprzyzwoitego. Nagle odzyskał mowę, ale pytanie, które z siebie wykrztusił, było właśnie godne szesnastolatka: – Panno... Bertlesman... czy... umówiłaby się... pani... ze mną? – Tak – odparła z uśmiechem. – Naprawdę? – Tak. – W sobotę wieczorem? Na kolację? O dziewiętnastej? – Fajnie. Patrzył na nią zdumiony. – Naprawdę? Roześmiała się. – Naprawdę. Minutę później, w samochodzie, Reese powiedział: – Cholera, niech mnie piorun strzeli. – Nigdy nie przypuszczałem, że masz takie zdolności – zauważył Julio nie bez ironii. Reese zarumienił się i odpowiedział: – Kurczę, życie jest śmieszne, czyż nie? Nigdy nie wiadomo, kiedy spłata ci jakiegoś figla.
|