- Mówią, że ponieważ pokonałeś ich championa, oznacza to, że jesteś najdzielniejszym wojownikiem ze wszystkich znajdujących się tutaj - przetłumaczyła Halla. - Po prostu miałem szczęście - szczerze odpowiedział Luke. - Ich nie interesuje szczęście - odrzekła Halla. - Jedynie wyniki. Luke niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. Wzrok wpatrzonych w niego przywódców sprawiał, że czuł się nieswojo. - Czego oni ode mnie oczekują? Chyba nie myślą poważnie o walce, prawda? Siekiery i dzidy przeciwko karabinom? - Owszem, przyznaję, różnice technologiczne są ważne - powiedziała z powagą księżniczka. - Ale myślę, że ci ludzie łatwo nie sprzedadzą swojej skóry. Udało im się obezwładnić dwóch dorosłych Yuzzów bez użycia nowoczesnej broni. Myślę, że nawet z pełnym uzbrojeniem nie można by tego zrobić lepiej. - A poza tym znakomicie orientują się we wszystkich przejściach i tunelach, Luke. Wiedzą, gdzie grunt jest twardy, a gdzie grząski. Więc może jednak nie jesteśmy całkowicie bez szans? - Cowayowie powinni raczej przystąpić do negocjacji - wymamrotał Luke bez przekonania. - Przykro mi, Luke - wtrąciła Halla po krótkiej wymianie zdań z jednym z wodzów. - Czym innym jest pojawienie się kilku wędrowców, a czym innym brutalna inwazja. Oni chcą walczyć. Canu - tu uśmiechnęła się - rozsądzi. - Chciałbym wierzyć w dzielność Cowayów równie mocno jak ty, Hallu. - Nie upieraj się chłopcze. Stary Canu zachował się wobec ciebie przyzwoicie, prawda? - Luke - naciskała księżniczka. - Nie mamy dokąd uciec. Sam to powiedziałeś. Jeżeli Vader wie, że jesteś tutaj, wie również, że ja ci towarzyszę. Nie poprzestanie, dopóki... - zawahała się, przełknęła ślinę i mówiła dalej. - On nie zrezygnuje, Luke. Nawet gdyby miał nas ścigać do samego jądra Mimban. Dobrze o tym wiesz. Nie mamy wyboru. Musimy walczyć! - My może tak - przytaknął. - Ale Cowayowie nie muszą. - Będą walczyć niezależnie od tego, co ty zadecydujesz, Luke - zapewniła go Halla. - Przecież już zapewnialiśmy ich, że jesteśmy przeciwnikami Imperium. Wodzowie oczekują od nas potwierdzenia tego. Luke bił się z myślami. Ich natłok powodował, że pragnął uciec z dala od tego wszystkiego i ukryć się w jakimś spokojnym, bezpiecznym miejscu. Ale... Był już zmęczony uciekaniem... Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że od chwili wylądowania na tej planecie wciąż uciekali. Wiedział, że Halla, Leia, i trzej wodzowie niecierpliwie oczekują odpowiedzi. Wyraz twarzy księżniczki był nieprzenikniony. W tej sytuacji podjął jedyną z możliwych decyzję... Podczas przygotowań do walki, które potem nastąpiły, Luke przekonał się, że Cowayowie nie byli wcale tak bezbronni, jak się obawiał. Dowiedział się, że już wcześniej zmuszeni byli odpierać ataki z zewnątrz, zarówno ze strony drapieżnych zwierząt, jak i innych prymitywnych plemion. Większość czasu zeszła wędrowcom na przyglądaniu się, jak Cowayowie przygotowują się do odparcia inwazji, nie czekając nawet na jego sugestie. Pracowali z ponurym entuzjazmem. To trochę zmniejszyło obawy Luke’a, że setki Cowayów mogą zginąć w ich obronie. Otuchy dodawała mu świadomość, że tubylcy równie silnie jak on nienawidzą odzianych w białe zbroje żołnierzy. - Używanie broni energetycznej przeciwko tym prymitywnym stworzeniom - rzekła księżniczka z odrazą w głosie - jest pogwałceniem Karty Imperialnej. To kolejny powód do walki przeciwko Imperium. - Cowayowie nie byliby zachwyceni twoim współczuciem, młoda damo - stwierdziła Halla. - Ponieważ właśnie nas uważają za prymitywów. Mając na uwadze sposób, w jaki Grammel i jego poplecznicy postępują z miejscowymi plemionami, nie jest to przekonanie pozbawione podstaw. Gdy obrońcy zakończyli ostatnie przygotowania do odparcia ataku, Luke i księżniczka wyjaśniali im, jakiego rodzaju broniom będą musieli stawić czoło. Na szczęście, pomyślał pilot, mieli do dyspozycji nie tylko siekiery i dzidy. Cowayowie oddali im odebraną wcześniej broń. Hin oddał księżniczce swój karabin, jednocześnie wyjaśniając Luke’owi, że dla niego bardziej odpowiednia będzie olbrzymia siekiera, którą otrzymał od Cowayów. Kee uznał się za wojownika bardziej cywilizowanego i pozostał przy swoim karabinie. Pomagali właśnie przy rozpinaniu sieci, gdy dotarło do nich dochodzące z krętego tunelu echo wybuchu. Zgodnie z zapewnieniami zwiadowców, najeźdźcy znajdowali się już mniej więcej w połowie drogi pomiędzy podziemnym miastem a wyjściem na powierzchnię.
|