- No to co? Co się wstydzić onanizmu? Też sztuka, może trochę niższa od tamtej, ale niemniej jednak pełna boskich proporcji, jedności czasu, miejsca i innych retoryk. Jak miałem dziewięć lat, patriotycznie onanizowałem się pod ombu. - Ombu? - Taki rodzaj baobabu - wyjaśnił Oliveira. - Ale zawierzę ci coś, jeżeli przysięgniesz, że nie powiesz żadnemu innemu Francuzowi. Ombu nie jest drzewem; to jest ziółko. - Ach, dzięki Bogu, wobec tego nic poważnego. - A jak się onanizują francuscy chłopcy? - Nie pamiętam. - Znakomicie pamiętasz. My tam u siebie mamy fenomenalne sposoby. Na młoteczek, na parasoleczkę... Kapujesz? Nie mogę słuchać niektórych tang, bo zaraz przypominam sobie, jak je grała moja ciotka. - Nie widzę, co ma piernik do wiatraka. - Bo nie widzisz fortepianu. Był taki kącik pomiędzy fortepianem a ścianą, tam się chowałem i branzlowałem się. Ciotka grała Milonguitę albo Flores negras, coś tak smutnego, że mi pomagało do marzeń o śmierci i poświęceniu. Krewa była, jak pierwszy raz zachlapałem posadzkę; bałem się, że to w ogóle nie zejdzie. Nawet chustki nie miałem. Więc na gwałt ściągnąłem skarpetki i dawaj wycierać co siły. Ciotka grała La payama, mogę ci zagwizdać, jak masz ochotę, też bardzo smutne... - W szpitalu się nie gwiżdże. Aż śmierdzisz tym smutkiem, jesteś naprawdę obrzydliwy, Horacio. - Moja specjalność, laluniu. Król umarł, niech żyje król. Jeżeli myślisz, że dla kobiety... Ombu czy kobieta - jedno i drugie w gruncie rzeczy ziółko. - Taniocha - powiedział Etienne. - Ależ taniocha. Złe kino, dialog płatny od centymetra, znamy to, znamy. Drugie piętro, stop. Madame... - Par lŕ - powiedziała pielęgniarka. - Jeszcze nie wynaleźliśmy l'auscultation - poinformował ją Oliveira. - Niech się pan nie wygłupia - powiedziała pielęgniarka. - Dobrze ci tak - powiedział Etienne. - Bez końca gadać o jęczącym chlebie, bez końca pieprzyć i zawracać ludziom głowę, a potem nawet ci kawały nie wychodzą. Może byś pojechał trochę na wieś? Rzeczywiście gębę masz jak dla Soutina, bracie. - W gruncie rzeczy - powiedział Oliveira - wściekasz się, że cię wyrwałem z twoich chromatycznych onanizmów, z twoich codziennych pięćdziesięciu punktów i że solidarność zmusza cię do łażenia ze mną po Paryżu nazajutrz po pogrzebie. Przyjaciel się smuci - trzeba go rozerwać. - Przyjaciel dzwoni - trzeba się poświęcić. Przyjaciel mówi o szpitalu, no to jazda do szpitala. - Żeby powiedzieć ci prawdę - powiedział Etienne - to z każdą chwilą mniej się tobą przejmuję. Zamiast z tobą, powinienem teraz spacerować z nieszczęsną Luisą. Tej rzeczywiście by się to przydało. - Pomyłka - Oliveira usadowił się na ławce. - Maga ma Osipa, rozrywki, Hugo Wolfa, te tam takie. W gruncie rzeczy ma osobiste życie, chociaż potrzebowałem czasu, żeby sobie zdać z tego sprawę. Ja, przeciwnie, jestem pusty, pełna i olbrzymia wolność, żeby marzyć, wałęsać się, wszystkie zabawki połamane, nie ma o czym mówić. Daj no ognia. - W szpitalu się nie pali. - We are the makers of manners,[119] stary. To bardzo dobre dla l'auscultation. - Tam jest sala Chauffard - powiedział Etienne. - Nie będziemy przecież bez końca siedzieli na tej ławce. - Poczekaj, aż dopalę. (123) POSŁOWIE Gra w klasy nie ma jednoznacznego końca; może być czytana co najmniej na dwasposoby: według porządku stron lub według klucza, wyznaczającego zygzakowatą kolejność rozdziałów. Z tych wielu odczytań wynika swoisty stosunek formy do treści. Odłożenie książki nie oznacza ani zakończenia fabuły, ani zamknięcia formy - jest właściwie czymś przypadkowym, prowizorycznym. Pojęcie poslowia staje się w tych warunkach wątpliwe i to, co w tej chwili państwo czytacie, jest raczej „międzysłowiem” - pauzą, po której można przystąpić do kolejnej lektury w poszukiwaniu nowych, jeszcze nie odkrytych znaczeń. Jest rzeczą zdumiewającą, że Gra w klasy, która ukazała się w Polsce w 1968 roku, jako książka autora w owym momencie jeszcze mało znanego, znalazła taki oddźwięk. Może dlatego, że obiektywizuje życie i postawy wobec niego w sposób, który leży na linii naszych własnych poszukiwań. Trudno jest oprzeć się ładunkowi napięcia, jakim przesiąknięta jest ta wielka książka. Dzięki temu, że do końca coś się nam w niej wymyka, że nigdy nie staje się naprawdę przeczytana, wiąże nas ze sobą na zawsze, jak wszystko co nie spełnione. Gdyby Cortázar, prawdziwy nowator literatury naszych czasów, zaczął pisać pół wieku temu, musiałby liczyć się z tym, że - w najlepszym razie - dzieło jego zostanie docenione dopiero z perspektywy lat. Nowatorstwo było wtedy rzeczywistym ryzykiem.
|