- Widzę tylko jeszcze jedną Wojnę Zmiany. Nie ma w tym nic nowego. Węże odbudują miasto wedle swej nowej wizji - jeśli nie tu, to gdzieś indziej, na brzegu Wielkiej Rzeki. Coś takiego zdarzyło się już kiedyś - właśnie tutaj, mojemu własnemu ludowi. Przetrwaliśmy i węże także dadzą sobie radę. Natomiast to, co obiecują oni - oto prawdziwa wielkość! Porzucimy ten nieszczęsny świat i ruszymy z powrotem tam, gdzie wszystko się zaczęło, do samej ojczyzny Opiekunów. Spójrz tutaj! Oto dokąd zmierzamy! Pan Naryan pozwala mu zaprowadzić się na drugą stronę ogromnej sali. Jest tak wielka, że z łatwością zmieściłaby się w niej powietrzna siedziba Dreena. Z okna rozciąga się widok na nieco nachyloną w stosunku do statku płaszczyznę Zlewiska - lśniącą wstęgę, strzałę, której koniec niknie w mroku. Dalej rozciągają się niezmienne, wieczne spirale Ojczystej Galaktyki, wielkie jaśniejące skupiska i łańcuchy gwiazd, dzieła Opiekunów, powstałe tuż przedtem, nim zniknęli na zawsze w otchłani czarnej dziury, stworzonej przez nich z zapadniętego w sobie Obłoku Magellana. Pan Naryan zaczyna oddychać głęboko, podnosząc zawartość tlenu we krwi. - Spójrz! - powtarza Dreen; jego pełna zachwytu twarz promienieje w srebrzystym blasku Zlewiska. - Widzę jedynie koniec historii - odpowiada pan Naryan. - Powinieneś był uważniej studiować Purany, Dreen. Wśród dzieł Opiekunów nie znajdziecie przyszłości, jedynie martwą przeszłość. Nie będę już służył, Dreen. To koniec. To rzekłszy, odwraca się i rusza ciężkim krokiem w stronę otworu włazu, ziejącego pośród fałszywych świateł i cieni. Dreen łapie go za rękę, lecz pan Naryan uwalnia się gwałtownie. Zarządca, zaskoczony, pada na plecy, natychmiast jednak zrywa się z podłogi i zastępuje drogę Archiwiście. - Głupcze! - krzyczy. - Oni mogą sprowadzić ją z powrotem! - Nie ma takiej potrzeby - mówi pan Naryan i odpychając Dreena, skacze w sam środek włazu. Spada w dół jak kometa. Strumień wody chłoszcze go, zdziera z niego ubranie. Nozdrza pana Naryana zaciskają się, błony osłaniają mu oczy, a on sam wciąż spada, coraz niżej i niżej, pośród niezliczonych bąbelków, aż w końcu huk w jego uszach nie jest już jedynie ogłuszającym pulsowaniem krwi, lecz łoskotem rzeki, przelewającej się niestrudzenie poza krawędź świata. Potężny mulisty prąd coraz mocniej popycha go w stronę owej krawędzi. Pan Naryan odwraca się w wodzie i zaczyna płynąć naprzód, byle dalej od statku i płonącego miasta. Jego praca dobiegła końca: kiedy obywatele przejmą kontrolę nad swym losem, nie będą już potrzebowali Archiwisty. Płynie z coraz większą łatwością. Wartka, zimna woda zmywa z niego lądowe nawyki, jej dotyk budzi z uśpienia potężne mięśnie ramion i grzbietu. I gdy tak płynie, przecinając czarną wodę, pod prąd Wielkiej Rzeki, przesłanie Anielicy rozpala się w jego umyśle coraz jaśniejszym płomieniem, przesłaniając inne opowieści. Z każdym pchnięciem ramion ogarnia go coraz większa radość. Jest posłańcem, apostołem Anielicy. Wyruszy w drogę, wyprzedzając krucjatę, która rozpocznie się, gdy wszyscy w Sensch ulegną przemianie. To długa, ciężka podróż, lecz pan Naryan nie wątpi, że u jej kresu czeka jego przeznaczenie - początek nowej przyszłości, stanowiącej dar Anielicy dla niego samego i całego Zlewiska. Sonia Orin Lyris GDY OBCY SIĘ SPOTYKAJĄ (WHEN STRANGERS MEET) Tłumaczył Piotr W. Cholewa Sonia Orin Lyris jest absolwentką Clarion West - rocznik 1992, autorką licznych opowiadań. Obecnie pracuje nad swoją pierwszą powieścią fantastyczną. Mamy tu początki zupełnie nowej historii, pełnej nieporozumień, ukrytych tragedii i ironii... dla wszystkich zainteresowanych. - Głosy z niebios odezwały się znowu, o Wielka - poinformowała Druga Pierwszą. - Gdy obcy się spotykają - odparła Pierwsza - wszyscy korzystają. - A czy są obcy? - spytała Druga, jasnozielona, która była starszą siostrą. - Ci nowi z nieba? Pierwsza wyprostowała się na swym miękkim tronie, wyciągając w bok wszystkie górne kończyny w geście, który oznaczał, że może zaczekać do jutra, by martwić się o jutro. Druga zawahała się, niepewna, czy oznacza to nakaz opuszczenia sali tronowej. Pierwsza zaśmiała się, a syczący dźwięk uspokoił Drugą. Oznaka zadowolenia Pierwszej była zawsze dobrą oznaką. - Myślę, że ci nowi mogą być obcy - stwierdziła Pierwsza. Posłaliśmy im podręczniki naszego języka, a oni przysłali nam swoje. Pragną tu przybyć, spotkać się z nami. I zrozumieć nas. - Jako obcy? - Mówią, że są przyjaciółmi, ale najpierw muszą przestudiować nasz język, a potem dopiero zrozumieć. Nie wydaje mi się, żeby chcieli stać się znajomymi. - Jestem pewna, że masz słuszność, o Wielka. Czy udzielimy im zezwolenia, by się do nas przyłączyli? Pierwsza zastanowiła się. - Przekaż im, żeby spytali znowu po święcie. Nowy rok przynosi jasność, a obcy przysparzają korzyści. Dzisiaj Druga Wielkiej Pierwszej była młodsza i niemal różowej barwy, a jej delikatne przesuwanie się wokół komnaty uspokajało Pierwszą. - Nie poznaję cię - zwróciła się Pierwsza do swej siostry. Druga przycisnęła kończyny do brzucha, niepewna. - Dzięki ci, o Wielka - szepnęła. - Mam jedynie nadzieję cię zadowolić. - Zadowalasz. Twój zapach jest nieznajomy. Nie rozpraszasz. To był dobry dzień, dziesiąty dzień przed świętem ochłodzenia. Pierwsza czuła się dobrze. Jej Druga krzątała się po komnacie, usuwając pyłki kurzu i brudu, wymieniając płachty pochłaniającej zapach tkaniny. Dotykała też dzwonków wydających głębokie dźwięki, tak że wirowały, a ich brzmienie jeszcze bardziej uspokajało Pierwszą. Dzień był dobry także dlatego, że głosy z nieba znowu przemówiły. Powiedziały, że są szczęśliwe, będąc obcymi. Obcy zawsze przysparzają korzyści. Pierwsza myślała sennie o nadchodzącym święcie. O pastelowo ubarwionych siostrach, które wkrótce osiągną dojrzałość, o smaku kwiatów, które siostry przyniosą, by kusić ją rozkoszą, i o wirującym tańcu jedwabistych. I jeszcze później, o dniach i nocach, które czekają ją w towarzystwie licznych samców, jacy dojrzeli od zeszłego roku. Dryfowała sennie... Pierwsza... pełna spokoju sprowadzanego przez dzwonki, słysząca tylko nieprzewidywalne odgłosy Drugiej, która krzątała się po komnacie, sprzątała, poprawiała i przesuwała. - Jedwabiste przyszły znowu, o Wielka - oznajmiła zielona Druga.
|