Powinny nadal mieć połączenie z właścicielem, toteż skupiłem się, by odszukać je i wykorzystać do dotarcia do celu. Uniosłem ręce, obejmując szarobiały dym, i poczułem ruch energii: od siebie do Daymara, Loiosha, Cawti i znów do mnie. Pozwoliłem jej płynąć, póki dym nie przestał się unosić, co było pierwszym widocznym objawem czaru. Powoli zbliżyłem dłonie, zagęszczając dym przed swoją twarzą, i pchnąłem tam całą dotąd utrzymywaną w umyśle energię... Usłyszałem rozkaz “Do szarży” i pięć tysięcy Smoków zaatakowało okopane siły ludzi... kochałem się z Cawti pierwszy raz, zastanawiając się, czy zabije mnie, nim skończymy, i uświadamiając sobie, że jest mi to obojętne... Dzurbohater wchodzący samotnie na górę Dzur na spotkanie Sethry Lavode, która stanęła przed nim z ostrzem o imieniu Iceflame w dłoni... Mała dziewczynka o wielkich brązowych oczach uśmiechnęła się do mnie... Wiązka energii przypominająca czarną błyskawicę nadlatywała i uderzyłem w nią Spellbreakerem, zastanawiając się, czy zadziała... Aliera stojąca przed cieniem Kierona Zdobywcy w Przedsionku Sądu na Ścieżkach Umarłych poza Bramą Śmierci... I w tym momencie miałem także w umyśle wszystko, co wiedziałem o Mellarze, miałem też złość na Daymara, a nade wszystko zaś miałem swoją nadzieję i pragnienia. Za ich pomocą sięgnąłem przez dym, poza dym i w dym ku temu, który był z nim związany. Cawti ani na moment nie przerwała recytacji, choć słów nadal nie mogłem zrozumieć. Loiosh stanowił część mnie i cały czas polował, szukając ofiary. A Daymar, równocześnie odległy i stanowiący część nas, jaśniał niby latarnia, której światło złapałem, ukształtowałem i wepchnąłem... Poczułem odzew. Powoli w dymie zaczął tworzyć się obraz, który zasilałem stopniowo energią, zmuszając się do ignorowania twarzy, która się formowała, gdyż w tym momencie była ona bez znaczenia, a mogła mnie zdekoncentrować. I jeszcze... wolniej... opuściłem... prawą... rękę... i... zacząłem... zwalniać... kontrolę... nad... czarem... Loiosh przejmował ją fragment po fragmencie, aż przejął całkowicie i utrzymał. Moim największym wrogiem stało się zmęczenie, któremu nie mogłem się w żaden sposób poddać... Dopiero gdy Loiosh przejął pełną kontrolę, pozwoliłem sobie spojrzeć na wizerunek uformowany w dymie, równocześnie prawą dłonią łapiąc kryształ. Obraz przedstawiał twarz mężczyzny w średnim wieku, o rysach zbliżonych do rysów przedstawicieli Domu Dzura. Ostrożnie uniosłem kryształ, aż znalazł się na poziomie moich oczu, wstrzymałem oddech i wymówiłem polecenie. Wizerunek nie drgnął - Loiosh okazał się naprawdę pojętnym uczniem. Cawti zaprzestała recytacji - zrobiła, co do niej należało, i teraz tylko dawała mi energię potrzebną na dokończenie czaru. Zamknąłem lewe oko, przez co obraz widziany przez kryształ nieco się rozmył, ale pozostał i tak wystarczająco wyraźny, by dało się go zidentyfikować. Jeszcze chwila pełnej koncentracji... pełne wykorzystanie dostępnej energii... i wypaliłem wizerunek w krysztale. Przez moment na prawe oko nic nie widziałem i z lekka zakręciło mi się w głowie, lecz zdołałem odstawić kryształ bezpiecznie na blat. Usłyszałem westchnienie ulgi i poczułem, jak Cawti odpręża się. Zatoczyłem się na ścianę, a Loiosh oklapł na mojej szyi. Usłyszałem głośne westchnienie Daymara. Kryształ stał się mlecznobiały i wiedziałem, nie sprawdzając, że bez trudu da się usunąć ten opar, jedynie koncentrując się - i wtedy pojawi się w nim twarz Mellara. Co ważniejsze - między nim i kryształem istniała teraz więź i to tego rodzaju, że praktycznie niemożliwe było, by ją wykrył. Skinąłem głową Cawti, wyrażając jej swe uznani, i przez kilka minut po prostu staliśmy, nic nie robiąc i odzyskując siły. Potem zająłem się gaszeniem świec, a Cawti zapalaniem lamp. Otworzyłem wywietrznik, wypuszczając dym i aromat kadzidła, które przestało miło pachnieć, za to przylepiało się nachalnie do wszystkiego. Pokój pojaśniał. Rozejrzałem się wokół. Daymar miał nieobecny wyraz twarzy, Cawti zaś była zarumieniona i zmęczona. Miałem ochotę na wino, ale nawet wydanie telepatycznego polecenia komuś na górze wydało mi się zbytnim wysiłkiem. - Cóż... - oznajmiłem wszystkim obecnym - wygląda na to, że przed czarami się nie zabezpieczył. Daymar jakby się ocknął. - To było nader interesujące, Vlad. Dzięki, że pozwoliłeś mi się przyłączyć. Dopiero w tym momencie zrozumiałem, że nadal nie ma pojęcia, iż omal nie zniszczył mnie swoją “pomocą”. Miałem ochotę poinformować go o tym szczególe raczej dobitnie, ale nie chciało mi się - postanowiłem załatwić sprawę przy następnej okazji, gdyby znalazł się w pobliżu, gdy będę rzucał czar. Podałem mu kryształ - wziął go, przyjrzał mu się przez kilka sekund i kiwnął głową. - Możesz dzięki temu go zlokalizować? - Myślę, że tak. Przynajmniej spróbuję. Na kiedy potrzebujesz tę informację? - Na wczoraj. Czyli tak szybko jak zdołasz. - Jasne. A tak na marginesie, dlaczego go szukasz? - A dlaczego chcesz wiedzieć? - Zwykła ciekawość. To idealnie do niego pasowało, ale i tak wolałem mu nie mówić. - Wolałbym nie wnikać w szczegóły, jeśli nie masz nic przeciwko temu - zaproponowałem. - Jak sobie chcesz. W każdym razie, jeśli się dowiem, że jest martwy, to się nie zdziwię. - Daymar... - Przecież nic nie mówię. Dam ci znać, jak go znajdę. To nie powinno potrwać dłużej jak dzień albo dwa... - Dobra, wtedy się zobaczymy... albo możesz przekazać informacje Kragarowi, jeśli wolisz. - Jasne - skinął głową i zniknął. Zmusiłem nogi do współpracy i odlepiłem się od ściany. Zgasiłem lampy, pomogłem Cawti wyjść i zamknąłem drzwi. - Lepiej coś zjedzmy - zaproponowałem. - Może być. Potem kąpiel i dwadzieścia lat snu. - Chciałbym mieć czas na ostatnie dwa punkty programu, ale obawiam się, że będę musiał wracać do roboty. - Doskonale: wyśpię się za ciebie. - To cholernie miłe z twojej strony. Podpierając się wzajemnie niczym para pijaków, wspięliśmy się powoli na schody. Loioshowi to w niczym nie przeszkadzało - spał zwinięty wokół mojej szyi. ROZDZIAŁ 6
|