– Co teraz? – zapytał Holmes szeptem. – Jeszcze, co nie daj Boże, czmychnie nam.
– Co to, to nie! – rzekł Pickroft.
– Dlaczego pan tak sądzi?
– Te drzwi prowadzą do bocznego pokoju.
– Nie ma tam wyjścia?
– Nie.
– Tamten pokój jest umeblowany?
– Do wczorajszego dnia był pusty.
– Cóż więc on w nim robi? Nie mogę zrozumieć. Jeżeli doznał ktoś kiedykolwiek uczucia przerażenia, to z całą pewnością on, Pinner. Czego się tak przeraził?
– Wziął nas za agentów policyjnych – zrobiłem przypuszczenie.
– Tak, na pewno! – potwierdził Pickroft. Holmes pokręcił głową.
– Nie! On był już przed tym blady, zanim weszliśmy do pokoju – rzekł. – Bardzo być mo-
że, że to...
Słowa te zostały przerwane przez łoskot, dobiegający z sąsiedniego pokoju.
– Co to, on do własnych drzwi puka? – zawołał Pickroft.
Znów rozległo się stuknięcie, raz i drugi. Patrzyliśmy zdziwieni w stronę drzwi.
Spojrzawszy na Holmesa, spostrzegłem, że twarz jego nagle pobladła i aż chwycił za stół, żeby nie upaść. Jednocześnie z tajemniczego pokoju rozległ się jakiś dziki, schrypnięty głos i coś runęło na ziemię. Holmes jednym skokiem był już u drzwi i pchnął je. Były od wewnątrz 181
zamknięte. Za jego przykładem obaj naparliśmy na nie całym ciężarem. Jeden zawór ustąpił, potem drugi, wreszcie drzwi otworzyły się z trzaskiem. Wpadliśmy do pokoju.
Był pusty.
Tak zdawało nam się tylko na pierwszy rzut oka. W kącie, naprzeciwko, były jeszcze drugie drzwi. Holmes pchnął je do środka. Surdut i kamizelka leżały na ziemi, a na haku, za drzwiami, na własnych szelkach wisiał główny dyrektor Towarzystwa Śródziemno–Francusko–Harwardzkiego. Kolana miał podgięte, głowa zwisała, a obcasy butów dotykały drzwi.
To był powód hałasu, który słyszeliśmy z przyległego pokoju. Chwyciłem wisielca wpół i uniosłem do góry, Holmes i Pickroft pospiesznie zdejmowali pętlę. W niespełna minutę nie-
śliśmy go już do pierwszego pokoju, gdzie położyliśmy na stole.
– Co o tym sądzisz, Watsonie – zapytał Holmes. Pochyliłem się nad bezwładnym człowiekiem i zbadałem go uważnie. Puls jeszcze się kołatał słabo i nierówno, oddech był ledwo dostrzegalny; pod powiekami, które się z lekka otworzyły, szkliło się białko oka.
– Omal się nie wykończył – rzekłem – jeszcze chwilka i byłoby po nim. Będzie żył.
Otwórzcie panowie okno i dajcie mi karafkę z wodą.
Rozpiąłem mu kołnierz, prysnąłem wodą na twarz i przez długi czas starałem się wywołać pełniejszy oddech.
– Teraz to już tylko kwestia czasu – stwierdziłem, odstępując od leżącego.
Holmes stał przy stole z rękoma w kieszeniach, z pochyloną głową.
– Powinniśmy zawiadomić policję – rzekł po chwili – wcześniej jednak chciałbym rzecz wyjaśnić.
– Nic a nic z tego nie rozumiem – rzekł Pickroft, potrząsając głową – po co sprowadzali mnie tutaj i wplątywali w jakąś dziwną kabałę?
– A dla mnie to wszystko bardzo jasne – odrzekł Holmes. – Jednego tylko nie pojmuję; co go popchnęło do targnięcia się na własne życie?
– Jak to? Więc reszta jest dla pana całkiem zrozumiała?
– Przypuszczam, że tak. A ty co powiesz o tym, Watsonie?
Wzruszyłem ramionami.
– Jedno tylko mogę powiedzieć – odrzekłem – że nic a nic nie rozumiem.
– Jeżeli zastanowisz się trochę, dojdziesz do wniosku, że wszystko zdąża do jednego celu.
– Ale – do jakiego?
– Cała rzecz opiera się na dwu głównych punktach. Pierwszy: zmuszenie Pickrofta do napisania deklaracji, że pragnie objąć posadę w fikcyjnym Towarzystwie Śródziemno–Francusko–Harwardzkim. Czyż nie domyślasz się, na co im to było potrzebne?
– Przyznam ci się, że nic jeszcze nie rozumiem.
–Ależ to jasne. Tego rodzaju umowy zawiera się zazwyczaj ustnie, nie było żadnej racji 182
wyłamywać się z ogólnie przyjętego zwyczaju. A więc potrzebny im był charakter pańskiego pisma, panie Pickroft! Ot i wszystko.
– Ale do czego?
– Do czego! To także nietrudne do rozwiązania. Widocznie ktoś zapragnął podszyć się pod pańskie pismo i dlatego był mu niezbędny wzór. A teraz przejdziemy do drugiego punktu.
Polega on na tym, że Pinner domagał się usilnie, żeby pan nie zawiadamiał Mawsona o od-mowie przyjęcia posady, czyli – żeby zarządzający Mawsona pozostał przekonany, że w poniedziałek zgłosi się do pracy nowy urzędnik – Holl Pickroft.
– Boże! – wykrzyknął Pickroft – jakże byłem naiwny! jak można było dać się tak wywieść w pole!
– Teraz, jak pan widzi, wyjaśnia się, po co był potrzebny wzór, pańskiego pisma. Niech pan sobie wyobrazi, że zamiast pana obejmuje tę posadę ktoś inny, kto pisze inaczej niż pan; rzecz prosta, iż oszustwo od razu by się wykryło. Tymczasem ów „ktoś” przestudiował pański charakter pisma i czuł się zupełnie bezpieczny, przypuszczam bowiem, że nikt u Mawsona nigdy nie widział pana.
|