Te wysokie ściany skalne były błyszczące jak srebro, to znów ciemne i ponure a groźne. U stóp ich często można 30 było widzieć wygrzewające się na słońcu jakieś dziwne zwierzęta o okrągłych głowach i pyszczkach opatrzonych wąsami, które z daleka przypominały mi nasze bobry. Nad skałami i morzem unosiły się tysiące białych ptaków o wąskich i długich skrzydłach, które zlatywały nieraz aż ku wodzie i bujały na falach; parę razy zaś z oddali dostrzegłem na morzu jakieś olbrzymie ciemne masy, wyrzucające wysoko do góry podwójną fontannę wody. Galgak po- wiedział mi, że to są ogromne zwierzęta morskie. W pewnym miejscu wybrzeża na wysokim płaskowzgórzu skalnym zwróciło moją uwagę mnóstwo sterczących tam monolitów – olbrzymich głazów, które stały tak regularnie jedne za drugimi, jak gdyby szeregi legionów Cezara. Galgak opowiedział mi, że według zabobonnej wiary ludzi miejscowych, są to wojska wysłane w pogoń za Hu-Gadarnem i na jego skinienie skamieniałe. Wyjaśnił mi jednak zaraz, że to są bajki i że monolity te są po prostu głazami chroniącymi grobowce dawnych wodzów, których ciała, zwłaszcza znakomitszych naczelni- ków, przywożą z daleka nawet, aby pochować tutaj właśnie. Galgak wierzył tylko, że umarli przewracają się czasem w swych mogiłach i dlatego rozlega się niekiedy szczęk ich oręża. Opowiadał mi, że w niektórych miejscach na tym wybrzeżu wychodzą nocami spod głazów i pagórków malutkie karzełki i wziąwszy się za ręce tworzą koło a pląsają przy blasku gwiazd. Biada spóźnionemu podróżnikowi, jeśli wypadkiem znajdzie się między nimi. Zmuszają go tańczyć razem i tak go zatańczą na śmierć. A wychylające się z fal morza skały innymi grożą niebezpieczeństwami. Przede wszystkim gęsto koło nich krążą zwykle wodnice – półkobiety, półryby – które wychylając się z fal do połowy ciała, ramionami i miłym głosem wabią do siebie rybaków, aby ich następnie wciągnąć ze sobą w głębinę na dno i tam pożreć. A także są tam straszydła, zwane przez rybaków druidami morskimi, które ukazując się nagle na tych skałach, błogosławią rozbitkom rękami o długich, spiętych błoną – jak u ptaków wodnych – palcach, a następnie wyławiają ich z wody i – pożerają. Galgak wskazał mi też wąwóz, gdzie w czasie zimowego przesilenia dnia z nocą zgromadzają się dusze wszystkich zmarłych w tym roku i czekają, dopóki jeden z bogów nie zabierze ich do swej łodzi i nie odwiezie do jakiejś dalekiej, bardzo dalekiej krainy, której dosięgnąć nie mógł dotąd nikt z żeglarzy, jak- kolwiek Armoryka liczy ich tak wielu i tak odważnych. Potem Galgak przewiózł mnie koło okropnego cypla, w którego skałach znajduje się pie- czara, prowadząca aż w samą głąb kręgu mroków. Przejście pomiędzy tym cyplem skalnym a nie mniej od niego straszną wyspą, zamieszkaną przez wodnice i druidów morskich, jest tak niebezpieczne, że całe dno morza w tej wąskiej cieśninie usiane jest resztkami rozbitych ło- dzi. Dość było troszkę tylko zboczyć w jedną lub w drugą stronę, aby trafić właśnie pomiędzy te dusze, które niedaleko stąd ciemną nocą odjeżdżają na łodzi tajemniczego boga o zakrytym obliczu ku dalekim, nieznanym brzegom. Armorykanie są też śmiałymi żeglarzami i w swych wyprawach po bursztyn, fiszbin, cynę, a czasem i niewolników, zabiegają aż do tych dalekich krain, znanych mi z dziejów Hu- Gadarna, gdzie to noc trwa całych kilka miesięcy, a na górach z lodu wylegują się białe niedźwiedzie. Jeden z przyjaciół Galgaka, zagnany burzą daleko na południe, spędził nawet dłuższy czas w jakiejś nie znanej dotąd żeglarzom armorykańskim krainie, podobno o pięknej bardzo roślinności, skąd powróciwszy wreszcie przywiózł ze sobą sporo złota w proszku i – zupełnie czarną kobietę! Inni zaś żeglarze, również zagnani burzą, po długiej, długiej wę- drówce na falach oceanu przybili niegdyś pono do takiego brzegu, gdzie widzieli ludzi o skó- rze barwy czerwonej, którzy walczyli wypuszczając z łuku zatrute strzały, jeńców zaś wojen- nych ponoć zjadali. Wsparty na krawędzi łodzi przesiąkłej zapachem ryb i mokrych sieci słu- chałem tych opowieści z szeroko otwartymi oczami, dotychczas nie mogąc się jeszcze wy- dziwić w duszy, że świat jest aż tak wielki! 31 Rozdział IX MOJE PIERWSZE KROKI WOJENNE Oswoiłem się z morzem i nauczyłem, wybornie pływać, sterować i wiosłować, a ogorza- łem na wietrze jak stary marynarz. W gruncie rzeczy wolałbym jednak używać raczej miecza i dzidy niźli wiosła. Nie miałem wszakże zamiaru pozostawać tu na zawsze! Los spełnił moje życzenie, a jakkolwiek pamiętałem dobrze, że ojciec kazał mi unikać legionów rzymskich,
|