Chiński książę, który kazał przygotować dla siebie miejsce w pobliżu stołu opatrunkowego, przyglądał się wszystkiemu z chciwym zainteresowaniem, oblizując wargi. - To będzie warte obejrzenia - oznajmił, a jego głowa z podniecenia kiwała się na cienkiej szyi. - Ten będzie głośno cierpiał, ten tutaj. Będzie wrzeszczał dziko! Nie doznał zawodu. Poszkodowany mężczyzna, który tak głośno błagał o pomoc, zaczął prosić usilnie, żeby go zostawiono w spokoju, kiedy Łukasz przywiązywał mu ramiona do boków. Protesty stały się jeszcze głośniejsze po skrępowaniu razem obu nóg powyżej kolan mocnym, skórzanym rzemieniem. Kiedy jeden z pomocników Łukasza przytwierdził żelazny hak do gałęzi, zwisającej nad zaimprowizowanym łóżkiem, a ranny zdał sobie sprawę, że przy pomocy tego urządzenia zostanie przeprowadzony zabieg, wydał głośny jęk i zaczął wzywać Jahwe na ratunek. Nie zważając na jego krzyki, dwóch pomocników podniosło go wysoko i zawiesiło na haku głową w dół, jak ćwiartkę wołowiny. Jęcząc kołysał się tam i z powrotem przez kilka chwil. - O, wielki Ojcze na wysokości, uratuj twego pokornego sługę, który zostanie zarżnięty jak związany wół? - Ta pozycja zmniejsza przemieszczenie kości - objaśnił Łukasz, widząc, że widzowie podzielają przerażenie pacjenta. - Nastawienie zwichnięcia to zawsze ciężka sprawa. Przemieszczenie jest poważne, toteż, chociaż bardzo ubolewam nad tą koniecznością, musimy posunąć się do najskrajniejszej metody. - Obmacał biodro, a potem skinął na jednego z pomocników. - No, Tabilu, zaczynaj! Mężczyzna imieniem Tabil objął cierpiącego ramionami w pasie i pozwolił swoim stopom oderwać się od ziemi. Cały jego ciężar został dodany do ciężaru pacjenta, który głośno wezwał na pomoc Jahwe i zemdlał. Łukasz, będący w wielkim napięciu, uchwycił udo mężczyzny i zaczął zręcznie nim obracać. Rozległ się głośny trzask i kość wróciła na swoje miejsce. - Opuście go! - zawołał lekarz. Pomocnicy opuścili ciało na leże z krzewów tamaryszku. Łukasz przesunął ręką po biodrze i skinął głową z zadowoleniem. Operacja się udała. - Wspaniale wykonane - powiedział książę trzęsąc potakująco głową. - Bardzo mi się to podobało. Ależ okropnie wrzeszczał! Łukasz mył ręce w misce gorącej wody. - To już ostatni - powiedział. - Rad jestem, że nie ma więcej rannych. Wraz z wiekiem wzrasta we mnie niechęć do zadawania bólu. Pierwsze oznaki świtania ukazywały się na niebie. Adam, który nie omijał żadnej okazji do robienia oszczędności, zawołał, by zgasić pochodnie. Trzej bracia wymienili spojrzenia, a potem zgodnie kiwnęli głowami. - Matka pilnuje stada - odezwał się jeden z nich. - Pora, aby ją zwolnić. - Zaraz będzie śniadanie - zaprotestowała Debora. - Powiem służbie, żeby się pospieszyli. - Matka będzie miała dla nas jedzenie - odparł ten sam, który mówił przedtem. - To bardzo uprzejmie, łaskawa pani, ale nie wolno nam dłużej zwlekać. - Ale czy macie dość sił, żeby iść tak daleko? - spytała. - Wszyscy jesteście poranieni. Na pewno byłoby rozsądniej odpocząć przed wyruszeniem w drogę. Ten, który zabierał głos, uśmiechnął się łagodnie, zakładając maczugę na ramię. - To niewielkie zranienia. Dwóch z nich wzięło Minjamina między siebie i wyruszyli zamaszystym krokiem, trzymając go pod ręce. Jego krótkie nogi zdawały się poruszać z szybkością skrzydełek kolibra, aby sprostać ich krokom. Trzeci obejrzał się przez ramię i przesłał Deborze nieśmiały uśmiech na pożegnanie. - Dziękujemy! Bardzo wam wszystkim dziękujemy! - zawołała, machając do nich ręką. - Bóg was wynagrodzi za tę wspaniałą przysługę, którą oddaliście nam dzisiejszej nocy. - Pomachała jeszcze raz do tego, który pozostał w tyle. - Znam twoje imię. Ty jesteś Gajus. Uśmiechnął się szeroko, zadowolony, że zapamiętała jego imię. - Tak, pani! Jestem Gajus. Najmłodszy. Adam patrzył, jak odchodzili krętą ścieżką, biegnącą wzdłuż wijącego się zakrętami wadi. Potem się obrócił i spojrzał uważnie na zachód. - Statek, na którym twój ojciec płynie do Antiochii - odezwał się do Debory - nie miał żadnego opóźnienia. W każdym razie nic nam o tym nie wiadomo. Być może ma już nad nami dużą przewagę. Nie możemy sobie pozwolić na spanie. Trzeba załadować wielbłądy i ruszać w drogę. - Rzucił okiem na północny szlak otulony białą poranną mgiełką. - Dzień będzie bardzo upalny. Rozdział XVI 1
|