Udał, że wszystko w porządku, odwzajemnił uśmiech nadrabiając miną, potarł dłonią szczękę pokrytą twardym zarostem. Bawiące się na schodach dzieci rzuciły się do jednego z okien wołając, że pada śnieg. Gaynes spostrzegł, że on i Lone nie są przy stole sami. Przypomniał sobie, że ci dwaj młodzieńcy przysiedli się tu kilka minut wcześniej. Odnajdywał ich teraz w tym samym miejscu, tak jakby na parę sekund przestali istnieć dla jego oczu. Był tym zażenowany, a jednocześnie uszczęśliwiony. Młodzi, weseli chłopcy, zapewne rówieśnicy Lone, tacy jak ona - czyżby to właśnie wywoływało irytację i zazdrość Gaynesa? Dwa razy bliżsi Lone, nie tylko z powodu wieku, lecz także dzięki swej nie zmąconej świadomości... Nazywali się Lou i Gamyan i byli uderzająco do siebie podobni. Może to bracia. Najwięcej mówił Lou. Rozmawiał o Lone, a Gamyan słuchał ich z roztargnieniem, bardziej zainteresowany tym, co się działo przy innych stolikach. Pochodzili z okolic leżących dużo dalej na północy, z żyjącego wśród śniegów klanu Rama. - Tam urodziliśmy się - wyjaśniał Lou. - Tam dorośliśmy i w pewnym momencie przestaliśmy akceptować reguły klanu. Jest to zimny kraj. Członkowie klanu twierdzą, że cierpienia fizyczne zapewnią im zbawienie po śmierci. - A ty w to nie wierzysz? - zapytał Gaynes siląc się na obojętny ton. - Nie - odpowiedział Lou. - A ty w to wierzysz? Gaynes odgadł, że reagując na jego zbyt oschłe pytanie chłopiec podejrzewa go o sprzyjanie poglądom klanu. - Nie, nie wierzę - odrzekł łagodnie. - Reguły klanów są czasem dziwne - wtrąciła Lone. - Dla tych wszystkich, rzecz jasna, którzy ich nie aprobują... Wiem, że sporo ludzi wierzy w inne życie po śmierci. Życie, na które trzeba zasłużyć na tym świecie samozaparciem i poświęceniem, i wieloma innymi odchyleniami od normy. Sądzę, że są oni na swój sposób niebezpieczni... Albo mogą się takimi stać. - My obaj mogliśmy odejść - włączył się do rozmowy Gamyan. - Taka jest zasada klanów, to znaczy: aby żyć w klanie, wystarczy przyjąć określone prawa i przestrzegać ich. Pozwolono nam odejść, nie stawiano żadnych przeszkód. Lone skinęła głową. Po chwili namysłu powiedziała: - Jest wiele klanów, które wydają nam się dziwne. Żyłam jakiś czas w jednym z nich, wszystko tam było wspólne, w sposób absolutny... Nie lubię sypiać z obcymi i pozwalać na pieszczoty różnych mężczyzn i kobiet. Poprosili mnie, abym odeszła. Odeszłam. Są też jeszcze inne klany. - Brat i ja nie sądzimy, by jakiś tego typu system odpowiadał naszym aspiracjom - stwierdził Lou. - Myślę, że będziemy żyli poza klanami, gdzieś, hen w Świecie. Albo też w wioskach i Ośrodkach Mieszkalnych. A ty co myślisz o klanach? Gaynes spostrzegł się, że pytanie skierowane jest bezpośrednio do niego. - Nie mam pojęcia - przyznał. - Sądzę... że nigdy ich nie znałem. - Tak sądzisz? Gaynes jest zbłąkany - rzekła Lone. - W ogóle nie pamięta swej przeszłości, i wydaje mi się, że wcale mu nie zależy, żeby o tym mówić - dodała. - Przepraszam - powiedział Lou. Chłopak poczęstował Gaynesa czarną cygaretką. Podał mu też ogień. Gaynes zaciągnął się cierpkim dymem, zupełnie innym niż dym cygaretek palonych przez Volkego. - Czy wy dwoje jesteście towarzyszami, czy też...? - zapytał Lou. - Jesteśmy towarzyszami-kochankami - ucięła krótko Lone. - Aha - rzekł Lou wykonując nieznaczny ruch ręką, jakby chciał wymazać to pytanie. “A gdyby nie - pomyślał Gaynes - gdyby ci tego nie powiedziała, wyznałbyś jej, że ci się podoba, prawda? Poprosiłbyś ją. by z tobą spała?" Prawdopodobnie. Był o tym przekonany. A ponadto - pomyślał - może Lone wyraziłaby zgodę. Nie czuł się jednak ani wstrząśnięty, ani nawet zirytowany, jak parę minut wcześniej. To, co się działo, było przecież normalne. Lou, który uciekł z klanu o surowych regułach, był przystojny, smukły, młody; Lone była piękna, młoda, powabna: komu zatem na Świecie udałoby się odebrać im niezapomniane może chwile wspólnej rozkoszy? Kto i w imię czego mógłby to zrobić? W imię zasad klanów “zbawicieli"? Lone powiedziała, że nie lubi pieszczot “różnych mężczyzn i kobiet". Powiedziała także z odcieniem dumy: “Jesteśmy towarzyszami-kochankami"! Wszystko w porządku, Gaynes! Wszystko w największym porządku! I znowu w sam środek tej spokojnej radości wtargnął dręczący niepokój, którego przyczyn nie mógł się doszukać. Raz jeszcze postacie ludzkie, ze wszystkim, co je otaczało, zaczęły niepostrzeżenie pulsować. Lou i Lone nadal rozmawiali o klanach. Lone zapewniała, że niektóre nie są wcale takie złe - czyli bardziej odpowiadają jej osobistym aspiracjom i nie krępują jej nadmierne. Jak na przykład klan wegetariański; jedyną troską tych ludzi jest przestrzeganie zakazu jedzenia mięsa. - Sądzę, że w niektórych klanach przetrwały odwieczne błędne zasady uznawane przed Migracją, przed Rozłamem. Przed Obecną Erą - powiedziała w pewnym momencie Lone.
|