A by jeszcze tak rzeka między nami płynęła, oj, Józefie, po szyję głęboka, po dwie szyje, to już szczęście by od Boga było. A najlepiej morze. Chcesz, cholero, czego, to płyń do mnie okrętem. A może kiedyś by się utopił za te moje portki. - Może będzie i rzeka - przytaknął znów Szmulowi dziadek. Najwyraźniej nie było mu do rozmowy, jak nikomu zresztą prócz Szmula. - Nasza tutaj mała. Aby obmyć się, szmaty wyprać, konie, krowy napoić. Ale nie mieliście koni, krów. - Tam wszystko będzie, Józefie. Ziemia obiecana, to jak mogłoby nie być? - Oj, ty ziemio obiecana - odezwała się zza pleców Szmula pojękliwie Szmulowa. - Przestałbyś już pleść. - Co pleść? Co pleść? Ty sama pleciesz. I nie swędź mnie w plecy. 302 Zamilkł jednak, zapadł się w jakieś odrętwienie, że nawet głowy nie chciało mu się trzymać sztywno na wybojach, tylko raz po raz to na jedno, to na drugie ramię mu spadała. Musiało go widocznie coś dręczyć, bo w pewnej chwili zerwał gwałtownie czapkę, ale tylko podrapał się po głowie. I tak kilka razy, nie mówiąc przy tym ani słowa. Nagle stanął na furze i wpatrując się w drogę przed nami, powiedział ni z oburzeniem, ni uradowany: - Nie widać ich, cholerów, dał Bóg. Odjechali. - Chcieliście przecież, żeby odjechali - powiedział dziadek. - Co miałem nie chcieć. Ale nie tak daleko. - Tata siądzie - rzuciła Sulka. - Wóz się chybnie i zlecą. Usiadł, znów zdjął czapkę i znów się podrapał. - Oby tylko nie poplątało się ludziom w głowach, jak już tam będziemy mieli być - odwinął słowa niczym z kłębowiska dręczących go myśli, a Sulka podniosła spłoszone oczy na ojca, a we mnie aż się coś skurczyło, bo wydało mi się, że oczy wypadły jej w tym spojrzeniu z powiek i już mnie nigdy nie zobaczy. - I czemuż by miało się poplątać? - dziadek zdziwił się, nie zdziwił. - Z biedy się tylko ludziom plącze. - O, z dobroci tak samo, Józefie. Z dobroci jeszcze więcej. Z dobroci mogą się pozapominać fachy, co kto tutaj przedtem robił, mogą się pozapominać przeznaczenia, do czego kto stworzony. A zostanie tylko chciwość. Był tutaj kto byle krawiec, a tam może chcieć mieć karczmę albo i gorzelnię, a do tego browar. A nawet niech zostanie krawiec, to już się nic u niego nie da ze starego na nowe przenicować, bo on tylko garnitury, fraki, futra. A kto miał tutaj sklepik, nafta, sól, zapałki, tam będzie chciał do góry brzuchem tylko leżeć. Czy niech tak wszyscy będą chcieli mieć tartaki, młyny, bryczki, to skąd na to, Józefie? Nawet 303 ziemia obiecana nie wytrzyma. Szczęście, że oni już tam zapisali, co kto ma mieć, nie myślcie sobie. Oni lubią, żeby był porządek. Porządek u nich to to samo co przeznaczenie. U nich porządek na pierwszym miejscu, Józefie, a nawet przed Panem Bogiem. Oni by stworzyli ten świat od początku, to nie byłoby, jak kto chce. Nie trzeba by z raju wyganiać. Ani potem robić ten potop. Pan Bóg miałby święty spokój. I wszyscy by mieli święty spokój. Ani my nie musielibyśmy szukać tej naszej ziemi obiecanej. A tak każdy chce mieć koniecznie choć ten kawałek dla siebie. Niektórzy i z niebem. A niektórzy jeszcze na czosnek, pietruszkę, cebulę. I żeby słonko wciąż nie zachodziło raz tu, raz tam. To może jej nie starczyć, może nie starczyć, Józefie. Choć mówią, że starczy czy nie starczy, ale będzie nam lepiej. Tu Suluś nie miała nawet za mąż za kogo wyjść. Założyłaś, Suluś, majtki? Tam trzeba. - Ano, niechby wam tam było lepiej - powiedział dziadek, uznając, że coś powiedzieć trzeba. - Będzie lepiej, Józefie - gorączkowo zapewnił Szmul. - Oni co powiedzą, to tak musi być. - A burdel tam, tata, będzie? - rzuciła Sulka. - Bo ja chciałabym do burdelu. Otrząsnął się z nagłego osłupienia Szmul. - Co ty, córuś, zmiłuj się nad nią, biedną, Panie. Ona tak tylko powiedziała. Ona nie chciała powiedzieć. Ona nic nie powiedziała. Nie słyszałeś, Panie. Wypluj mi zaraz to parszywe słowo. Wypluj, Suluś. Na obie strony wozu wypluj. -1 Szmul zaczął spluwać po trzykroć na swoją stronę i przez kolana Sulki na drugą stronę wozu, pokazując Sukę, jak i ona ma pluć. - Jak twój ojciec
|