- popołudnie. Przeprowadziłem inny, także bardzo interesujący eksperyment. Położywszy się zacząłem odliczać. Po chwili pojawiły się silne wibracje, które łagodniały kiedy zwiększyły swą częstotliwość (zaczęły się od około 30 Hz i przyśpieszyły, aż odczuwałem je jedynie jako ciepło). Postanowiłem unieść się wolno z ciała, aby zbadać ten proces. Spróbowałem i wysunął się świetlisty zarys nóg, potem bioder, ale nic więcej! Nie byłem w stanie wysunąć klatki piersiowej i ramion, chociaż się starałem. Było to bardzo dziwne. Spędziłem cały ten czas poruszając nogami i biodrami w górę i w dół. Patrzyłem, lecz samo „widzenie" nie było tak ostre, jak normalnie. Kilkakrotnie wysuwałem nogi z ciała fizycznego, potem przesuwałem je w prawo i pozwalałem im opaść. Opadały bardzo powoli, a po dotknięciu kanapy osuwały się po jej bokach na podłogę, zupełnie jakby pozbawione były kości. Przypominało to pusty fragment ubrania na zwolnionym filmie, załamujący się przy zetknięciu z twardym podłożem. Po połączeniu z ciałem nie zauważyłem żadnych zmian. Czas eksperymentu: 22 minuty. 16 września 1960 r. - popołudnie. W sobotę ponownie wyszedłem z ciała usiłując utrzymać się w „obszarze", tzn. pozostać w tym samym pokoju. Tym razem także zauważyłem tę dziwną, jakby gumową elastyczność owego drugiego ciała. Mogłem stać na środku pokoju i dotknąć ręką ściany oddalonej o jakieś 2,5 m. Początkowo moja ręka nie przybliżała się do ściany. Nie przestawałem jednak „wyciągać" dłoni na zewnątrz, aż nieoczekiwanie poczułem pod nią szorstkość ściany. Przez samo wyciąganie moja ręka stała się niemal dwukrotnie dłuższa, ja jednak nie zauważyłem żadnej różnicy. Kiedy zaprzestałem tej czynności, ręka skurczyła się i powróciła do normalnych rozmiarów. Potwierdza to inne dowody, iż świadomie lub nieświadomie można przybrać taki kształt o jakim się akurat myśli. Pozostawione samo sobie ciało zachowuje normalny, humanoidalny kształt. Jeżeli myśli się o jakimś innym kształcie to podejrzewam, że taki kształt można przybrać, na przykład psa lub kota. Czyżby stąd pochodziły mity o wilkołakach i wampirach zmieniających się w nietoperze? Nie sądzę, bym chciał się o tym przekonać. 10 października 1962 r. - wieczór. Ponownie odkryłem coś ważnego w związku z pytaniem: ,jak wyglądasz, kiedy jesteś poza ciałem fizycznym". Około 193° postanowiłem spróbować odwiedzić W.R. w jej odległym o jakieś 15 km apartamencie. Byłem pewny, że o tej porze nie będzie jeszcze spać. Z wyjściem z ciała nie miałem większych trudności i prawie natychmiast znalazłem się w salonie. R.W. siedziała w pobliżu lampy. Zbliżyłem się do niej, ale wydawała się nie zwracać na mnie uwagi. Potem byłem już pewien, że mnie zauważyła, ale równocześnie wydawała się przestraszona. Cofnąłem się i zacząłem mówić, lecz coś przyciągało mnie do ciała fizycznego i znalazłem się we własnej sypialni i we własnym ciele, a wibracje zmniejszały się. Powodem powrotu okazało się zdrętwiałe ramię, na którym leżałem. Jednak najbardziej niezwykłe były następstwa tej podróży. Następnego dnia R.W. zapytała mnie, co robiłem poprzedniego wieczora. Spytałem, dlaczego o to pyta, a ona odparła: „siedziałam po kolacji w salonie i czytałam gazetę. Nagle coś kazało mi spojrzeć w górę i zobaczyłam, jak po drugiej stronie pokoju coś wisi w powietrzu i macha do mnie!" Zapytałem ją, jak to wyglądało. „Jak przezroczysty kawałek szyfonu. Widziałam przez niego ścianę i krzesło, aż nagle zaczęło się do mnie zbliżać. Byłam przestraszona ale pomyślałam, że to możesz być ty, więc zapytałam: Bob, czy to ty? Ale to trwało po prostu zawieszone w powietrzu. Ponownie- zapytałam czy to ty, a, jeżeli tak to wracaj do domu i nie przeszkadzaj mi. Wtedy cofnęło się i szybko rozpłynęło". Potem zapytała, czy to rzeczywiście byłem ja. Odpowiedziałem, że to bardzo możliwe. „No cóż, następnym razem powiedz coś, żebym wiedziała, że to ty" - odrzekła. - „Nie będę się wtedy tak bać". Zapewniłem, że tak zrobię. Przynajmniej nie jestem świecącym duchem i nie mam ludzkiego kształtu - czasami. 21 listopada 1962 r. - noc. Tym razem postanowiłem odbyć czysto „lokalną" podróż. Zacząłem już dryfować w stronę drzwi, kiedy przypomniałem sobie, że nie potrzebuję przecież przechodzić przez drzwi. Odwróciłem się i zbliżyłem do ściany oczekując, że przejdę przez nią na wylot. Nie udało się! Okazało się, że nie mogę jej sforsować. Wyczuwałem ją tak, jakbym dotykał jej rękami. Pomyślałem więc, że coś robię źle. Przecież przechodziłem już przez ściany bez najmniejszych problemów. A więc powinno się to udać i tym razem. Naparłem na nią wyciągniętymi rękami. Przez chwilę wyczuwałem opór, a potem moje ręce przeniknęły przez nią jakby była z wody. Przedostając się na drugą stronę wyczuwałem i rozpoznałem wszystkie warstwy, z których była zrobiona - farba, tynk, listwy, wypełnienie, a w końcu wykończenie z kamyków, już na zewnątrz. Było to podobne do przenikania przez podłogę. Skąd jednak ten opór przy pierwszej próbie? 15 marca 1963 r. - noc.
|