— Podobałaś
mi się cholernie od pierwszej chwili, już przy tym stole z gipsem. Nie miałem do ciebie doskoku, bo byłaś zajęta, ale, jak sama widzisz, zapomnienie nie wchodziło w rachubę.
— Nie to ładne, co ładne, tylko to, co się komu podoba — skomentowałam
filozoficznie. — Wobec czego zacznę ja, bo widzę, że odbiegasz od tematu.
— Przeciwnie, próbuję się przybliżyć. Ty nie bądź taka cholernie koleżeń-
ska. . .
Zasadniczo nie upierałam się zbytnio przy koleżeńskości, Kocio mi się po-
dobał, ale chwilowo przepełniały mnie namiętności śledcze, bujnie rozkwitłe po
rozmowie z Anią. Nie miałam głowy do romansów, wolałam najpierw załatwić
interesy.
— Za momencik — powiedziałam grzecznie. — Słuchaj, czy ciebie poważnie
ciekawi ta cała historia bursztynu ze złotą muchą?
— Masz wątpliwości? — zdziwił się Kocio. — Mówiłem przecież. Wiesz coś
więcej na ten temat?
— Nie wiem. Możliwe, że coś się klaruje. Wiesz, gdzie mieszka Orzesznik?
Kocio nie wahał się ani sekundy.
— Tu — pokazał palcem w kierunku okna. — Prawie naprzeciwko ciebie. Już
z nim rozmawiałaś?
— I po co ja się wygłupiałam po obcych ludziach i straszyłam biedną mło-
dzież — powiedziałam z goryczą. — Gdybym wiedziała, że cię spotkam. . . !
I nagle doznałam olśnienia, jakby mi piorun strzelił za oknem.
— Jezus Mario! — wrzasnęłam, uszczęśliwiona. — Wiem!!!
Kocio się niemal przestraszył.
— Co wiesz? Co się stało?
— Wiem, skąd znam tę dziewczynę! Tę, co tam była przez ostatnie parę dni!
Boże drogi, przecież to ona otworzyła mi drzwi, jak szukałam Orzesznika! Na
123
Hożej! Młoda gówniara była wtedy, teraz jest starsza o dychę, czesała się na to-pielicę, a teraz normalnie, ale prawie się nie zmieniła. Nie poznała mnie, pewnie zmieniłam się bardziej. . .
— Czekajże — powstrzymał mnie zaskoczony Kocio. — O kim ty mówisz?
Ta, co mieszkała naprzeciwko? Marysia Piotrowska. . . ?
— Jak to? Znasz ją?
— Jasne. Prawie koleżanka po fachu, tyle że z młodszego pokolenia. Projek-
tuje bardzo ciekawe oprawy biżuterii, ale zasadniczo trzyma się historii sztuki.
Wyspecjalizowała się w bursztynie, ma swoją manię, stworzyć muzeum burszty-
nowe. Ona taka cicha woda, niby nic, a uparta jak stado osłów. Spotkałem ją tam, pogadaliśmy chwilę o niczym.
— Na jaki plaster ja się męczyłam i trułam Jadwidze? — powiedziałam z go-
ryczą. — Mogłam potruć tobie. Ona się tam dziwnie zachowywała.
— Owszem — zgodził się Kocio po krótkim namyśle. — Też mi cię tak wy-
dało. Zmieszała się jakoś na mój widok, pojęcia nie mam dlaczego, bo ogólnie
jesteśmy w przyjaźni. I zmyła się szybciutko. To co z nią?
— Nic. Normalna rzecz, gryzła mnie, bo nie wiedziałam, skąd ją znam. Mogę
się teraz uspokoić. Wracajmy do tematu, o coś pytałeś. . . ? A, już wiem. No więc nie rozmawiałam z Orzesznikiem, bo go nie ma w domu. Ale zamierzam.
— O co go chcesz zapytać?
— Skąd miał bursztyn ze złotą muchą. Od kogo konkretnie. Dawno temu.
— I myślisz, że usłyszysz od niego jedno słowo prawdy?
— Jeśli jest niewinny, usłyszę. A jeśli nie, będę wiedziała, że tkwi w aferze. . .
— I na co ci to? Pchasz się do zbrodni?
Rozzłościłam się.
— Nie pcham, tylko jestem pchana. Przypomnij sobie tę małpę, Terliczaka.
Z jakiegoś powodu on mnie z tym miesza, sam słyszałeś. I byłam tam wtedy.
A charakter mam zły, wypraszam sobie być wmieszana w coś, co mnie nie doty-
czy, i chcę przynajmniej wiedzieć, w co, do pioruna. Dobrze jeszcze, że Floriana nie utopiłam, Waldemar za mnie zaświadcza.
— Ale ty tam za każdym razem nie sama byłaś — wytknął Kocio z jakimś
podejrzanym błyskiem w oku. — Zdaje się, że miałaś stałe towarzystwo?
Masz ci los, wymarzeniec! Ciekawe, skąd. . .
— A ty skąd o tym wiesz? — spytałam surowo. — Znaczy owszem, tajemnicy
|