- Nie, Lennie. Nie jestem wściekły. Nigdy nie byłem na ciebie wściekły i chcę, żebyś o tym wiedział. Głosy rozbrzmiewały coraz bliżej. George podniósł pistolet i nasłuchiwał przez chwilę. - Zróbmy to już teraz - powiedział błagalnie Lennie. - Kupmy nasze gospodarstwo. - Dobrze, już teraz. Kupię tę ziemię. Kupimy ją obaj. George podniósł broń, wyprostował ramię i zbliżył lufę do karku Lenniego. Ręka mu się trzęsła, ale twarz miał spokojną. Opanował drżenie ręki i pociągnął za spust. Huk wystrzału przetoczył się po górach i powrócił echem. Lennie drgnął, a potem osunął się z wolna na piasek i zastygł w bezruchu. George wzdrygnął się, spojrzał na pistolet i odrzucił go; luger upadł obok kopczyka popiołu z wygasłego ogniska. Zarośla rozbrzmiały nagle okrzykami i tupotem biegnących. - George! Jesteś tam, George? - rozległ się głos Slima. George siedział wyprostowany na brzegu i przyglądał się swej prawej dłoni, która odrzuciła przed chwilą pistolet. Gromada mężczyzn wypadła na otwartą przestrzeń; na czele biegł Curley. Dostrzegł Lenniego leżącego na piasku. - Załatwił go, jak Boga kocham! Podbiegł i przyjrzał się Lenniemu, a potem popatrzył na George'a. - Prosto w tył głowy - rzekł cicho. Slim podszedł do George'a i usiadł przy nim, bardzo blisko. - Nie przejmuj się - powiedział. - Czasami człowiek musi zrobić coś takiego. - Jak go załatwiłeś? - zapytał Carlson, stając nad George'em. - Tak, po prostu - odparł George znużonym głosem. - Miał mój pistolet? - Miał twój pistolet. - Zabrałeś mu i po prostu go kropnąłeś? - Dokładnie tak - rzekł George cicho, niemal szeptem. Wciąż przypatrywał się prawej dłoni, która jeszcze przed chwilą trzymała broń. Slim trącił go w łokieć. - Chodź, George. Musimy się napić. George pozwolił się podnieść z ziemi. - Tak, napić. - Musiałeś to zrobić, George - rzekł Slim. - Jak Boga kocham, że musiałeś. No, chodź, idziemy. - Poprowadził George'a ścieżką ku szosie. Curley i Carlson patrzyli za nimi. - Ty, powiedz, co do cholery gryzie tych facetów? - zapytał Carlson.
|