- Ale Eminencja wie przecież, że nosi on tylko tonsurę, ani z niego subdiakon, ani diakon, ani nawet nie ma święceń kapłańskich. - To bagatelka - przerwał regentowi Dubois. - Biskup z Nantes powie Jego Wysokości, że wszystkie te stopnie mogą być nadane w ciągu jednego dnia. - Przecież nigdy jeszcze nikt nie piął się po tej drabinie z taką szybkością! - Owszem, powołam się tu na świętego Ambrożego. - A zatem - roześmiał się regent - skoro masz, księże, za sobą ojców Kościoła, nie mogę pisnąć ani słowa. Oddaję cię pieczy biskupa de Tressan. - I ja zwrócę go Waszej Wysokości z pastorałem i mitrą. - Ale trzeba przecież mieć licencjat - zauważył regent, którego zaczęła w końcu bawić owa dyskusja. - Mam to obiecane przez uniwersytet w Orleanie. - Potrzebne ci jeszcze inne świadectwa, biskupie pismo przyzwalające... - Od tego jest Besons! - A świadectwo moralności, dobrych obyczajów? - Otrzymam je, i to z podpisem kardynała de Noailles. - Och, księże, szczerze ci tego odradzam! - Wasza Wysokość zatem wystawi mi sam świadectwo. I, do diaska, podpis regenta Francji będzie miał nie mniejszy kredyt w Rzymie niż podpis byle kardynała. - Dubois - ozwał się regent - proszę o nieco więcej respektu dla książąt Kościoła. - Wasza Wysokość ma rzeczywiście rację, bo czy można przewidzieć, kim się kiedyś człowiek stanie? - Ty miałbyś zostać kardynałem! Coś takiego! - zawołał regent wybuchając śmiechem. - Skoro Wasza Wysokość nie chce ofiarować mi błękitnej wstęgi z orderem Ducha Świętego, bom nie szlachcic - powiedział Dubois - muszę zadowolić się purpurą, czekając na coś lepszego. - Na coś lepszego, kardynale?! - Bo i dlaczego nie miałbym zostać pewnego dnia papieżem? - Istotnie. Borgia nim był! - Bóg obdarzył nas obu dobrym zdrowiem, a więc Wasza Wysokość długo pożyje i może jeszcze zobaczy wiele innych rzeczy. - Dalibóg! - odparł regent. - Wiesz dobrze, że kpię sobie ze śmierci. - Niestety! Aż nadto. - Czyżbyś chciał, abym przez ciekawość został tchórzem? - Nic by w tym nie było złego; i tak na początek Wasza Książęca Wysokość postąpiłby słusznie, zaprzestając swoich nocnych eskapad. - A to dlaczego? - Nade wszystko dlatego, że Wasza Wysokość ryzykuje życiem. - Ech, co mi tam! - I z innej przyczyny również. - Z jakiej? - Z takiej, że dla Kościoła są one przedmiotem skandalu - powiedział Dubois z miną hipokryty. - A idź do diabła! - No i proszę - zwrócił się Dubois do Tressana - pośród jakich to libertynów i zatwardziałych grzeszników jestem zmuszony żyć! Mam nadzieję, że Eminencja weźmie pod uwagę moją sytuację i nie okaże się nazbyt surowy wobec mnie. - Zrobimy, co się tylko da, księże biskupie - odparł Tressan. - Kiedy to nastąpi? - spytał Dubois nie chcąc tracić ani chwili. - W momencie, kiedy ksiądz będzie gotów. - Proszę o trzy dni. - Doskonale! Czwartego dnia będę na usługi. - Dziś jest sobota, do wtorku zatem! - Do wtorku - zgodził się Tressan. - Muszę tylko uprzedzić księdza zawczasu - dodał regent - że przy twojej sakrze zabraknie pewnej dość znacznej osobistości. - Kto ośmieliłby się znieważyć mnie w ten sposób? - Ja. - Wasza Książęca Wysokość stawi się niezawodnie i zasiądzie w oficjalnej loży. - Mówię ci, że nie. - Zakładam się o tysiąc ludwików. - A ja ci daję na to moje słowo honoru. - Podwajam stawkę. - Cóż za bezczelność! - Do wtorku, Eminencjo; do spotkania na mojej sakrze, Wasza Książęca Mość. I Dubois wybiegł uradowany, aby rozgłaszać wszędzie wieść o swoich awansach.
|