- Frito i jego towarzysze, chochliki z Bagna - odparł Stomper. Słysząc swoje imię, Frito głośno zabulgotał i drgnął, gwałtownie wyrwany ze snu, przy czym Pierścień wypadł mu z kieszeni i potoczył się do nóg Oriona. Jedna z owiec przytruchtała i polizali go, natychmiast zmieniając się w hydrant przeciwpożarowy. - Hmm - mruknął Orion i chwiejnie wtoczył się do chaty Garfinkel poszedł za nim i zaczęli szeptać w mowie elfów. Arrowroot słuchał tego przez chwilę, po czym podszedł do Spama, Moxie oraz Pepsi i zbudził ich serią szturchańców i solidnych kopniaków. Frito podniósł Pierścień i schował go do kieszeni, - A więc to jest Riv'n'dell - powiedział, przecierając oczy z podziwu na widok dziwnych elfowych domostw zbudowanych z prasowanego piernika i ocieplonych nadzieniem. - Niech pan patrzy, panie Frito - powiedział Spam, wskazując na drogę. - Elfy, całe mnóstwo. Ooch, chyba śnię. Żałuję, że nie może mnie teraz zobaczyć stary Wargacz. - Ja żałuję, że nie jestem martwy - skamlał Pepsi. - I ja też - rzekł Moxie. - Niechaj dobra wróżka zasiadająca w niebie spełni wasze życzenia - powiedział Spam. - Zastanawiam się, gdzie jest Goodgulf - mruczał Frito. Garfinkel wyszedł na podwórko i wyjął cienki blaszany gwizdek, po czym zagwizdał na nim przeraźliwie. Owce spokojnie odeszły na pastwisko. - To czary - westchnął Spam. - Chodźcie za mną - rzekł Garfinkel i poprowadził Stompera oraz chochliki wąską, błotnistą ścieżką wijącą się wśród kęp kwitnących krzewów rotograwiury i drzew butowych. Gdy tak szli, Frito czuł upojną woń świeżego obornika zmieszaną z zapachem wapna i musztardy, a gdzieś w oddali słyszał delikatne, chwytające za serce pobrzękiwanie drumli oraz strzępy elfowej pieśni: Raz, dwa, trzy, płyń swą elebethiel zapluty githiel. Siędnij wfubar losowi zygzyg snafu. Och, zwróć mi mój piękny czerwony Fla, master! Na końcu ścieżki stała chatka z polerowanej Joyvah i otoczona klombem sztucznego kwiecia. Garfinkel wystukał szyfr zamka i gestem zaprosił gości do środka. Znaleźli się w obszernej komnacie, która zajmowała całą powierzchnię domku. Pod ścianami stało mnóstwo łóżek wyglądających tak, jakby dopiero co spały w nich zboczone kangury, a w kątach były poustawiane krzesła i stoły wyraźnie zdradzające lewe ręce elfowych rzemieślników. Środek zajmował długi stół zasypany stertą kart po gwałtownej partii kanasty i zastawiony półmiskami sztucznych owoców, które nie zmyliłyby nikogo nawet z odległości pięćdziesięciu metrów. Moxie i Pepsi natychmiast zaczęli je jeść. - Czujcie się jak w domu - rzekł Garfinkel, wychodząc. - Koniec doby hotelowej o trzeciej. Stomper ciężko opadł na krzesło, które złożyło się z nim ze stłumionym trzaskiem. Od odejścia Garfinkela nie upłynęło nawet pięć minut, kiedy ktoś zapukał do drzwi i zirytowany Spam poszedł otworzyć. - Lepiej niech to będzie jedzenie - mamrotał - bo zamierzam to zjeść. Gwałtownie otworzył drzwi, ukazując tajemniczego nieznajomego w długiej szarej szacie i kapeluszu, noszącego grube czarne szkła i sztuczny gumowy nos, który bardzo nieprzekonująco zwisał mu na brodę. Przybysz nosił sztuczne wąsy, sznurkową perukę i ogromny, ręcznie malowany krawat z elfową panną. W lewej ręce dzierżył długi kij golfowy, a na nogach miał plażowe klapki. Palił grube cygaro. Spam zachwiał się ze zdziwienia, a Stomper, Moxie, Pepsi oraz Frito zawołali jednym głosem: - Goodgulf! Starzec wczłapał do środka, zdejmując przebranie, ukazując znajomą twarz szarlatana i wydrwigrosza. - Jam to, we własnej osobie - przyznał czarodziej, rwąc sobie włosy z głowy. Potem kolejno podchodził do wędrowców i mocno ściskał im dłonie, rażąc elektrowstrząsami z ukrytej w dłoni gadżetu. - No, no - rzekł odkrywczo. - Znów jesteśmy wszyscy razem. - Wolałbym być w trzewiach smoka - odparł Frito. - Ufam, że nadal masz to - powiedział Goodgulf, spoglądając na Frita. - Masz na myśli Pierścień?
|