Odpowiedź była niezwykle krótka. - Co się stało? - spytał Valder. Tandellin uśmiechnął się krzywo. - Jeśli już musisz wiedzieć, odkryła, gdzie spędzałem czas, kiedy nie byłem na służbie, a ona była. Nie przyjęła tego dobrze. Nie ma czego żałować, zresztą kilka dni temu i tak ją przenieśli. Valder też się uśmiechnął. - Więc gdzie spędzałeś ten czas? Czy może nie zawsze w tym samym miejscu? - Och, w tym samym miejscu. Ma na imię Sarai Zielonooka. Valder czekał, ale Tandellin nie miał ochoty kontynuować. - O co chodzi? - zdziwił się. - Żadnych opisów, żadnych sugestii, że koniecznie muszę ją zobaczyć? A może jest w niej coś niezwykłego? Tandellin uśmiechnął się, rozmarzony. - Może jest. - No cóż, jeśli to prawda, to gratuluję. Valder był szczerze zadowolony. Święcie wierzył w miłość i małżeństwo, przynajmniej zawsze to powtarzał, choć sam jak dotąd nie przejawiał żadnych inklinacji w tym kierunku. Z zadowoleniem stwierdził, że Tandellin, po szaleńczym okresie młodości, zdradza objawy ustatkowania. Valder był przekonany, że świat potrzebował ustatkowanych ludzi - czegoś, co da stabilizację i stłumi chaos tej wiecznej wojny. Ta myśl przypomniała mu o jego własnym udziale w tej wojnie, o próbach siania chaosu wśród nieprzyjaciela. Zabijał przecież ludzi, którzy utrzymywali porządek. Zastanawiał się, czy północerze próbowali wykonywać w Ethsharze podobne misje. Jeśli tak, to chyba nie odnosili wielkich sukcesów, gdyż przybliżone miejsca pobytu dowódców: Azrada, Terreka, Gora i Anarana były powszechnie znane. Mimo to żaden skrytobójca ich nie zabił. Gdybym miał wybór, uznał Valder, wolałbym raczej utrzymywać porządek w Ethsharze niż szerzyć chaos w Imperium. Odkąd jednak został właścicielem Wirikidora nie miał takiego wyboru. Sam Wirikidor jest czynnikiem budzącym chaos, a zwierzchnicy Valdera nie pozwolą, aby pozostał w pochwie dostatecznie długo, by mógł o nim zapomnieć, jak to sobie wymarzył. Pewnie już wkrótce znajdą godny cel i znowu zostanie wysłany, by użyć Wirikidora. Takie myśli odbierały mu sporą część przyjemności życia w Fortecy. Trzy dni po przybyciu odszukał go sekretarz kapitana Dumery'ego i zaprowadził na odprawę. Pierwsza misja powiodła się. Zdołał szybko zabić wrogiego generała, którego mu wskazano, i to bez zabijania innych osób. Lista ofiar miecza wzrosła do osiemnastu. Następna misja, trzy dni później, zakończyła się klęską. Valder wykonał swoją część zadania, lecz była to misja łączona - brał w niej udział także mag, zajmujący się transportem, i zarozumiały młody złodziej. Ten złodziej zawalił swoją cześć. Valder i mag uszli z życiem, choć magowi została długa blizna, a lista ofiar Wirikidora wzrosła do dwudziestu pięciu. Nie było na niej ostatniego celu. Dwudziestu pięciu załatwionych, siedemdziesięciu pięciu pozostało... Albo siedemdziesięciu trzech czy siedemdziesięciu siedmiu. Valder zaczął się niemal niecierpliwić, czekając na kolejne zadanie. Jeżeli będzie używał Wirikidora w takim tempie, w ciągu paru miesięcy musi zrezygnować z zabijania. Dumery nie może mu nakazać wyjęcia miecza, gdy szansa na to, że zwróci się przeciwko właścicielowi, stanie się zbyt poważna. Potem Valder pozostanie żołnierzem, ale już nie skrytobójcą. Pozostawi Wirikidora bezpiecznie w pochwie i będzie walczył zwyczajną bronią. Przez cały dzień odpoczywał po ostatniej misji, zanim wezwano go już nie do małego gabinetu kapitana Dumery'ego, ale na spotkanie z samym generałem Gorem. Poszedł trochę wystraszony.
|