- Orscln prawdopodobnie zabrał tajemnicę do grobu, choć wydaje mi się, że wielcy mistrzowie nie do końca posiadali tajemnicę tego skarbu. Nie przypuszczam, aby de Molay nie liczył się z tym, że Krzyżacy mogą mu kiedyś odmówić zwrotu depozytu. Zygfryd von Feuchtwangen dopomógł ukryć skarb w którymś ze swoich zamków, ale templariusze zrobili to tak zręcznie, że tylko oni znali do niego dostęp. Urwałem. Ewa chwyciła mnie za rękę i ścisnąwszy ją mocno, nakazała mi milczenie. Usłyszeliśmy tupot kroków i dwa cienie przemknęły przez kamienny podworzec zamku. Skryły się w mrocznym krużganku i znowu nastąpiła cisza. Na krótko zresztą. Po chwili doszedł naszych uszu powolny odgłos kroków, zbliżających się od strony Zamku Średniego. Nadchodził nocny dozorca. Szedł wolno z latarnią, kołyszącą mu się w ręku, rozglądał się na wszystkie strony. Ewa wciągnęła nas z powrotem do „pokutnej” izdebki, gdzie ciasno stłoczeni oczekiwaliśmy, aż nas minie. Po jakimś czasie ucichło echo jego oddalających się kroków. Wybiegliśmy na galeryjkę krużganku i spojrzeliśmy w dół. Ciekawiło nas, czy tajemnicze dwa cienie, które spłoszył dozorca, znowu pojawią się na podwórzu. Czekaliśmy dość długo z oddechem przytajonym w piersiach. Już zwątpiliśmy, czy ukażą się nam, gdy gdzieś w dole, pod krużgankiem, usłyszeliśmy szept rozmowy. Potem dwie osoby wolno przesunęły się w stronę bramy zamkowej. Na palcach zbiegliśmy po schodach. Zobaczyliśmy, że dwa cienie minęły bramę zamkową i znalazły się na zwodzonym moście prowadzącym na Zamek Średni. Jeszcze krótka chwila i przepadły w ciemności. - Może zeszli do podziemi? Albo są w pałacu wielkiego mistrza? - szepnęła mi na ucho Ewa. I poprowadziła nas w tamtą stronę. Przez uchylone drzwi weszliśmy do mrocznego korytarza. Minęliśmy zejście do podziemi, wspięliśmy się po schodach. Prowadziliśmy się za ręce, jeden wiódł drugiego. Latarki nie chcieliśmy zapalać, aby nie spłoszyć tajemczych gości, którzy tutaj właśnie - być może - przyczaili się. Raptem jak gdyby zapluskał obok nas strumyk lub odkręcony kran z wodą. Przystanęliśmy i nastawiliśmy uszu. Nie, to szemrała czyjaś rozmowa. Ale był to szmer dziwny, płynący spod ziemi. Wśliznęliśmy się do niszy, w której była kamienna ławeczka. Usiedliśmy. I wówczas szmer rozmowy stał się wyraźny, choć również płynął spod ziemi. Po chwili zorientowaliśmy się, że przez niszę przechodził kanał w murach. Może był to kanał od centralnego ogrzewania lub odpowietrznik? Albo, znajdowała się tu część „aparatury podsłuchowej” zainstalowanej w pałacu wielkiego mistrza? Faktem jest, że siedząc na kamiennej ławce w niszy słyszeliśmy wyraźnie rozmowę, prowadzoną, nie wiadomo - na górnych czy też w dolnych kondygnacjach zamkowych. Być może zresztą, że rozmawiający znajdowali sie tuż obok nas, w sąsiednim pomieszczeniu. Mówiła kobieta: - Zaczynam powoli mieć tego dosyć. Nie tak wyobrażałam sobie nasz urlop. Już drugą noc zostajemy w zamku i łazimy w podziemiach. W końcu domyślą sie, że czegoś tu szukamy, nakryją nas i resztę urlopu spędzimy w areszcie. Męski głos: - Niczego się nie obawiaj. Nie robimy nic złego. Nawet gdyby nas nakryto, to wytłumaczymy się, że chcieliśmy w starych murach spędzić romantyczną noc. Co najwyżej potrzymają nas w areszcie jeden lub dwa dni, a potem wypuszczą. Zresztą, przecież to ty zaproponowałaś, abyśmy spędzili urlop szukając skarbu templariuszy. Kobieta: - Bo wydawało mi się, że to będzie przyjemna i wesoła rozrywka. A tymczasem zrobiła się z tego dość ponura zabawa. Dlaczego uwięziłeś tego faceta? Mężczyzna: - Nie chciałem, żeby nam uniemożliwił dzisiejsze poszukiwania w zamku. Myślisz, że nie domyślam się, po co on tu przyjechał? Śledzi nas. Jestem pewien, że to on okradł nauczyciela w Miłkokuku, a potem robił zdumione miny. To sprytny facet i dlatego musiałem go unieszkodliwić na dzisiejszą noc. Szepnąłem do Ewy i chłopców: - Oto i macie tajemniczego Bahometa, a raczej dwóch Bahometów. - To jest to małżeństwo, które do Miłkokuku przyjechało niebieską skodą - usłyszałem odpowiedź Tella.
|