nie miało sensu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- mówi minister - chcecie tak pomagać, żeby cesarstwo nic z tego nie miało? I tu, razem z ministrem, nasza prasa głos podnosi i zbuntowanym dobroczyńcom wytyka, że...
»
Przyznaję, że w tych opisach życia w kosmicznych habitatach puściłem wodze fantazji, lecz miało to być jedynie impulsem do następnych konstatacji: dotychczas...
»
Ale jazda konno naprzeciw zwałom chmur - to miało posmak przygody; nawet gnące się z trzaskiem drzewa zdawały się tańczyć w radosnym zapamiętaniu...
»
ły kontrolę nad małymi producentami energii, miało chrapkę naprywatyzowane systemy wodne w Afryce, Ameryce Łacińskiej i naBliskim Wschodzie...
»
badati i okazao si, e wrd studentw medycyny Uniwersytetuawskiego przed rozpoczciem studiw pierwszy stosunekp**aii*y miao 86% badanych...
»
- Zawsze miałeś pieniądze w kieszeni - dowodziła mu - i nie widzę powodu, żeby małżeństwo miało to zmienić...
»
Pierwsze zmylenie" Chin miao korzenie konserwatywne...
»
 Leński i jego zwolennicy nie widzieli sensu w negocjacjach, które mogły jedynie osłabić czujność Rosji Sowieckiej na froncie zachodnim...
»
Nie można wątpić, że niektórzy ludzie przeżywają niekiedy chwile, w których ich życie sensu nie ma - jak na przykład mój Andrzej...
»
Niech się dzieje wola Twoja, Panie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Westchnął ciężko.
— Muszę się zbierać. Chciałbym, żebyśmy się kiedyś jeszcze spo-
tkali.
Chciałbym tu wrócić. Może będę mógł. Wiesz co? Nie śmiej się, mó-
wię zupełnie szczerze. Jest w tobie coś... coś niezwykłego. Nigdy nie
spotkałem podobnej do ciebie dziewczyny. Możesz mi wierzyć, bo idę
stąd i nie mam żadnego powodu, żeby ci wstawiać bałachy. Chciał-
bym, żebyś sobie kogoś znalazła i mogła żyć normalnie... jeżeli w tym
zwariowanym świecie można normalnie żyć i być szczęśliwym. I że-
byś miała synów. Potrafiłabyś wychować ich na porządnych ludzi. Je-
śli mi się nie uda, to może oni wreszcie... zdołaliby to osiągnąć. Mie-
li już wstać, kiedy dobiegł ich szelest poruszonej klamki drzwi. Cały
ten ponuro-liryczny nastrój opuścił Hornena w jednej chwili. Poczuł
się znów sobą. Zwykłym, normalnym fajterem. Niemal odetchnął z
ulgą. — Otwórz — powiedział spokojnie, podnosząc się i uchylając
okno. Rzut oka —
ulica czysta, w porządku. Trochę za wysoko... no, trudno. Stał spię-
ty, nieruchomy.
Po chwili do pokoju wszedł Szregi. Właściwie wtoczył się, aż żal było
na niego patrzeć. Chwiał się na nogach, w oczach miał obłęd, spo-
glądał na Hornena nieprzytomnie, wręcz z rozpacza. Za nim nic nie
rozumiejąca Ronię. Przez długą chwilę patrzyli na siebie, nim Szregi
upadł nagle na jego pierś, jak mokra szmata.
— Nie potrafię... — zaskomlał. — Nawet tego nie potrafię...
Odsunął go, rzucił na łóżko. Szregi wił się, gryząc palce i skamląc
jak skopany pies.
Powoli, w milczeniu, Hornen założył kurtkę.
— Pójdę już — powiedział do Ronię. — Życz mi szczęścia.
Przez chwilę zdawało mu się, że chce coś powiedzieć, ale tylko po-
ruszyła bezgłośnie wargami i skinęła głową. Pochylił się nagle i po-
całował ją w policzek.
— Dziękuję ci za rozmowę — powiedział. — Nigdy z nikim tak nie
rozmawiałem. Trzymaj się.
Obrócił się nerwowo i wyszedł. Z trudem powstrzymywał się, żeby
nie zacząć wrzeszczeć.
Rozdział 16
„Przestrzegamy jednak przed powierzchownym, szkodliwym rozu-
mieniem tych danych, widocznym w działalności niektórych nadgor-
liwych pracowników. Jest zjawiskiem niepokojącym, że posiłkując się
wyrwanymi z kontekstu tezami »teorii wzmocnień* niektórzy soc-jo-
nicy zdają się lekceważyć w praktyce rolą wzmocnień negatywnych.
Stwarzanie korzystnej alternatywy społecznej nie jest i nie może być
jednoznaczne ze stwarzaniem poczucia bezkarności elementom wy-
wrotowym”
Nils Borden „Nowe prądy w teorii i praktyce socjonicznej ostatnich
lat — rekapitu-lacja dokonań” (Biuletyn IRS, nr 32/48. Do użytku we-
wnętrznego) Tonkai zdążył zapomnieć o głodzie i bólu żołądka. Już
widok posterunków brygady specjalnej, rozstawionych wokół budyn-
ku Instytutu sprawił, że awantura z Onny oraz wszystkie wydarzenia
ostatniego dnia stały się odległe i mało istotne. W czasie, gdy dwóch
zbirów w kuloodpornych kamizelkach, kaskach i naramiennikach
przypominających ogromne, obwieszone bronią chrząszcze, oglądało
jego przepustkę, dostrzegł nad budynkiem wyraźną na tle czarnego
nieba poświatę. Sączyła się znad dachu w miejscu, gdzie znajdowało
się lądowisko. Nad miastem niósł się cichy, charakterystyczny świst
silników lądujących flajterów.
— Proszę — powtórzył dryblas, trzymając w wyciągniętej ku nie-
mu ręce kartę przepustki. Tonkai opuścił głowę i bez słowa skiero-
wał się ku wejściu.
Zdążył jeszcze spostrzec, że większość okien Instytutu była ciem-
na, jedynie dwa lub trzy jarzyły się słabo. Gdyby nie pancerki gwar-
dii na otaczającym budynek parkingu i rozpalone lampy lądowiska,
można by pomyśleć, że Instytut jest pusty i uśpiony jak w zupełnie
normalną noc.
Przy wejściu musiał pokazać wezwanie i przepustkę po raz drugi,
tym razem już strażnikom, pełniącym normalny dyżur na portierni.
Obok nich stał barczysty facet w cywilu, z wygolonymi na stalowy ko-
lor policzkami. Zmierzył Tonkaia badawczym spojrzeniem i bez sło-
wa skinął głową w stronę holu. Spod niedopiętej marynarki wystawa-
ła mu kolba udarowego pistoletu. Tego typu bronią posługiwali się w
zasadzie tylko ochroniarze. Miała bardzo ograniczony zasięg i niedu-
żą celność, ale trafienie z bliska przerabiało przeciwnika na proszek.
Obecność przy wejściu faceta z udarowcem pod pachą dawała abso-
lutną pewność, że w budynku znalazł się jeden z ludzi rzadko na co

Powered by MyScript