aby nie stracić tempa...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
zdewastowane, samo sobą takiej wartości nie mogło wszak przedstawiać! Rozum chyba straciła w trakcie tych poszukiwań, skoro uwierzyła w truciznę, jakaż...
»
Pan José istotnie wyzdrowiał, ale bardzo stracił na wadze, mimo strawy, którą regularnie przynosił mu pielęgniarz, wprawdzie tylko raz dziennie, za to w ilości...
»
wypędzeni ze swojego alegorycznego raju wolnego od zła – inaczej mówiąc, stracili naturalny, pełny kontakt ze swoimi Wyższymi Ja...
»
Stracił rachubę dni...
»
się spotykali, głównie zaś relacjonowali swoje spostrze- żenia, po czym z nowymi rozkazami udawali się do miejsc, które miały jakikolwiek związek z...
»
Nieco później magnetyzm zwierzęcy zastąpiła hipnoza, która została w pewnym stopniu zaakceptowana przez naukę dzięki wysiłkom szkockiego chirurga,...
»
sleep( ) to cease execution for a given number of milliseconds...
»
zajęte, bo obawiano się, by nie zabrakło miejsc...
»
Causton ponownie przykucnął, gdy z kryjówki sierżanta dobiegła wygłaszana łamanąfrancuszczyzną tyrada...
»
Dalszymi często wymienianymi, egoistycznymi motywami były, według prowadzących TW: udzielanie pomocy formalnej i nieformalnej, a więc lepsza pozycja w toczącym się...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Ale nie było już wyjścia na korytarz. Zastygł w pobliżu stołu
z błyszczącym blatem i patrzył na człowieka stojącego obok kominka. To i tak było lep-
sze niż widok kamieni w kominku, czy nieba.
— To sen — powiedział i wyprostował się. Za sobą usłyszał szczęk zamykanych
drzwi. — To jakiś koszmar. Zamknął oczy, z całych sił pragnąc się obudzić. Kiedy był
dzieckiem, Wiedząca mu powiedziała, że tak należy zrobić, gdy śni się koszmar.
„Jaka Wiedząca?”
Żeby choć myśli przestały mu tak umykać. Gdyby tylko głowa przestała go boleć,
mógłby pomyśleć rozsądnie. Otworzył ponownie oczy. Jak przedtem był w tym samym
pokoju z balkonem i niebem. A przy kominku stał ten sam mężczyzna.
— Sen, czy nie sen — przemówił mężczyzna — jakie to ma znaczenie?
Raz jeszcze, na krótką chwilę jego usta i oczy stały się otworami piekielnego ognia,
rozciągającego po nieskończoność. Nie zmienił się natomiast jego głos. On sam zdawał
się zupełnie nie zauważać zachodzących w nim przemian.
Rand znowu się poderwał, ale udało mu się stłumić okrzyk. „To na pewno sen.”
Znowu wycofał się w stronę drzwi, nie odrywając wzroku od człowieka przy komin-
ku i nacisnął klamkę. Ani drgnęła, drzwi były zamknięte na klucz.
— Zdaje się, że jesteś spragniony — powiedział mężczyzna. — Napij się.
Na stole stał błyszczący złotem puchar, ozdobiony rubinami i ametystami. Stał tu już
wcześniej. Rand usiłował powstrzymać dygotanie. To był tylko sen. Miał wrażenie, że
usta ma pełne piachu.
— Trochę — odparł i podniósł puchar.
Mężczyzna pochylił się w jego stronę, wspierając na oparciu krzesła i przypatrywał
z napięciem. Zapach korzennego wina uświadomił Randowi, jak bardzo jest spragnio-
ny, jakby nie pił nic od wielu dni.
„Czy rzeczywiście?”
Uniósł już puchar do ust, ale zatrzymał się. Spomiędzy palców mężczyzny unosiły się
smugi dymu. W patrzących ostro oczach migotały płomienie.
Rand oblizał wargi i odstawił wino na stół nie kosztując go.
— Nie jestem tak spragniony, jak mi się wydawało.
Mężczyzna wyprostował się gwałtownym ruchem; na jego twarzy nie zagościł ża-
den grymas. Jego rozczarowanie nie mogło jednak być bardziej widoczne, niż gdyby za-
184
klął. Rand zastanawiał się, co było w tym winie. Ale to naturalnie było głupie pytanie.
To wszystko jest snem.
„No więc dlaczego się jeszcze nie skończyło?”
— Czego chcesz? — zapytał. — Kim jesteś?
Z oczu i ust mężczyzny znowu wybuchły płomienie, Rand miał wrażenie, że słyszy
wręcz ich ryk.
— Niektórzy zwą mnie Ba’alzamon.
Rand znowu dopadł do drzwi i szarpał jak oszalały klamkę. Wszystkie myśli o snach
zniknęły. Sam Czarny. Klamka nie ustępowała, ale on ją nadal naciskał.
— Czy to na pewno ty? — zapytał nagle Ba’alzamon. — Nie możesz tego wiecznie
przede mną ukrywać. Nie możesz się przede mną ukryć ani na najwyższej górze, ani
w najgłębszej jaskini. Znajdę każdy twój włos.
Rand obrócił się do niego twarzą, do człowieka, który twierdził, że jest Ba’alzamo-
nem. Z trudem przełknął ślinę. Koszmar. Ostatni raz schylił się, by szarpnąć klamkę,
a potem wyprostował się.
— Oczekujesz chwały? — spytał Ba’alzamon. — Władzy? Czy oni ci obiecali, że Oko
Świata będzie ci służyć? Jaka to chwała czy moc należy się lalce? Sznurki, które porusza-
ją tobą, istniały od stuleci. Twój ojciec został wybrany przez Białą Wieżę, związany jak
ogier i wprowadzony na swój urząd. Twoja matka nie była niczym innym w planach jak
klaczą rozpłodową. A plany te prowadzą do twojej śmierci.
Rand zacisnął pięści.
— Mój ojciec jest przyzwoitym człowiekiem, a matka była dobrą kobietą. Nie waż się
tak o nich mówić!
Płomienie zaśmiały się.
— Więc jednak jest w tobie trochę ducha. Może to jednak ty nim jesteś. Niewiele ci
to przysporzy dobrego. Tron Amyrlin będzie cię wykorzystywać do czasu, aż pożre do-
szczętnie, tak jak Daviana, Yuiriana Stonebow, Guiare Amalasana i Raolina Darksbane.
Tak jak wykorzystują teraz Logaina. Wykorzystają, dopóki nic z ciebie nie zostanie.
— Nie rozumiem...
Rand pokręcił głową. Tamta chwila jasnego myślenia, zrodzonego z gniewu, minę-
ła. Gdy usiłował ponownie odwołać się do niego, nie mógł sobie przypomnieć, jak tego
wcześniej dokonał. Teraz myśli wirowały. Uczepił się jednej z nich niczym tratwy pod-
czas powodzi. Wydusił z siebie jakieś słowa, w miarę gdy mówił, jego głos stawał się sil-
niejszy.
— Jesteś... uwięziony... w Shayol Ghul. Ty i wszyscy Przeklęci... uwięzieni przez
Stwórcę aż po kres czasu.
— Kres czasu? — zadrwił Ba’alzamon. — Żyjesz jak żuk pod skałą i myślisz, że two-
ja szczelina jest całym wszechświatem. Śmierć czasu da mi taką moc, o jakiej ty nigdy
nie mógłbyś marzyć, robaku.
185
— Jesteś uwięziony...
— Głupcze, nigdy mnie nie uwięziono!
Ognie w oczach rozjarzyły się tak wściekle, że Rand musiał się cofnąć i osłonić ręko-
ma twarz. Pot ściekający z jego palców wysychał od gorąca.

Powered by MyScript