Stracił rachubę dni...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
[12] Dzieci zaginione w Nevesinfu w czerwcu 1992 roku:Sipkovi - siedem dni, bez imienia,Asim ipkovi (17 lat)Huso ipkovi (3 lata)Huso Alii (8...
»
Przez następne dwa dni dwieście mil blisko odbyto, lecz admirał część drogi dziennej ukrywał przed załogą...
»
na wiwat wystrzelić, wlazłszy na stół potrafiłem zdjąć karabinek, a kilka dni pracując, nale- życie wyczyściłem, nabiłem i już miałem wybiec, gdy...
»
zdewastowane, samo sobą takiej wartości nie mogło wszak przedstawiać! Rozum chyba straciła w trakcie tych poszukiwań, skoro uwierzyła w truciznę, jakaż...
»
Pan José istotnie wyzdrowiał, ale bardzo stracił na wadze, mimo strawy, którą regularnie przynosił mu pielęgniarz, wprawdzie tylko raz dziennie, za to w ilości...
»
wypędzeni ze swojego alegorycznego raju wolnego od zła – inaczej mówiąc, stracili naturalny, pełny kontakt ze swoimi Wyższymi Ja...
»
przyczyny tak˝e nie mia∏y na ów fakt decydujàcego wp∏ywu) – ju˝ od pierwszych dni nap∏ywaç zaczyna∏y do Miasta i jego okolic ca∏e...
»
Nie zacz si on spokojnie, chocia pierwsze dni stycznia byy takie mie...
»
aby nie stracić tempa...
»
przesiąknięta ciężkimi pierwiastkami...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


A czasem, zwłaszcza gdy Molly znikała, ruszając na kolejną wyprawę rozpo-
znawczą w towarzystwie kadry wynajętych Modernów, powracały obrazy Chiby.
Twarze i neony Ninsei. Obudził się kiedyś z niezbornego snu o Lindzie Lee, nie pamiętając, kim była i co w ogóle dla niego znaczyła. Kiedy sobie przypomniał, włączył się i pracował przez dziewięć godzin bez przerwy.
Cięcie lodu Sense/Net zajęło łącznie dziewięć dni.
— Powiedziałem: tydzień — narzekał Armitage, choć nie potrafił ukryć zado-
wolenia, gdy Case zademonstrował mu plan akcji. — Nie spieszyłeś się zbytnio.
— Bzdura. — Case uśmiechnął się do ekranu. — To dobra robota, Armitage.
49
— Fakt — przyznał tamten. — Ale niech ci to nie uderzy do głowy. W porównaniu z tym, z czym masz się wkrótce zmierzyć, to raczej gra zręcznościowa.
— Kocham cię, Kocia Mamo — szepnął przekaźnik Modernistycznych Panter.
Głos w słuchawkach Case’a przypominał modulowane trzaski zakłóceń.
— Atlanta, Synu. Chyba w porządku. W porządku, odebrałeś? — Głos Molly
był trochę wyraźniejszy.
— Słucham i jestem posłuszny.
Moderni wykorzystywali jakąś drucianą antenę w New Jersey i odbijali ko-
dowany sygnał przekaźnika od satelity Synów Chrystusa Króla, zawieszonego na orbicie geosynchronicznej nad Manhattanem. Traktowali chyba całą operację jak bardzo skomplikowany dowcip i odpowiednio do tego wybierali satelity komuni-kacyjne. Sygnał Molly wysyłano z metrowego składanego talerza przyepoksydowanego do dachu czarnego wieżowca banku, prawie tak wysokiego, jak budynek Sense/Net.
Atlanta. Prosty kod identyfikacyjny. Atlanta, potem Boston, Chicago i Denver, zmiana co pięć minut. Gdyby ktokolwiek zdołał przechwycić sygnał Molly, roz-szyfrować i zsyntetyzować głos, kod zdradziłby go Modernom. Gdyby natomiast została w budynku dłużej niż dwadzieścia minut, było wysoce nieprawdopodob-ne, by w ogóle stamtąd wyszła.
Case przełknął resztkę kawy, umocował trody, przez czarną koszulkę poskro-
bał się po piersi. Miał bardzo ogólne pojęcie o tym, co zaplanowały Modernistyczne Pantery w celu odwrócenia uwagi ochrony Sense/Net. On miał dopilnować, by jego program intruzyjny połączył się z systemami Sense/Net w chwili, gdy Molly będzie to potrzebne. Obserwował malejące liczby w rogu ekranu. Dwa. Jeden.
Włączył się i uruchomił program.
— Linia główna — tchnął przekaźnik. Jego głos był jedynym dźwiękiem, jaki
słyszał Case, nurkując wśród lśniących warstw lodu Sense/Net.
Dobrze. Sprawdzić Molly. Uruchomił symstym i przeskoczył w jej zmysły.
Układ kodujący zakłócał trochę wejście wizji. Stała przed ścianą złocistych luster w olbrzymim holu biurowca. Żuła gumę i sprawiała wrażenie zafascynowanej własnym odbiciem. Gdyby nie para wielkich okularów słonecznych, nie wyróż-
niałaby się wcale: jeszcze jedna turystka czekająca w nadziei, że zobaczy Tally Isham. Miała na sobie różową plastykową pelerynę, białą siatkową koszulkę i luź-
ne białe spodnie, skrojone według stylu modnego rok temu w Tokio. Uśmiechnęła się z roztargnieniem i przygryzła gumę. Case miał ochotę się roześmiać. Czuł na jej żebrach mikroporowy plaster, przytrzymujący płaskie układy: radio, zestaw symstymu i koder. Laryngofon przylepiony do szyi wyglądał zupełnie jak przeciwbólowy dermadysk. Dłonie, wsunięte w kieszenie różowej peleryny, zaciskały się rytmicznie, wykonując ciąg ćwiczeń typu napięcie-rozluźnienie. Przez kilka 50
sekund nie pojmował, że dziwne mrowienie na czubkach palców to ostrza, wysuwające się częściowo i chowające z powrotem.
Przeskoczył. Program dotarł do piątej bramy. Ledwie świadom własnych pal-
ców na klawiaturze, dokonywał minimalnych korekt i patrzył, jak lodołamacz mi-goce i przesuwa się przed nim. Półprzejrzyste płaszczyzny barw tasowały się jak talia kart magika. Wybierz jedną. Którąkolwiek.
Brama przemknęła w tył. Roześmiał się. Lód Sense/Net uznał jego wejście za rutynowy transfer danych z oddziału w Los Angeles. Był wewnątrz. Za nim odpadały programy wirusowe, przekształcały sieć kodu bramy, gotowe do zatrzymania prawdziwych danych z Los Angeles, gdy w końcu nadejdą.
Przeskoczył znowu. Molly szła w głąb holu, obok gigantycznego okrągłego
stanowiska recepcji.
12:01:20, płonął odczyt w jej nerwie wzrokowym.
O północy, zgodnie ze wskazaniami chipu za okiem Molly, przekaźnik w Jer-

Powered by MyScript