Powracaj do mnie, jeżeli się co dowiesz, ja spać nie będę.
Połóż się tu u mnie, blisko. Drżę jeszcze cała.
Rozpłakała się królewna. Zagłobianka, kilku słowy uspokoiwszy ją nieco, wybiegła na-
tychmiast na zwiady. Sama nie wiedziała, jak spełni rozkazania. Pierwszą spotkała Żalińską,
która dla syna (choć nie lubiła Dosi) oszczędzać ją musiała.
— Cóż to siÄ™ Annie staÅ‚o? — poczęła ochmistrzyni. — Znowu gÅ‚owa! Znowu nas bÄ™dzie
męczyć piskiem i udaną chorobą.
— Ja o niczym nie wiem — obojÄ™tność udajÄ…c i namyÅ›lajÄ…c siÄ™, odparÅ‚a Dosia. — Kró-
lewna, wchodząc do sypialni, postrzegła, że jej tam ktoś książki i papiery porozrzucał. To ją
rozgniewało. Nie wiecie, kto tam w sypialni gospodarował?
Oburzyła się Żalińska.
— Kto, gdzie? W sypialni? A to mi siÄ™ podoba! Nikt nie może siÄ™ dostać do niej bez mojej
wiedzy. Ja nie wychodziłam nigdzie. Śni się wam, nikt nie ruszył nic. Chyba ta nowa wycho-
wanka, wojewodzianka Zosia, poprzewracała szukając.
— Ale nie — zaprzeczaÅ‚a ZagÅ‚obianka. — KtoÅ› obcy musiaÅ‚ siÄ™ wkraść.
— Obcy? A ja tu od czego? — gniewnie oburzyÅ‚a siÄ™ Å»aliÅ„ska. — Oprócz stróża, który
drewka na komin przynosił, żywej duszy nie było.
Zmilczała Dosia i urywając rozmowę, wybiegła do sieni. Szukała oczyma Talwosza, stał
on, wypatrując jej właśnie, a zobaczywszy wychodzącą, domyślił się, że był potrzebnym. W
kilku słowach opowiedziała mu Zagłobianka, o co chodziło. Litwin zrozumiał, dał znak, aby
czekała na niego, i pobiegł na podwórze. Dosi nie było bardzo przyjemnie stać w antykame-
rze, gdzie ją zaraz otaczano, bo nie było między dworzanami młodszymi jednego, który by się
do niej nie zalecał, choć wszystkich wyśmiewała, lecz musiała. Z kolei, ilu ich było, przycho-
dzili się nastręczać do posług i odprawieni usuwali się kwaśno. Jedno to ich mogło pocieszać,
iż żaden z nich nie miał się czym pochwalić. Nawet poważny Koniecki, choć dostojeństwo
swe ochmistrza nosił teraz jeszcze majestatyczniej w Płocku niż w Warszawie, przyszedł
pięknej Dosi się pokłonić. Talwosza długo nie było, Zagłobianka już się miała cofnąć, nie
doczekawszy go, gdy powrócił nareście, ale przy Konieckim mówić nie było można. Dosia
wprowadziła go z sobą do przedpokoju.
Znalazłeś stróża?
— A jakże — odparÅ‚ Talwosz — nie czyni on z tego tajemnicy, iż za biaÅ‚y grosz, który mu
dał jakiś bardzo poważny pan, już niemłody, ofiarował się papiery, nikomu ich nie dając, po-
łożyć w sypialni królewnej.
— Nie doszliÅ›cie, kto to byÅ‚? — spytaÅ‚a ZagÅ‚obianka.
— Stróż zaprzysiÄ™ga siÄ™, że go pierwszy raz widziaÅ‚ w życiu — mówiÅ‚ Telwosz — ale tak
dostojnie wyglądał, iż czul się w obowiązku usłuchać go, zwłaszcza gdy groszem poparł
swoje żądanie. Poszedłem potem na zwiady po zamku, do wrótnych, czy kogo nie widzieli
obcego wchodzącego na zamek; powiadają, że połowy tych, co tu teraz przybywają, nie znają
i pierwszy raz ich widzą. Dojść bardzo trudno. Obawiam się tylko, abym dochodzeniem tym
nie obudził niepotrzebnie uwagi tych, co nas tu na każdym kroku śledzą.
Z niewielką zdobyczą powróciła Dosia do królewnej, którą znalazła z różańcem w ręku w
łóżku, niespokojnie oczekującą na wiadomość. Jawnym było, że Gastaldi, nie mogąc tu zwie-
rzyć się nikomu, zuchwale i nieroztropnie papiery powierzył człowiekowi, który łatwo mógł
niezręcznością się zdradzić. Cudem prawie listy cesarskie dostały się do rąk królewnej. Co o
nich i o tym wszystkim myślała Anna, Dosia tylko z zapłakanych oczu, z westchnień i smutku
w twarzy dorozumiewać się mogła. Nie przyniosły one pociechy. Serce i nadzieje królewnej
były gdzie indziej.
Z rana przybywająca krajczyna znalazła królewnę bledszą i smutniejszą niż zwykle, ale
badana nie przyznała się do tego, co ją trwogą nabawiło. Zaledwie miała czas się ubrać Anna,
72
gdy Koniecki z powagą urzędową przyszedł oznajmić, iż ksiądz biskup chełmski przybył i o
posłuchanie pilno się dopraszał. Ksiądz Wojciech ze Staroźreb był łagodnym, uprzejmym,
słodkim starowiną, do którego królewna zbytniego zaufania nie miała. Stał on tu na straży
jako wysłaniec panów senatorów, którzy przy wszystkich zapewnieniach wierności i przywią-
zania coraz większą grozili królewnie niewolą. Był więc nieprzyjacielem. Anna była dla nie-
go uprzejmą, ale ostrożną. Ksiądz Wojciech pozdrowił ją bardzo uniżenie i serdecznie, zapy-
tał, jak się miała, zasiadł na wskazanym krześle przy stole i ciężko westchnął.
— PrzychodzÄ™ do MiÅ‚oÅ›ci Waszej z niemiÅ‚ym zleceniem— rzekÅ‚ — ale proszÄ™ wierzyć, że
co się czyni tu, wszystko dla przyszłego dobra Miłości Waszej. Wiemy z pewnością, że Ga-
staldi jest tutaj, że się starał dostać na zamek i listy cesarskie, które miał z sobą, potrafił prze-
słać Miłości Waszej.
Królewna zaniemiała ze zdziwienia. Zbladła, nie wiedząc, co odpowiedzieć w początku.
Nie mogła się zaprzeć, boby jej to uwłaczało, nie wiedziała, czy przyznać się wypadało.
Ksiądz Wojciech, nie odbierając odpowiedzi, dodał słodko:
— Z wielkim dla mnie smutkiem muszÄ™ o tym donieść panom senatorom, a straże okoÅ‚o
Miłości Waszej podwoić. Nie mogą na to pozwolić panowie senatorowie, aby jakiekolwiek
układy bez ich wiedzy przychodziły do skutku.
W czasie, gdy biskup to mówił, Anna czas miała ochłonąć i namyśleć się.
— Ojcze mój — odparÅ‚a — czyÅ„cie to, co wam polecono i co poczytujecie za swój obo-
wiązek, nic nie mam przeciw temu, ale mnie, królewskiej córce, która nad sobą władzy nie
uznaję innej nad Boga, wolno jest też czynić, co dla siebie poczytam lepszym. Niewolnicą nie
jestem i nie będę. Dosyć już odjęliście mi swobody, nie dopuszczając do sióstr nawet pisać
ani ludzi przyjmować, jakich bym potrzebowała. Znoszę to do czasu, ale wreście głos podnio-
sę i słyszanym on będzie; użalę się i znajdę przyjaciół, co staną w mojej obronie.
Wyrzekła to z taką godnością, z takim wzruszeniem, iż biskup musiał zamilknąć.
— Nie można panom senatorom brać tego za zÅ‚e — odezwaÅ‚ siÄ™ po przestanku. — Idzie tu
|