Ale nie zawsze tak było...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
– Kłamie pan, kłamie pan dla dobra człowieka – tym razem w głosie Najbardziej Poszukiwanego Terrorysty Świata słychać było leniwy, choć...
»
Rozdział wrześniowy We wrześniu Stara Dama wyznała samej sobie, że minione lato było dziwnie szczęśliwe, a niedziele i te sobotnie popołudnia...
»
Trudno było pojąć opowieść na wpół szalonego ślepca, lecz kiedy Guthwulf mówił, Simon wyobraził sobie, jak hrabia wędruje tunelami, kuszony przez coś, co...
»
Po wejciu Wooda do zespou, cho na razie tylko tymczasowym, zaczo si wyczuwa obecno elementu przyjani, o ktrej w przypadku Taylora trudno waciwie byo mwi...
»
sposb oznakowania urzdze, ktrym udzielono wiadectwa homologacji, majcna uwadze, aby oznakowanie byo jednoznaczne i czytelne dla nabywcyurzdzenia...
»
Prawdziwą winą Druidów było oczywiście to, że podburzali ludność, by nie akceptowała rzymskiego prawa i rzymskiego pokoju...
»
Dugookresowym efektem CAP byo znaczne zwikszenie produkcji rolnej w krajach lnoty i pojawienie si ogromnych nadwyek ywnoci na pocztku lat siedem-sitych...
»
W latach pidziesitych byo ono gwn orientacj teoretyczn, obecnie stanowi442jedno z wielu podej, jakimi moe dysponowa terapeuta (GAP 1987, Mohl i in...
»
— No i nawet nikogo nie trzeba było w tym celu zabijać — potwierdził z po- dziwem Kragar...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Długo przedtem, nim ustalono, że pierwszy południk przejdzie przez Greenwich, linia wyznaczająca długość geograficzną zero na całym świecie przechodziła przez Paryż, właśnie przez kościół Saint-Sulpice. Mosiężna smużka w kościele Saint-Sulpice jest pamiątką po tym pierwszym południku świata i chociaż Greenwich odebrało Paryżowi ten honor w 1884 roku, pierwotna linia róży tu jest widoczna do dziś.
— Legenda mówi więc prawdę — zauważył Nauczyciel. — Według niej klucz sklepienia zakonu ma leżeć „pod znakiem róży”.
Teraz, wciąż klęcząc w ławce, Sylas rozglądał się ostrożnie po kościele i nasłuchiwał uważnie, żeby mieć pewność, że jest sam. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że słyszy jakiś szelest na balkonie chóru. Odwrócił się i patrzył w tym kierunku przez kilka sekund. Nic.
Nikogo nie ma.
Teraz wstał, spojrzał w kierunku ołtarza i przeżegnał się trzy razy znakiem krzyża, a potem odwrócił się w lewo i poszedł wzdłuż linii róży w kierunku obelisku.
* * *
W tej samej chwili na międzynarodowym lotnisku imienia Leonarda da Vinci w Rzymie uderzenie opon o płytę pasa startowego obudziło biskupa Aringarosę, który drzemał w fotelu.
Przysnąłem — pomyślał i sam się zdziwił, że jest na tyle spokojny, by móc zasnąć.
— Benvenuto a Roma — usłyszał przez interkom.
Aringarosa usiadł, poprawił czarną sutannę i pozwolił sobie na rzadki ostatnio uśmiech. Rad był z tej podróży. Zbyt długo wyczekiwałem na pozycjach obronnych. Ale reguły się zmieniły. Zaledwie pięć miesięcy temu Aringarosa bał się o przyszłość wiary. Teraz, jakby z woli Hożej, rozwiązanie przyszło samo.
Boska interwencja.
Jeżeli dzisiaj w nocy w Paryżu wszystko pójdzie zgodnie z planem, Aringarosa wkrótce będzie w posiadaniu czegoś, co uczyni go najpotężniejszym człowiekiem chrześcijaństwa.
 
 
Rozdział 23
Sophie bez tchu dobiegła do ogromnych drewnianych drzwi prowadzących do Salle des Etats — salki, w której mieściła się Mona Liza.
Zanim weszła, rzuciła odruchowe spojrzenie w głąb korytarza, gdzie dwadzieścia metrów dalej, w kręgu ostrego światła reflektora, leżało nieruchome ciało dziadka.
Poczuła wyrzuty sumienia — dojmujące i niespodziewane. Głęboki smutek splatający się z poczuciem winy. Przez te dziesięć lat tyle razy wyciągał do niej rękę, a ona trwała niewzruszona — nie otwierała przesyłek, udawała, że nie widzi jego wysiłków, że nie wie, jak bardzo chce się z nią spotkać. Kłamał! Miał przerażające tajemnice! Co miałam robić?
I tak wyrzuciła go z pamięci. Całkowicie i na zawsze.
Teraz dziadek nie żyje, przemawia do niej zza grobu.
Mona Liza.
Sięgnęła ku ogromnym drewnianym drzwiom i pchnęła je delikatnie. Wejście odsłoniło się jakby z ziewnięciem. Sophie stała chwilę w progu, wodząc wzrokiem po sporej prostokątnej sali. Tu też świeciły miękkie czerwone, pełgające światła. Sala zwana Salle des Etats była jednym z rzadkich w Muzeum Luwru culs-de-sac — ślepych uliczek, jedyną salą odchodzącą w bok od Wielkiej Galerii. Miała tylko jedne drzwi — wejściowe — a naprzeciw nich, dominując nad całą ścianą, wisiało pięciometrowe płótno Botticellego. Na środku stała olbrzymia ośmiorożna kanapa, na której można było usiąść i odpocząć, podziwiając najsłynniejsze dzieła Muzeum Luwru.
Jeszcze zanim weszła, wiedziała, że czegoś jej brakuje. Czarnego światła — latarki z ultrafioletowym światłem. Spojrzała do pawilonu na ciało dziadka oświetlone jaskrawą lampą gdzieś w oddali, otoczone policyjną elektroniką. Jeżeli coś tam napisał, z pewnością posłużył się pisakiem.
Wzięła głęboki oddech i pobiegła w kierunku jasno oświetlonego miejsca zbrodni. Nie była w stanie patrzeć na dziadka. Skupiła się wyłącznie na sprzęcie. Znalazła maleńką latarkę ultrafioletową, wsunęła ją do kieszeni swetra i pospiesznie pobiegła z powrotem w kierunku otwartych drzwi do Salle des Etats.
Skręciła i przeszła przez próg. Wtedy usłyszała niespodziewany odgłos stłumionych kroków, ktoś szedł w jej kierunku z wnętrza sali. Ktoś tam jest! Jakaś zjawa wyłoniła się nagle z czerwonawego światła. Sophie odskoczyła w tył.
— Tutaj jesteś! — usłyszała teatralny szept Langdona, a jego postać nagle zmaterializowała się tuż przed nią.
Ulżyło jej, ale nie na długo.
— Robercie, mówiłam, żebyś się stąd wynosił! Jeżeli Fache...
— Gdzie byłaś?
— Musiałam iść po latarkę ultrafioletową — szepnęła. — Jeżeli dziadek zostawił mi wiadomość...
— Sophie, posłuchaj, proszę. — Langdon wziął oddech, ajego błękitne oczy spoczęły na jej twarzy. — Litery P. S. Czy one znaczą dla ciebie coś jeszcze? Cokolwiek?
W obawie, że głosy mogą się odbijać echem od ścian pawilonu, Sophie pociągnęła go w głąb Salle des Etats i zamknęła cicho ogromne podwójne drzwi, odcinając ich od reszty Luwru.
— Mówiłam ci już, że te inicjały oznaczają Princesse Sophie.
— Wiem, ale czy kiedykolwiek gdzieś je widziałaś? Czy dziadek kiedykolwiek posłużył się tymi literami w jakiś inny sposób? Może widziałaś monogram, może w rogu papeterii albo na czymś, co nosił przy sobie.
To pytanie ją zaskoczyło. Skąd Robert mógłby o tym wiedzieć? Sophie rzeczywiście już kiedyś widziała inicjały P. S. Było to coś w rodzaju monogramu. Dzień przed swoimi dziewiątymi urodzinami. W tajemnicy przed dziadkiem przeczesywała dom, szukając ukrytych prezentów urodzinowych. Nie potrafiła znieść, że ktoś ma przed nią jakieś tajemnice. Co mi dziadek w tym roku kupił? Szperała po szafach i szufladach. Kupił mi lalkę, o którą go prosiłam? Gdzie mógłby ją schować?
Nic nie znalazła w całym domu i zdobyła się na odwagę, żeby wśliznąć się do sypialni dziadka. Ten pokój był dla niej niedostępny, ale teraz dziadek był na dole i spał na kanapie. Popatrzę tylko raz!

Powered by MyScript