Będzie w galerii do szóstej. Gdyby pan Mather zechciał wpaść, będzie mu miło przyjąć go i pokazać mu piękne rzeczy... co musiało znaczyć, że nadeszły obrazy od Camoensa z Rio i że Berchmansowi bardzo się podobały. Mather zakończył ostatnią stronę swojego amsterdamskiego dialogu, wystroił się w szare spodnie, błękitny blezer i klubowy krawat, po czym ruszył wzdłuż Madison, oglądając wystawy, aby się uspokoić i stłumić swoje rozdygotane nerwy. Miało to być kluczowe spotkanie, starcie z wielkim rekinem, w czasie którego wypróbowane będą do końca wszystkie jego siły, a wszystkie słabości zostaną bezlitośnie wykorzystane. Przechodził koło małego sklepu z kosztownymi artykułami optycznymi. Pod wpływem impulsu wszedł i kupił lupę. O przecznicę dalej skręcił do sklepu z drobiazgami i kupił miniaturowy scyzoryk, który zawiesił na breloczku z kluczami. Potem, w porywie sentymentu, wstąpił do kwiaciarni i zamówił kosztowną wiązankę dla Giseli w Zurychu i niewielką roślinę doniczkową na przywitanie w domu, dla Leonii Danziger. Jako ostatni gest wyzwania kupił sobie czerwoną różę do butonierki. Wtedy, z udaną beztroską, wszedł na stopnie galerii Berchmansa, pałacu z szarego kamienia na Siedemdziesiątej Trzeciej, pomiędzy Madison i Piątą. Odźwierny w liberii wprowadził go z powagą. Ładna dziewczyna powitała go z uśmiechem i zawiozła małą, ozdobną windą na pierwsze piętro, gdzie przyjął go Berchmans w długiej galerii, z której usunięto wszystkie obrazy, gdzie stały dwie sztalugi, każda zasłonięta aksamitną zasłoną. - A więc, mój drogi przyjacielu, jest pan jak zwykle punktualny. Dziś rano nasze damy przybyły z Brazylii, a po południu sam pan się stawia. Przyjrzyjmy się razem tym pięknościom. Potem porozmawiamy. Odsłonił obrazy i skierował Mathera w miejsce, z którego można je było najlepiej obserwować. Mather patrzał na nie długo, podczas gdy Berchmans obserwował Mathera. - Czy może je pan nazwać? - Ta na lewo to donna Delfina, na prawo jej córka, panna Beata. Przepraszam na chwilę. Zbadał portret donny Delfiny przy pomocy lupy. W prawym górnym rogu znajdowała się grupa domów, nad którymi górowała kwadratowa wieża z blankami i romańsko sklepionymi oknami w ścianach. W najwyższym oknie był malutki, ale wyraźny monogram Tolentina: TN Mather zwrócił się do portretu dziewczyny i w cieniu najniższej fałdy jej sukni znalazł ten sam znak. - Czego pan szuka? - Berchmans był zaintrygowany. - Jeszcze nie skończyłem. Niech pan go potrzyma z łaski swojej. Wtedy, tak jak to robił Tolentino w Zurychu, poskrobał maleńką powierzchnię z tyłu każdego obrazu, wystarczającą do rozróżnienia słojów i struktury drewna. Były to gesty czysto teatralne. Sam nie potrafił odróżnić jesionu od brzozy, ani dębu od dziury w zagruntowaniu, ale monogramy powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć. Gdy umieścił obrazy z powrotem na sztalugach, Berchmans niechętnie powiedział: - To było interesujące przedstawienie, panie Mather. Niech pan teraz powie, co oznaczało. Mather wręczył mu lupę i pokazał na obrazach miejsca, które powinien obejrzeć. - Czego mam szukać? - Niech pan mi najpierw powie, co pan widzi. Zogniskowanie lupy i obejrzenie obrazów zajęło Berchmansowi sporo czasu. Powtórzył to jeszcze raz. Potem zapytał: - Pan skrobał deskę, żeby sprawdzić rodzaj drewna, które zostało użyte? - Tak. - Od jednego rzutu oka powiedziałbym panu, że to dąb. - Niech pan teraz powie, co pan zobaczył na obrazach. - Wygląda jak coś w rodzaju szyfru. - To monogram. - Mather wyjął kartkę i naszkicował go. - Taki? - Taki właśnie. Co on oznacza? - To monogram człowieka, który je skopiował z oryginałów, które, nawiasem mówiąc, były namalowane na cedrze, nie na dębie. Nazywa się Niccolo Tolentino. - Może to pan udowodnić?
|