Berchmans zadzwonił o czwartej po południu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Było południe, promienie słoneczne grzały dość intensywnie moje nagie ciało, ale upał nie był większy niż byłby w podobnych okolicznościach na pustyni w...
»
dług innych z roku 973, z okresu założenia biskupstw praskiego i oło-munieckiego (morawskiego), w tym również dla terenu Polski południowej (Śląsk,...
»
Około drugiej po południu dotarł do Cortony, gdzie saperzy budowali mosty Baileya, niemal tonąc w rwących nurtach rzeki...
»
Po kilku tygodniach, w niedzielę rano, nałapano ludzi, którzy poszli do południa pracować...
»
- Nic nie wiesz? - zabrzmiał w słuchawce przesycony południowym akcentem głos Sammy’ego...
»
- Może skieruje się na południe? - podsunął Ragnur...
»
Poprzedniego, tak niezmiernie rozrywkowego, wie­czoru miała tylko jedno pragnienie: zadzwonić do swojego informatora i poznać szczegóły cudownycli...
»
dojdziemy od razu do czwartego i ostatniego objawu, ktrynaleaoby nam omwi w zwizku z patologi ducha wieku,mianowicie do fanatyzmu...
»
- Mogę jeszcze do ciebie zadzwonić? - No...
»
paść ofiarą nieporozumienia i przyjąć oficjalne dane za dobrą monetę...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Będzie w galerii do szóstej. Gdyby pan Mather zechciał wpaść, będzie mu miło przyjąć go i pokazać mu piękne rzeczy... co musiało znaczyć, że nadeszły obrazy od Camoensa z Rio i że Berchmansowi bardzo się podobały. Mather zakończył ostatnią stronę swojego amsterdamskiego dialogu, wystroił się w szare spodnie, błękitny blezer i klubowy krawat, po czym ruszył wzdłuż Madison, oglądając wystawy, aby się uspokoić i stłumić swoje rozdygotane nerwy.
Miało to być kluczowe spotkanie, starcie z wielkim rekinem, w czasie którego wypróbowane będą do końca wszystkie jego siły, a wszystkie słabości zostaną bezlitośnie wykorzystane. Przechodził koło małego sklepu z kosztownymi artykułami optycznymi. Pod wpływem impulsu wszedł i kupił lupę. O przecznicę dalej skręcił do sklepu z drobiazgami i kupił miniaturowy scyzoryk, który zawiesił na breloczku z kluczami. Potem, w porywie sentymentu, wstąpił do kwiaciarni i zamówił kosztowną wiązankę dla Giseli w Zurychu i niewielką roślinę doniczkową na przywitanie w domu, dla Leonii Danziger. Jako ostatni gest wyzwania kupił sobie czerwoną różę do butonierki. Wtedy, z udaną beztroską, wszedł na stopnie galerii Berchmansa, pałacu z szarego kamienia na Siedemdziesiątej Trzeciej, pomiędzy Madison i Piątą.
Odźwierny w liberii wprowadził go z powagą. Ładna dziewczyna powitała go z uśmiechem i zawiozła małą, ozdobną windą na pierwsze piętro, gdzie przyjął go Berchmans w długiej galerii, z której usunięto wszystkie obrazy, gdzie stały dwie sztalugi, każda zasłonięta aksamitną zasłoną.
- A więc, mój drogi przyjacielu, jest pan jak zwykle punktualny. Dziś rano nasze damy przybyły z Brazylii, a po południu sam pan się stawia. Przyjrzyjmy się razem tym pięknościom. Potem porozmawiamy.
Odsłonił obrazy i skierował Mathera w miejsce, z którego można je było najlepiej obserwować. Mather patrzał na nie długo, podczas gdy Berchmans obserwował Mathera.
- Czy może je pan nazwać?
- Ta na lewo to donna Delfina, na prawo jej córka, panna Beata. Przepraszam na chwilę.
Zbadał portret donny Delfiny przy pomocy lupy. W prawym górnym rogu znajdowała się grupa domów, nad którymi górowała kwadratowa wieża z blankami i romańsko sklepionymi oknami w ścianach. W najwyższym oknie był malutki, ale wyraźny monogram Tolentina:
TN
Mather zwrócił się do portretu dziewczyny i w cieniu najniższej fałdy jej sukni znalazł ten sam znak.
- Czego pan szuka? - Berchmans był zaintrygowany.
- Jeszcze nie skończyłem. Niech pan go potrzyma z łaski swojej.
Wtedy, tak jak to robił Tolentino w Zurychu, poskrobał maleńką powierzchnię z tyłu każdego obrazu, wystarczającą do rozróżnienia słojów i struktury drewna. Były to gesty czysto teatralne. Sam nie potrafił odróżnić jesionu od brzozy, ani dębu od dziury w zagruntowaniu, ale monogramy powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć.
Gdy umieścił obrazy z powrotem na sztalugach, Berchmans niechętnie powiedział:
- To było interesujące przedstawienie, panie Mather. Niech pan teraz powie, co oznaczało.
Mather wręczył mu lupę i pokazał na obrazach miejsca, które powinien obejrzeć.
- Czego mam szukać?
- Niech pan mi najpierw powie, co pan widzi. Zogniskowanie lupy i obejrzenie obrazów zajęło Berchmansowi sporo czasu. Powtórzył to jeszcze raz. Potem zapytał:
- Pan skrobał deskę, żeby sprawdzić rodzaj drewna, które zostało użyte?
- Tak.
- Od jednego rzutu oka powiedziałbym panu, że to dąb.
- Niech pan teraz powie, co pan zobaczył na obrazach.
- Wygląda jak coś w rodzaju szyfru.
- To monogram. - Mather wyjął kartkę i naszkicował go. - Taki?
- Taki właśnie. Co on oznacza?
- To monogram człowieka, który je skopiował z oryginałów, które, nawiasem mówiąc, były namalowane na cedrze, nie na dębie. Nazywa się Niccolo Tolentino.
- Może to pan udowodnić?

Powered by MyScript