Biedna Kasia, już głos jej się łamie, ale nie płacze, wytrzymuje jakoś...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Wtedy z nagła ozwał się z niebios cudowny głos, wychwalający mój czyn miłosierny:— Niech mnie wszyscy diabli, synu! To ci będzie policzone!— A niech...
»
- mówi minister - chcecie tak pomagać, żeby cesarstwo nic z tego nie miało? I tu, razem z ministrem, nasza prasa głos podnosi i zbuntowanym dobroczyńcom wytyka, że...
»
— Okay, Becky — rozległ się wesoły głos...
»
— Czy chodzi wam o sprawę delfinów? — miał nadzieję, że głos nie zdradzał jego zdenerwowania...
»
— Wasza królewska mość — powtórzyła; jej głos wzniósł się o oktawę...
»
— Nigdy się nie wdrapiemy po tym świństwie z powrotem — rozległ się głos Scrubba...
»
Drżę, iż kiedyś głos ludu, ach, nazbyt prawdziwy, Rzuci im w oczy winy matki nieszczęśliwej; 338 Drżę, iż dźwigając smętnie to haniebne...
»
- Umieść Klejnot z powrotem na rękojeści miecza Rivańskiego Króla - polecił głos i Garion odwrócił się natychmiast z bezrozumnym posłuszeństwem...
»
- Mówią też, że pomagają mu Aes Sedai! - wykrzyk­nął jakiś męski głos z tłumu zgromadzonego w kolejce...
»
już nie zazdrość i irytacja, a prawdziwa nienawiść do jego kroków, sztucznego śmiechu i głosu zawładnęła Olgą Michajłowną...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


- A potem Lucyna została z nim, a ja poszłam na salę, opiekunka mnie wzięła, bo prosiłam. Wiec tak, Rafał. Te dzieci mają gdzie spać, mają co jeść, zabawki też mają, ale... nie umiem ci powiedzieć. Od początku bałam się, że nie potrafię, a kiedy już zaczęłam, to tak strasznie chcę, żebyś mnie zrozumiał.
- Ja już troszkę rozumiem - powiadam.
- Troszkę, to mnie nie urządza. Więc słuchaj... Słuchaj i zrozum. Ja tam widziałam maleńką dziewczynkę, która siedziała w kąciku, niczym się nie bawiła, tylko tak się jakoś dziwnie kiwała. Zapytałam tej opiekunki, dlaczego. I wiesz, dlaczego?
- Nie.
- Dlatego że tam dzieci często tak się kiwają. To jest głód, Rafał, taki głód uczucia. Nikt ich nie przytula do siebie, nikt im nie mówi najpotrzebniejszych słów: mój skarbie, moja dziecinko, moje kochanie, czy ja wiem, jakich jeszcze? Tych zwyczajnych, które każde inne dziecko słyszy. Kiedy matka przytula dziecko, to tak się kołysze razem z nim. Siedzi i tak się kołysze, prawda? A tam, Rafał, dzieci kołyszą się same.
Och moja Kasiu, Katarynko! Och, moja Szafo Grająca! Tak by mi się chciało wziąć teraz Kaśkę na ręce i zanieść ją gdzieś, w taki fajny świat, w którym nie ma żadnej Lucyny, żadnego Artura ani dzieci kołyszących się samotnie. Ale gdzie ja ci go znajdę, u licha? Jesteśmy już prawie na podwórzu Sopoćków. Kasia zatrzymuje się, staje przede mną. W końcu mi pewnie ukręci ten guzik od koszuli.
- Zapytałam się Renaty, czy nie mogłaby urodzić swojego dziecka. Byłeś wtedy przy szafie. To była pierwsza rzecz, o którą zapytałam. Pewno, powiedziała, mogłabym gdzieś wyjechać, urodzić i oddać. I teraz mnie zrozum, Rafał. Teraz ty mnie zrozum. Myślę, że ona naprawdę tego dziecka nie powinna mieć. Jest na to za głupia. Dzieci mogą się rodzić tylko ludziom i zwierzętom. Ale nigdy potworom. Potworom nigdy, Rafał.
Skończyła Kaśka. I co ja mam jej powiedzieć? Bo nie ma racji, dziecko to jest dziecko, cześć, kropka. Chce Katarynka, żebym ją zrozumiał, trudno mi, bo dla mnie życie to sprawa poza dyskusją. Najważniejsze. Nawet jeżeli gdzieś po drodze przyjdzie się pokołysać samemu. Ale troszkę to ja Kasię pojmuję, na tyle, żeby nie mieć do niej żalu. Poli nie mogę. Na każde dziecko chucha i dmucha, każde wydaje się jej nie wiem jak cudowne. A tu - bach! Ty nie jesteś konsekwentna, Polinka. Coś musze tej Kasi powiedzieć, stoi i czeka.
- Czy ciągle jeszcze tak źle o mnie myślisz? - dopytuje się w końcu.
- Nie! - mówię. - Teraz to inaczej wygląda.
Pani Klara stoi na ganku, widzi nas, woła. Idziemy. Ja nawet chętnie idę. Z Polą zawsze szukałem samotności, zawsze myślałem, jak by się tu gdzieś z nią urwać, z Kasią inaczej. Z Kasią wolałbym nie zostawać samemu.
- Ciebie to złości, że ja się tak ciągle do czegoś dopasowuję - powiada nagle. - Ale muszę się przecież na coś zdecydować. Więc tak sobie myślę, Rafał, może ja bym poszła na psychologię, co? Mogłabym wtedy pracować w jakiejś poradni. Na przykład w poradni świadomego macierzyństwa. Głupi jesteś, wiesz?
Nie jestem głupi, tylko piekielnie rozśmieszony i dlatego zwija mnie w korkociąg. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy sobie człowiek wyobrazi Kaśkę w takiej poradni, no jak? Pędzelki nad uszami, portki na niej opięte, bo chyba Kasia Baltazara w wadze przeskoczy, jak tak dalej pójdzie. Tańczy sobie przez to podwórze, "proszę cię, Rafał", i podkówka. Poradnia świadomego macierzyństwa pasuje do niej akurat jak pięść do nosa.
- Z czego ty się tak śmiejesz? - pyta mnie pani Klara.
- Jemu dużo do śmiechu nie potrzeba - mówi Kasia za mnie. - Wystarczy palcem kiwnąć, a on zaraz rechocze, ciociu, jakby było z czego. Lepiej byś sobie guzik przyszył!
Podaje mi guzik, ukręciła, wiedziałem, że tak będzie.
Idziemy sobie przez rynek, popołudnie upalne jak diabli. Zrobiliśmy już chyba ze dwadzieścia kilometrów, może przesada, dziesięć.
- Odwiozę cię - mówię.
Ale ona - nie. Na zegarek patrzy.
- Jeszcze trochę - mówi. - Za godzinę.

Powered by MyScript