— Czas na małą drzemkę.
Kim podniósł głowę. Zarówno anestezjolog, Jane Flanagan, jak i chirurg, James O’Donnel, wyłonili się już z głębi sali operacyjnej i podchodzili teraz do łóżka, na którym spoczywała dziewczynka. Jane zbliżyła się do wezgłowia i odblokowała przednie kółka.
Becky ścisnęła rękę ojca ze zdumiewającą siłą, jak na ilość środków znieczulających, które jej zaaplikowano.
— Czy będzie bolało? — spytała Kima.
— Ani troszkę, kiedy jest przy tobie Jane — odpowiedział wesoło James, usłyszawszy pytanie. — To najlepsza królowa snów, jaka pracuje w tym biznesie.
— Postaramy się, aby przyśnił ci się kolorowy sen — zażartowała Jane.
Kim znał i podziwiał ich oboje. Pracował z Jane przy niezliczonych operacjach i zasiadał
wraz z Jamesem w dziesiątkach komisji szpitalnych. James, podobnie jak Kim, pracował daw-94
niej w Samarytaninie, gdzie zdobył sobie uznanie jako najlepszy chirurg przewodu pokarmowego w mieście. Kim poczuł ulgę, kiedy ten zgodził się po południu rzucić wszystko i przyjechać na operację Becky.
James chwycił tył łóżka, na którym leżała Becky. Kierował nimi, Jane zaś szła tyłem i oboje wieźli Becky w stronę podwójnych drzwi wahadłowych prowadzących na korytarz.
Kim szedł obok noszy. Becky nadal ściskała go za rękę. Jane naparła tyłem na drzwi i otworzyła je. W chwili gdy łóżko wysuwało się na korytarz, James położył rękę na ramieniu Kima, aby go zatrzymać. Drzwi zamknęły się za Becky i Jane.
Kim przeniósł wzrok z dłoni spoczywającej na jego ramieniu na twarz Jamesa. Chirurg nie dorównywał mu wzrostem, ale był cięższy. Nos miał usiany piegami.
— Co robisz? — zdziwił się Kim. — Puść mnie, James.
— Słyszałem, co stało się na dole. Myślę, że będzie najlepiej, jeśli nie wejdziesz na salę operacyjną.
— Ale ja chcę wejść — zaoponował Kim.
— Być może. Ale nie wejdziesz.
— Do diabła, James — powiedział Kim. — Tam leży moja córka, moja jedynaczka.
— No właśnie. Albo zaczekasz w pokoju chirurgów, albo ja nie robię tej operacji. Prosta alternatywa.
Twarz Kima zaczerwieniła się. Poczuł popłoch, jak człowiek osaczony, a zarazem zakłopotanie, gdyż nie wiedział, co ma robić. Rozpaczliwie pragnął, aby to James wykonał tę operację, a zarazem lękał się rozstania z Becky.
— Musisz się zdecydować — stwierdził James. — Im dłużej zwlekasz, tym gorzej dla Becky.
Kim wyrwał mu się ze złością i bez słowa oddalił się w kierunku szatni przylegającej do pokoju chirurgów.
Przechodząc przez pokój, nie patrzył w twarze znajdujących się tam osób. Był zbyt rozstro-jony. Nie przeszedł jednak nie zauważony.
W szatni podszedł prosto do umywalki i wypełnił ją zimną wodą. Parokrotnie chlusnął sobie nią w twarz, zanim wyprostował się i przyjrzał sobie w lustrze. Ponad ramieniem ujrzał wychu-dłą twarz Forrestera Biddle’a.
— Chcę z panem pomówić — rzucił Forrester.
— Słucham — odparł Kim. Wziął ręcznik i energicznie wytarł nim twarz. Nie odwrócił się.
— Mimo moich błagań, aby nie nagłaśniał pan w mediach swoich opinii, z przerażeniem usłyszałem w wieczornych wiadomościach, jak Kelly Anderson ponownie cytuje pańską wypowiedź.
Kim wydał z siebie krótki, pozbawiony wesołości śmiech.
— To dziwne, skoro nie chciałem z nią gadać.
95
— Powiedziała, że w pańskim przekonaniu AmeriCare zamknęła oddział pierwszej pomocy medycznej w szpitalu Dobrego Samarytanina po to, żeby zredukować koszty i zwiększyć zyski poprzez zmuszanie ludzi do korzystania z naszego zatłoczonego oddziału w Uniwersyteckim Centrum Medycznym.
— Nie ja to powiedziałem, ale ona.
— Powołała się na pana.
— Przedziwna sytuacja — stwierdził Kim niedbałym tonem. W stanie nerwowego podniece-nia, w jakim się znajdował, święte oburzenie Forrestera sprawiało mu perwersyjną przyjemność. W rezultacie Kim nie miał ochoty się bronić, choć wspomniany przez Forrestera incydent umocnił go w postanowieniu, aby nigdy więcej nie rozmawiać z dziennikarką.
— Ostrzegam pana po raz ostatni — oświadczył Forrester. — Cierpliwość administracji i moja są na wyczerpaniu.
— W porządku. Zostałem ostrzeżony po raz ostatni.
Na chwilę napięte usta Biddle’a zamieniły się w wąską kreskę.
— Potrafi pan być zajadły — wyrzucił. — Pragnę przypomnieć, że nie powinien pan oczekiwać tutaj specjalnego traktowania tylko dlatego, że kierował pan kardiochirurgią w Samarytaninie.
— To widać — stwierdził Kim. Cisnął ręcznik do kosza i wyszedł z szatni, nie obdarzając Forrestera spojrzeniem.
Korzystając z telefonu w zamkniętej kabinie, żeby uniknąć Forrestera, Kim zadzwonił do Ginger, by powiadomić ją, że nie wróci już do gabinetu. Odpowiedziała, że przewidziała to i odprawiła wszystkich pacjentów do domu.
— Czy byli źli?
— Chyba nie trzeba pytać — odrzekła Ginger. — Oczywiście, że byli źli, ale zrozumieli, kiedy powiedziałam im, że jeden z twoich pacjentów wymaga nagłej pomocy. Wyjaśniłam, że chodzi o twoją córkę; mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Widziałam, że ci współczują.
— Dobrze zrobiłaś — powiedział Kim, choć nie lubił mieszać życia zawodowego z prywatnym.
— Jak czuje się Becky? — spytała Ginger.
|