- Mówią też, że pomagają mu Aes Sedai! - wykrzyk­nął jakiś męski głos z tłumu zgromadzonego w kolejce...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Mimo tych problemów oraz mimo braku zgodności między własno­ściami cząstek przewidywanych w teoriach supergrawitacji a własnościami cząstek...
»
zanosi³o siê na to, ¿e wp³yw jego stanie siê powszech­nym; ale Bóg wypuœci³ ze swego oœrodka b³yskawicê mocy, b³yskawicê gniewu potê¿niejsz¹ od...
»
Wyjątek z tajnych instrukcji Wysokiej Wenty17„Papież, jaki by nie był, nie zbliży się nigdy do tajnych stowa­rzyszeń; to tajne stowarzyszenia powinny...
»
W ciągu kilku następnych sesji Cletus pracował wraz z całą grupą nad tym, by wszyscy potrafili osiągnąć uczucie unosze­nia się, nie zapadając przy tym w sen...
»
Durnik spojrzał na postrzępione kontury kilu o powierz­chni dwóch stóp kwadratowych, które tarły ściany, gdy rufa okrętu kołysała się leniwie na...
»
Z drugiej strony - albo raczej właśnie z powodu te­go kompletnego braku uczuć - madame Gaillard miała bezlitosny zmysł porządku i sprawiedliwości...
»
Jeszcze raz powracam do zanalizowania tej paskalowskiej konkluzji: Prawdziwa wiara znajdzie się dokładnie w poło­wie drogi między przesądem a libertynizmem...
»
Doktor William Abrahams z Instytutu Badań Motywacji Ludzkich w Seattle wyraził w telewizji przekonanie, że Ame­rykanie osiągnęli “nieodwołalnie ten stan,...
»
Jednak zanim jeszcze komisja kontrolna (kierowa­na przez Paula Volckera) zdołała się zebrać, „przedsiębiorstwo holokaust" zaczęło nalegać na zawarcie...
»
Mackiewicz Stanisław (Cat), Myśl w obcęgach7 czerwca 1954 roku zostaje powołany na premiera polskie­go rządu emigracyjnego (pozostaje nim, a także...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Hurin wziął głęboki oddech i poruszył się niespokojnie, jakby wyczuwając przemoc.
Egwene rozejrzała się dookoła, ale nie można było stwierdzić, kto krzyczał. Wszyscy zdawali się skupiać swą uwagę wyłącznie na oczekiwaniu, mniej lub bardziej cier­pliwie, swojej kolei. Rzeczy się zmieniły i to nie na lepsze. Kiedy opuszczała Tar Valon, każdy człowiek, który by po­wiedział coś przeciwko Aes Sedai, mógł się uważać za szczęściarza, jeżeli wykpił się tylko ciosem w nos, którego mógł się spodziewać od każdego, kto by go usłyszał. Czer­wony na twarzy oficer rozglądał się po szeregu.
- Plotki rzadko bywają prawdziwe - uspokoiła go Verin. - Mogę cię zapewnić, że Falme wciąż stoi. I wcale nie znajduje się w Tarabon, wartowniku. Słuchaj mniej plo­tek, a bardziej Tronu Amyrlin. Niechaj cię Światłość oświeca.
Ujęła wodze w dłonie, on zaś kłaniał się, kiedy kolejno go mijały.
Widok mostu uderzył ją swoją cudownością, jak zawsze kiedy wjeżdżała do Tar Valon. Wzorzec ażurowych ścian był tak zawiły, iż mógłby wystawić na próbę umiejętności największej mistrzyni-koronczarki. Wydawało się niele­dwie, że dzieła takiego nie sposób wykonać z kamienia, że nie jest w stanie utrzymać choćby swej własnej wagi. Rzeka toczyła swe wody, silna i nieustępliwa, pięćdziesiąt lub wię­cej kroków pod mostem, a ponad półmilowa wstęga mostu wisiała niczym nie podparta między jej brzegiem a wyspą.
Na swój własny sposób, jeszcze bardziej cudowne było uczucie, że most prowadzi ją do domu. Bardziej cudowne, ale też trochę wstrząsające.
"Moim domem jest Pole Emonda".
Ale to właśnie w Tar Valon nauczyć się będzie mogła tego, co pozwoli jej pozostać przy życiu, pozostać wolną. To w Tar Valon nauczy się - będzie się musiała nauczyć - dlaczego tak bardzo niepokoją ją sny i dlaczego niekiedy zdają się nieść znaczenia, których nie potrafi rozszyfrować. Tar Valon było tym miejscem, z którym związała obecnie swoje życie. Jeżeli miałaby kiedykolwiek powrócić do Po­la Emonda - to "jeżeli" bolało, starała się jednak być ucz­ciwa wobec samej siebie - jeżeli więc wróci, to tylko z wizytą, tylko po to, by odwiedzić rodziców. Już dawno przerosła zwykłą córkę karczmarza. Te więzi przestały już również pętać, nie dlatego, że je znienawidziła, ale dlatego, że po prostu nie mieściła się w nich.
Most stanowił jedynie początek. Jego łuk dochodził wprost do lśniących bielą murów z pożyłkowanego srebrem kamienia, otaczających wyspę. Z ich szczytów można było spojrzeć w dół na most. W określonych odstępach mur prze­rywały strażnicze wieże, zbudowane z tego samego białego kamienia, ich masywne podstawy obmywały fale rzeki. Ale dopiero daleko i wysoko ponad ścianami wznosiły się pra­wdziwe wieże Tar Valon, wieże z legendy, ostre iglice, ka­nelury i spirale, niektóre połączone napowietrznymi mostami zawieszonymi dobre sto stóp, może nawet więcej, nad po­wierzchnią ziemi. A i to był tylko początek.
Przy ozdabianych brązem bramach nie było żadnych straży, rozwierały się na szerokość dwudziestu jeźdźców jadących w szeregu obok siebie i otwierały na szerokie ulice, ktdre biegły, krzyżując się przez całą wyspę. Wiosna ledwie nadeszła, ale powietrze już pachniało kwiatami, perfumami i przyprawami.
Widok miasta zaparł Egwene dech w piersiach, jakby nigdy dotąd go nie widziała. Na każdym placu czy ulicznym skrzyżowaniu stała fontanna, pomnik lub rzeźba, niektóre ustawione na szczytach kolumn wysokich jak wieże, ale to samo miasto oślepiało oczy. Rzeczy same w sobie proste, wyposażone bywały w tyle ornamentów, że wydawały się zdobne, a tam gdzie pozbawione były dekoracji, wspania­łość zawdzięczały wyłącznie formie. Budowle wielkie i ma­łe, w kamieniu wszelkiego koloru, o wyglądzie muszli, fal albo wiatrem rzeźbionych zboczy, naturalne i fantazyjne, naśladujące kształty przyrody albo będące swobodną eks­presją ludzkiego umysłu. Domy mieszkalne, gospody, rów­nież stajnie - nawet najmniej znaczące budynki Tar Valon postawiono z myślą o ich pięknie. Mularze Ogirów zbudo­wali większą część miasta w długich latach, które przyszły po Pęknięciu Świata i zadbali o to, by było to ich najwspa­nialsze dzieło.

Powered by MyScript