Bijąc się z myślami, Roman zeskoczył z wieży i ciągnąc nogę za nogą, powlókł się w kierunku domu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
dawa mi rne pytania,na ktre mu do rzeczy odpowiadaem,wyj wszy cudzoziemsk wy-mow,niektre bdy i wyraenia chopskie,ktrych si w domu gospodarza mego...
»
 Ona gotuje wodę w wyścigu szalonym z dziecka swego głodem, para rozwiewa jej włosy szarpie poły szlafroka, nie wie, że on już w drogich perfum glorii z domu...
»
jedz w domu, ale pory posikw ulegy zatomizowaniu; poszczeglni czonkowie rodziny wybieraj do jedzenia inne rzeczy i spo- i ywaj je o innych porach...
»
ROZDZIAŁ SZÓSTYKŁOPOTY W PRALNIZielone frontowe drzwi domu pod numerem trzydziestym drugim przy ulicy Windsor Gardens wolno się uchyliły i w szparze...
»
W domu panowała śmiertelna cisza jak we wnętrzu czaszki, ale był przecież rok 1953, a ja byłem ateistą i nie wierzyłem w spirytyzm, w duchy ani fetyszyzm...
»
Kilku mieszkańców Dziewiątej Jaskini udało się do domu Relony i jej dzieci, by zostać na noc, śpiąc choćby i na twardej podłodze...
»
Zostawiłam milicjanta pełniącego obowiązki służbowe i wróciłam do domu zastawiać przejście za oborą...
»
— Dziękuję ci, mamo, i wam wszystkim, ale mam jeszcze coś do zrobienia w Domu Kronik...
»
Widać już było, że hotel odpada i należy jechać do domu...
»
„Do widzenia”, kiedy wychodził z domu, ale ona pewnie poszła na górę...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Było już prawie całkiem ciemno i Roman odruchowo wzdrygnął się, wchodząc na główną drogę, kiedy tuż pod samymi nogami przemknął mu jakiś nieregularny kształt. Kształt wyhamował dwadzieścia metrów dalej i obejrzał się. Mózg Romana, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, przypasował kształt do właściwego wzorca i szesnastoletnie serce ze stu osiemdziesięciu uderzeń na minutę zeszło z powrotem na sześćdziesiąt cztery.
- Wrzodak dobry pieseczek, chodź tu, malutki, co ty tam niesiesz, co piesku, Wrzodaczku, no chodź, nie bój się. - Wrzodak, średniej wielkości prawie już dziesięcioletni kundelek został tak niezbyt ładnie nazwany przez mieszkańców Chechła bynajmniej nie ze względu na dermatologiczne zmiany na skórze. Piesek, mimo że bezpański, liszajów żadnych nie miał, za to wyróżniał się spośród innych wioskowych kundli wyjątkowo jazgotliwym szczekiem. Prawie dziesięć lat temu któryś z rolników, słuchając w Radiu Maryja bezpośredniej transmisji z wystąpienia Zygmunta Wrzodaka, nie dosłyszawszy (przez dobiegające zza okna psie ujadanie), jaki cel miały „różowe hieny polityczne z KOR-u, żerując na robotnikach, Kościele i Ojczyźnie”, postanowił uciszyć psa szczekającego głośniej niż nastawione na cały regulator Radio Maryja. Otworzył okno i pół Chechła usłyszało stek niewybrednych epitetów, zakończonych odruchowo sformułowaniem: „Spierdalaj stąd, hieno jedna, szczekliwy Wrzodaku ty”. Na psa obelga nie podziałała, dopiero oberwawszy kapciem, świeżo ochrzczony Wrzodak podkulił ogon i ze skowytem podreptał ujadać gdzie indziej.
- Wrzodak, co ty masz w tym pysku, chodź tu, no masz kijek - Roman widział, że pies ma w zębach jakąś torbę.
- Nie ruszaj się, malutki, dobry Wrzodaczek. - Pies stał na środku drogi i ani drgnął, więc Roman powoli, krok za krokiem zbliżał się do niego.
- Wrzodak, aport - Roman zaskoczył psa nagłą komendą i rzuceniem kija, co było zawsze dla Wrzodaka sygnałem do wyśmienitej zabawy. Pies dał się nabrać. Puścił torbę i pomknął w kierunku kija, który upadł w krzaki. Roman spokojnie podszedł do leżącej na drodze torby.
To nie była jednak torba, a ucho od torby nie było uchem plastikowym, tylko skórzanym świńskim uchem sterczącym z rozpłatanego na pół świńskiego łba. Zwisające krwawe farfocle świadczyły o tym, że Wrzodak zdążył już się nieco posilić, równa krawędź przepołowionej czaszki świadczyła o użyciu potężnego masarskiego topora. Roman w tym wypadku nie miał już wątpliwości - trzeba koniecznie zawiadomić PSL. Zanim Wrzodak wrócił, niosąc kij w spienionym pysku, Roman, tłumiąc mdłości, złapał za wymamlane przez psa ucho dowodu rzeczowego i ruszył szybkim krokiem w kierunku Chechła. Jeśli to świnia Ślimaka, to wstrząsy elektryczne go nie miną... Wczoraj wydojona krowa, dzisiaj niewinna świnia, a jutro... - Roman nawet w myślach nie śmiał wypowiedzieć imienia swojej ukochanej.
 
***
- ... czym jest człowiek? - wybitny ideolog postewolu-cjonizmu komunalnego, profesor Marek Hehłak (nominacja profesorska 16 stycznia 2005 roku) rozejrzał się po licznie zgromadzonych w sali Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego słuchaczach, jakby szukał wśród nich geniusza zdolnego jednym zdaniem odpowiedź na to pytanie. Sala jednak tylko pokasływała wyczekująco. Również obiektyw kamery telewizji komunalnej, rejestrującej cały cykl wykładów, nie miał zdania na temat człowieczeństwa człowieka. Profesor odwiesił głos - Arystoteles ujął to tak „Dwunogie zwierzę o nagiej skórze i płaskich paznokciach”. Ale już współcześni zarzucali Arystotelesowi, że do tej definicji pasuje również oskubany kogut z rozklepanymi młotkiem pazurami. Przepraszam państwa, jeśli coś w tej filozoficznej anegdocie przekręciłem lub dodałem, ale nie jestem filozofem, tylko socjobiologiem... Skoro nie tak łatwo zdefiniować, czym jest człowiek, może łatwiej ustalić, czym nie jest.
Czy człowiek jest istotą posiadającą ogon?
Czy człowiek jest istotą posiadającą gęste futro?
Czy człowiek jest istotą posiadającą skrzela?
Czy człowiek jest istotą wyposażoną w oczy umieszczone po bokach głowy?
Głupie pytania prawda? Aż się chce wykrzyknąć w moim kierunku: „Kretynie, oczywiście, że nie!” To prawda, że nie, ale nieprawda, że oczywiście, ponieważ istotą posiadającą oczy po bokach głowy, długi ogon, gęste futro i zawiązki rybich skrzeli, taką istotą jest płód ludzki, proszę Państwa. Wszyscy przecież znamy prawo biogenetyczne sformułowane przez wielkiego XIX-wiecznego biologa i filozofa niemieckiego, Ernesta Haeckla... - Marek Hehłak znów rzucił okiem na salę, tym razem jakby w poszukiwaniu przeczących gestów. - Wszyscy znamy to prawo - kontynuował Profesor - że rozwój zarodkowy jest skróconym powtórzeniem rozwoju rodowego, czyli trwającego nierzadko miliony lat procesu ewolucyjnego. Przyjrzyjmy się więc, jak bardzo nieludzki jest człowiek poczęty w pierwszym okresie swojego rozwoju po szczęśliwym wydarzeniu owego poczęcia. Otóż w pierwszych tygodniach naszego bytu mamy ogon, który dopiero później kurczy się aż do tej wymacywalnej pozostałości, którą jest kość ogonowa. Kiedy u ludzkiego zarodka pojawiają się oczy, to są one położone po bokach głowy, co odpowiada wcześniejszym, zwierzęcym szczeblom rozwoju. Dopiero później w okresie embrionalnym oczy wędrują ku przodowi, aby umożliwić charakterystyczne dla prymatów wyższych, a szczególnie dla człowieka, nakładanie się na siebie obu pól widzenia, co jest niezbędnym warunkiem widzenia przestrzennego. Mniej więcej w czwartym miesiącu każdy ludzki zarodek wykształca najprawdziwsze gęste futro, które dopiero przed właściwym terminem przyjścia na świat zanika. Oto dowody, jak wiele zwierzęcia jest nadal zapisane w naszych genach i jak wiele tych zbędnych już zapisów musimy na drodze swojego rozwoju odrzucić, aby nie zatrzymać się na poziomie żadnego ze zwierzątek, jakim bywamy w łonie matki, aby wznieść się ponad rybę, płaza i małpę ku człowieczeństwu, którym obdarzy nas dopiero kontakt z innymi ludźmi po naszym narodzeniu. Zapamiętajmy to zdanie: Aby stać się człowiekiem, musimy odrzucić to, co jest w nas zwierzęcym przeżytkiem.
Oto pierwsze prawo postępu w ewolucji: Forma wyższa odrzuca zbędne cechy, które posiada jeszcze forma niższa. A oto drugie prawo postępu: Forma wyższa używa niektórych „odziedziczonych” po formie niższej struktur w nowy sposób lub ku innym celom.

Powered by MyScript