Zostawiłam milicjanta pełniącego obowiązki służbowe i wróciłam do domu zastawiać przejście za oborą...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
dawa mi rne pytania,na ktre mu do rzeczy odpowiadaem,wyj wszy cudzoziemsk wy-mow,niektre bdy i wyraenia chopskie,ktrych si w domu gospodarza mego...
»
 Ona gotuje wodę w wyścigu szalonym z dziecka swego głodem, para rozwiewa jej włosy szarpie poły szlafroka, nie wie, że on już w drogich perfum glorii z domu...
»
jedz w domu, ale pory posikw ulegy zatomizowaniu; poszczeglni czonkowie rodziny wybieraj do jedzenia inne rzeczy i spo- i ywaj je o innych porach...
»
obowizujcego w zakresie nie uregulowanym lub niedostatecznie uregulowanym przez prawamiejscowe, ktry zarazem stapia koncepcje prawa rzymskiego i prawa...
»
ROZDZIAŁ SZÓSTYKŁOPOTY W PRALNIZielone frontowe drzwi domu pod numerem trzydziestym drugim przy ulicy Windsor Gardens wolno się uchyliły i w szparze...
»
W domu panowała śmiertelna cisza jak we wnętrzu czaszki, ale był przecież rok 1953, a ja byłem ateistą i nie wierzyłem w spirytyzm, w duchy ani fetyszyzm...
»
Kilku mieszkańców Dziewiątej Jaskini udało się do domu Relony i jej dzieci, by zostać na noc, śpiąc choćby i na twardej podłodze...
»
Niezawiadomienie przez sąd o terminie rozprawy oskarżonego, kiedy obecność jego nie jest obowiązkowa, jest uchybieniem naruszającym jego prawa do obrony (art...
»
Bijąc się z myślami, Roman zeskoczył z wieży i ciągnąc nogę za nogą, powlókł się w kierunku domu...
»
W lad za kodeksem zobowiza obowizujcy kodeks cywilny rozbudowa przepisy oparte na zasadzie ryzyka...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Natychmiast po przybyciu milicja przepędziła wszystkich z miejsca zbrod-
ni, wdzięczność za ochronę śladów wyrażając dość powściągliwie, aczkolwiek
uporczywie grabiony przez moją mamusię szary piaseczek niewątpliwie był ele-
mentem nader pomocnym. Razem z władzami został tylko Marek występujący
w charakterze ni to rzeczoznawcy, ni to naocznego świadka.
Obaj z sierżantem Bielskim stali się nagle niezwykle podobni do siebie pod
jednym względem. Mianowicie trudno było ocenić, który z nich jest bardziej
wściekły. . .
170
Wszystkie czynności, podejmowane dookoła studni, obserwowaliśmy we troje, Michał Olszewski, Jędrek i ja, siedząc na belce nad głowami krów. Reszta
rodziny miotała się niżej, między krowami, i słuchała komunikatów.
— Łażą na czworakach — raportował Jędrek. — Jakby coś węszyli. . . Coś
robią na ziemi. . .
— Utrwalają odciski stóp — uzupełniłam. — Porównują ze zdjęciami.
— Z moimi? — wykrzyknęła wzruszona ciocia Jadzia.
— I palców! — wrzasnął Michał. — Badają palce na kole!
— O Jezusie, tam są i nasze! — jęknął rozdzierająco Franek.
— Co cię obchodzi, twoje są pod spodem — pocieszyła go Teresa.
— No! — popędziła niecierpliwie moja mamusia. — Mówcie coś, bo nic nie
widzę! Ta krowa mi przeszkadza, odsuń się, Kunegunda!
— Jak nic nie widzisz, to po co się tam pchałaś? — skarciła ją Lucyna. —
Puść mnie, ja zobaczę!
Tuż nad żłobem, między deskami, była szpara wypatrzona wcześniej przez
Lucynę. Można było przez nią dojrzeć mały skrawek terenu zbrodni i tłoczyły się tam wszystkie trzy siostry, kolejno pchając twarz do żłobu tuż obok pyska kamiennie spokojnej krowy. Dostrzegane fragmenty wzmagały tylko ich zaciekawienie.
— Mówcie coś! — zirytowała się Teresa. — Kunegunda mnie opluła!
— Jędrek, wygoń te krowy — powiedział Franek mechanicznie.
— Zaraz — odparł Jędrek z belki. — Biorą się za nieboszczyka. Zawiesili
drabinę, jeden złazi. . .
— Rzucili mu sznury! — wykrzyknął Michał.
— A fotografie? — dopytywała się nerwowo ciocia Jadzia. — Powinien zejść
fotograf! Powinni zrobić fotografie!
— Już zrobili. Z góry zrobił, z fleszem. . .
Wywlekanie zwłok ze studni poszło sprawnie i nie przysporzyło większych
trudności. Razem ukazali się owinięty płachtą nieboszczyk i żywy pracownik MO, wyłażący po drabinie. Zwłoki legły na noszach, żywy pracownik powiedział coś, co wywołało wyraźne, gwałtowne poruszenie wszystkich obecnych. Cała ekipa
171
śledcza zaczęła się pchać do studni. Marek pchał się również. Fotograf rozpędził
współpracowników i znów zaczął robić zdjęcia, błyskając fleszem.
— O rany Jezusa, znaleźli coś!!! — wrzasnął szaleńczo przejęty Jędrek.
Michał Olszewski zrobił się półprzytomny. Przepchnął całą głowę przez po-
szycie, z zewnątrz musiało to wyglądać bardzo dziwnie, sama głowa na dachu
obory, podrygiwał na belce i wydawał w przestrzeń jakieś okrzyki, których we-
wnątrz nie było słychać. Teresa szarpała mnie za nogę, ciocia Jadzia, jęcząc, trzymała się za oko, bo odporna na wszelkie emocje krowa trafiła ją ogonem. Moja
mamusia i Lucyna pchały się do żłobu, przy czym wyglądały jakby energicznie
wyżerały jego zawartość. Bez żadnego szacunku dla Frankowego mienia próbo-
wały wydłubać większą szparę między deskami.
— Włażą do studni! — wykrzykiwał Jędrek. — Walą się wszyscy na kupę,
o rany, zleci! Nie, złapali go. . . Coś tam jest na dnie!
Cała ekipa śledcza kolejno wlazła do studni, po czym każdy wyłaził na górę ze wzruszonym wyrazem twarzy. Musiało tam się znajdować coś nadzwyczajnego.
Marek wlazł również, wylazł, spojrzał na dach obory i beznadziejnie machnął rę-
ką. Michał Olszewski zaczął czynić gwałtowne wysiłki, zmierzające do cofnięcia głowy.
— Chyba pęknę! — zawiadomiłam rodzinę. — Nic nie rozumiem, wszystkim
się to coś na dnie podoba, tylko Markowi nie. . .
— On ma zawsze jakieś takie wygórowane wymagania — stwierdziła niecier-
pliwie moja mamusia. — Niech to wyjmą i powiedzcie, co to jest!
Marek znikł z pola widzenia, nie zwróciłam nawet na to uwagi, zajęta obser-
wacją poczynań przy studni. Dopiero po długiej chwili dotarło do mnie, że wzywają nas na teren zbrodni. Osoby z dołu pośpieszyły od razu, osoby z góry miały z tym pewne trudności, szczególnie Michał, któremu głowa ugrzęzła na amen.

Powered by MyScript