brata w jej najbardziej tajemnej postaci i że Klaudiusz nie powinien dowiedzieć się o tym...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Sarabanda, tak jak się nagle zaczęła, tak nagle ustała i pozostały tylko dwie postaci: jeden katar wysoko na skale i, na drugim krańcu, jeden Michał Scoto...
»
zagrożenia agresywnej grabieży, to także ma prawo do przekazywania swojej własności (w postaci darowizn i spadków) lub też jej zamiany na własność,...
»
Gdzie występuje witamina AWitamina A występuje w dwóch postaciach: retinolu i karotenoidów...
»
„Dlaczego nie lubimy biznesmenów? Dlaczego postaci takie jak Janusz Palikot, przedsiębiorca z branży alkoholi i książek, patron Roku Gombrowiczowskiego,...
»
objawiającymi się w postaci wojen, rewolucji, terroru, fanatyzmu, rządnych władzy polityków,nienawiści, waśni, kłamstw, fałszu etc...
»
– Kłamie pan, kłamie pan dla dobra człowieka – tym razem w głosie Najbardziej Poszukiwanego Terrorysty Świata słychać było leniwy, choć...
»
Niemieckie sowo "Gestalt" (posta) posiada zadowalajce odpowiedniki angielskie w sowach "pattern" albo "Configuration"...
»
 Frito przeszedł wzdłuż rzędów stołów, mając nadzieję znaleźć przysadzistą, znajomą postać Spama...
»
Roger i jego oddział zamarli, kiedy nagle z jednej z chat wyszła jakaś postać...
»
Dlatego marzyła, żeby żyć wiecznie w legendzie, jak Ans-set, i zadała sobie wiele trudu, żeby dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko możliwe...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Widząc, że archidiakon znów zapadł w ów stan bezruchu, w jakim go zastał, cichutko cofnął
głowę i zaszurał nogami z drugiej strony drzwi jak ktoś, kto właśnie nadchodzi i uprzedza o
swoim przybyciu.
– Proszę wejść! – zawołał archidiakon z wnętrza swojej celi. – Oczekuję was. Umyślnie
zostawiłem klucz w zamku. Wejdźcie, mistrzu Jakubie.
Żak wszedł śmiało. Archidiakon, któremu taka wizyta w takim miejscu była bardzo nie na
rękę, aż podskoczył na fotelu.
– Jak to? To ty, Janie?
– Też na „j” – rzekł żak ukazując swe rumiane, bezczelne i radosne oblicze. Na twarzy
wielebnego Klaudiusza pojawił się zwykły wyraz surowości.
– Po co przychodzisz tutaj?
– Mój bracie – odparł żak obracając z zakłopotaniem czapkę w rękach i starając się ze
wszystkich sił przyoblec swoją twarz w niewinną, skromną i żałosną minę – przychodzę prosić
cię...
– O co?
– O nieco nauki moralnej, której bardzo potrzebuję.
Jan nie śmiał dodać głośno: „i o nieco pieniędzy, których potrzebuję jeszcze bardziej”. Drugi
człon tego zdania pozostał nie wymówiony.
– Panie bracie – rzekł archidiakon chłodnym tonem – jestem z ciebie bardzo nierad.
– O, ja nieszczęsny! – westchnął żak.
Wielebny Klaudiusz razem z fotelem zrobił ćwierć obrotu i uważnie spojrzał Janowi w oczy.
– Cieszę się, że cię widzę.
Wstęp był groźny. Jan przygotował się na potężne natarcie.
– Janie, co dzień dochodzą mnie skargi na ciebie. Cóż to była za bijatyka, w której wytłukłeś
kijem młodego wicehrabiego Alberta de Ramonchamp?...
– O! – rzekł Jan – wielka rzecz! Paskudny paź, który zabawiał się ochlapywaniem żaków
galopując po kałużach.
– A kto to jest – mówił dalej archidiakon – ów Mahiet Fargel, któremu płaszcz rozdarłeś?
Tunicam dechiraverunt, powiada skarga.
157
– E tam! Nędzna pelerynka kolegium Montaigu. Wszak o tym mówicie?
– Skarga powiada tunicam, a nie cappettam. Czy umiesz po łacinie?
Jan nie odpowiedział.
– Tak – odezwał się znowu ksiądz kiwając głową – tak to wygląda dzisiaj nauka i literatura.
Język łaciński jest ledwie że zrozumiały, syryjski – nieznany, a grecki w takim upodleniu, że
najuczeńszym nie poczytuje się za nieuctwo, jeśli przeskakują przy lekturze słowo greckie,
powiadając: Graecum est, non legitur.
Żak spojrzał rezolutnie na brata.
– Panie bracie, czy pozwolicie, że przełożę wam na francuską mowę to słowo greckie, które
jest wypisane tam, na ścianie?
– Jakie słowo?
– ANAΓKH
Na policzki archidiakona wystąpił blady rumieniec niby kłąb dymu, który wskazuje z
zewnątrz utajony wstrząs wulkanu. Żak zaledwie to spostrzegł.
– Cóż więc znaczy to słowo, Janie? – rzekł cicho, z wysiłkiem starszy brat.
– Przeznaczenie.
Wielebny Klaudiusz znowu zbladł, a żak beztrosko mówił dalej:
– A to słowo, które jest tam, niżej, tą samą ręką wyryte Aναγνεία: znaczy: nieczystość. A co,
zna się grekę?
Archidiakon milczał. Zamyślił się pod wpływem tej lekcji greki. Młody Jan z całą
przebiegłością zepsutego dziecka osądził, że nadeszła chwila stosowna, by się odważyć na
prośbę. Zaczął więc najprzymilniejszym, najczulszym głosem:
– Mój dobry panie bracie, czyli wcale mnie już nie miłujecie, że aż z tak groźnym witacie
mnie obliczem za kilka nędznych policzków i kuksańców, którymi wśród słusznej utarczki
obdzieliłem sam już nie wiem jakich chłopaków i nicponiów, quisbusdam marmosetis? Widzicie,
dobry panie bracie, że zna się łacinę, co?
Lecz cała ta pieszczotliwa obłuda tym razem nie wywarła zwykłego skutku na surowym
archidiakonie. Cerber nie dał się przynęcić miodowym plackiem. Czoło księdza Klaudiusza nie
wygładziło się.
– Do czego zmierzasz? – zapytał sucho.
– A więc do rzeczy! – odparł odważnie Jan. – Trzeba mi pieniędzy.
Na to bezwstydne wyznanie twarz archidiakona przybrała wyraz jak najbardziej ojcowski i
wychowawczy.
– Wiesz przecie, imć Janie, że nasze lenno Tirechappe razem z czynszami i intratą z
dwudziestu i jednego dymów przynosi tylko trzydzieści dziewięć grzywien, jedenaście solidów i
sześć denarów paryskich. Jest to dwukrotnie więcej niż za czasów dzierżawy braci Paclet, lecz
nie jest to wiele.
– Trzeba mi pieniędzy – po stoicku powtórzył Jan.
– Wiesz przecie, że decyzją kapituły nasze dwadzieścia i jeden dymów zaliczono do lennych
ziem biskupstwa i że aby wykupić się z tego zaszczytu, płacić musimy przewielebnemu
biskupowi dwie srebrne pozłacane marki wartości sześciu grzywien paryskich. Otóż nie udało mi
się jeszcze uzbierać tych dwóch marek. Wiesz o tym.
– Wiem, że trzeba mi pieniędzy – powtórzył Jan po raz trzeci.
– A na co ci trzeba?
Pytanie to zapaliło iskierkę nadziei w oczach Jana. Przybrał swą przymilną i niewinną minę.
– Wierzajcie mi, drogi bracie Klaudiuszu, nie zwróciłbym się do was w złym zamiarze. Za
wasze jedynki nie będę się łajdaczyć po gospodach ani paradować po ulicach Paryża w opończy
158
ze złotego brokatu i z lokajem, cum meo laquasio. Nie, bracie mój, trzeba mi pieniędzy na dobry
uczynek.
– Cóż to za dobry uczynek? – zapytał Klaudiusz, zdziwiony nieco.
– Dwu przyjaciół moich postanowiło kupić wyprawkę dla dziecka pewnej ubogiej wdowy z
zakładu haudrietek. To dzieło miłosierdzia. A kosztować będzie trzy floreny i chciałbym
dorzucić mojego do składki.
– Jakże się nazywają twoi dwaj przyjaciele?
– Piotr Maczuga i Baptysta Łowiptaszek.
– Hmm! – rzekł archidiakon – te nazwiska tak mi pasują do dobrego uczynku, jak bombarda
do głównego ołtarza.
To pewna, że Jan nie najszczęśliwiej wybrał sobie te dwa nazwiska przyjaciół. Ale za późno
się spostrzegł.
– A po drugie – mowa dalej przenikliwy Klaudiusz – cóż to za wyprawka, co ma kosztować
trzy floreny, i to jeszcze dla dziecka haudrietki? Od kiedy to wdowy z zakładu haudrietek
miewają niemowlęta w pieluchach?
Jan jeszcze raz popróbował przełamać lód.
– A więc powiem! Trzeba mi pieniędzy, żeby się zejść dzisiejszego wieczora z Izabelką
Thirreye w Dolinie Miłości.
– Rozpustniku nieczysty! – zawołał ksiądz.
– Aναγνεία – rzekł Jan.
Ta cytata, którą żak zaczerpnął, być może nie bez złośliwości, ze ściany celi, dziwny skutek
wywarła na księdzu. Przygryzł wargi, a złość jego zgasła w rumieńcu.

Powered by MyScript