Możesz być cicho, Gytho? Czytam. - O czym? - zapytała złośliwie niania. Babcia Weatherwax westchnęła i założyła książkę palcem. - O mieście, do którego zdążamy - wyjaśniła. - O Genoi. Dezyderata twierdzi, że jest dekadencka. Uśmiech niani pozostał na miejscu. - Tak? - zdziwiła się uprzejmie. - To chyba dobrze? Nigdy jeszcze nie byłam w mieście. Babcia Weatherwax zastanowiła się. Nie była pewna znaczenia słowa „dekadencki”. Odrzuciła możliwość, że oznacza ono kogoś, kto ma dziesięć zębów; niania Ogg byłaby wtedy unidencka. Cokolwiek to było, Dezyderata uznała za konieczne odnotowanie tego faktu. Babcia Weatherwax zwykle nie ufała książkom jako źródłom informacji, ale teraz nie miała wyboru. Zdawało jej się niejasno, że „dekadencki” ma coś wspólnego z nie rozsuwaniem zasłon przez cały dzień. - Pisze również, że Genoa jest miastem sztuki, dowcipu i kultury. - W takim razie będziemy tam jak u siebie - odparta spokojnie niania. - Powszechnie znane z urody swych kobiet. Tak tu pisze. - Wtopimy się w tłum bez żadnych problemów. Babcia wolno przewracała kartki. Dezyderata opisywała sprawy z całego Dysku. Z drugiej strony jednak nie pisała dla innych czytelników niż ona sama, więc jej notatki bywały nieco tajemnicze, mające raczej wspomagać pamięć niż zdawać sprawozdanie. Babcia czytała: „Teraz L. rządzi miastem jako sita za tronem, a baron S. podobno zginoł, utonoł w rzece. Był człekiem niegodziwym, ale chyba nie tak niegodziwym jak L. Ona mówi, że chce tu uczynić Magiczne Królestwo, krainę pokoju i szczęśliwości, a kiedy kto chce tego dokonać, tszeba uważać na szpiegów w każdym kącie i nikt nie chce mówić otwarcie, bo kto by chciał narzekać na zło popełniane w imię pokoju i szczęśliwości? Wszyskie ulice są czyste, a topory ostre. Ale pszynajmniej E. jest bespieczna, bo L. ma plany względem niej. Pani G., która była amour barona, ukryła się na bagnach i walczy bagienną magią, ale nie da się zwalczyć magii luster, która jest tylko Odbiciem”. Matki chrzestne zawsze występują parami. Babcia wiedziała to dobrze. Czyli w tym wypadku chodzi o Dezyderatę i... i L. A kim jest ta osoba na bagnach? - Gytho? - odezwała się babcia. - Ssłucha... - odpowiedziała niania Ogg, budząc się z drzemki. - Dezyderata pisze, że jakaś kobieta była dla kogoś murem. - Pewno taka metyfora. - Aha - mruknęła posępnie babcia. - Jedna z tych... „Nikt jednak nie powszczyma Mardi Gras”, czytała dalej. Jeśli cokolwiek uda się dokonać, to tylko w Samedi Nuite Morte, w ostatnią noc karnawału, noc w połowie drogi między Żywymi i Martwymi, kiedy magia płynie ulicami. Jeżeli L. ma być podatna, to wyłącznie wtedy, gdysz karnawału nienawidzi...”. Babcia Weatherwax zsunęła kapelusz na czoło, by osłonić oczy od słońca. - Pisze tu, że co roku mają wielki karnawał - powiedziała. - Nazywa się Mardi Gras. - To znaczy Tłusta Pora Obiadowa - przetłumaczyła niania Ogg, międzynarodowa lingwistka. - Garson! Etcetra gross Mint Tulipan avec petit miska orzeszków, pour favour! Babcia Weatherwax zamknęła książkę. Oczywiście, nigdy by się do tego nie przyznała, zwłaszcza innej czarownicy, ale im bliżej była Genoa, tym babcia czuła się mniej pewnie. W Genoi czekała ona! Po tylu latach! Patrzyła na nią z lustra! I uśmiechała się! Słońce grzało bezlitośnie, a babcia starała się nie ustępować. Chociaż prędzej czy później musi się poddać. Nadejdzie chwila, by zdjąć następną kamizelkę. Niania Ogg przez chwilę rysowała kartki dla krewnych, po czym ziewnęła. Należała do czarownic, które lubią wokół siebie gwar i tłum. Tutaj zaczynała się nudzić. Jednak na takiej wielkiej lodzi, podobnej do pływającej gospody, musiały się znaleźć jakieś rozrywki. Położyła torbę na leżaku i ruszyła ich szukać. Trolle maszerowały. *** Kiedy babcia Weatherwax się obudziła, słońce zawisło już nisko nad horyzontem, wielkie i czerwone. Rozejrzała się niespokojnie spod osłony ronda kapelusza. Czy ktoś zauważył, że spała? Zasypianie w ciągu dnia to coś, co robiły wyłącznie stare kobiety, babcia Weatherwax zaś bywała starą kobietą tylko wtedy, kiedy służyło to jej celom. Jedynym widzem był Greebo, zwinięty w kłębek na leżaku niani. Jego zdrowe oko wpatrywało się w babcię, jednak nie było tak straszne jak mlecznobiałe spojrzenie ślepego oka. - Rozważałam możliwe strategie - mruknęła na wszelki wypadek. Złożyła książkę i ruszyła do swojej kajuty. Dostały niedużą. Niektóre z kabin na statku wydawały się ogromne, ale po ziołowym winie i innych zdarzeniach babcia nie miała jakoś ochoty, by rzucać Wpływ i trafić do jednej z nich. Magrat i niania Ogg siedziały na koi, milcząc ponuro. - Jestem trochę głodna - oznajmiła babcia. - Po drodze wyczułam jakiś gulasz, więc może chodźmy i przekonajmy się, jak smakuje. Co wy na to? Obie czarownice wbijały wzrok w podłogę.
|