Poszła świąteczne potargane zwlec szaty i wianek uwić
sobie nowy. W komorze po cichu związała węzełek bielizny na
drogę, a Żywia, widząc te przygotowania, na ziemię płacząc legła.
Płakały potem cicho, ściskając się obie.
Józef Ignacy Kraszewski
Stara baśń
195
- Żegnaj mi, jedyna, żegnaj, rodzona... - pół śpiewając mówiło
dziewczę -żegnaj ty mi na wieki! Ja muszę iść, porzucić wszystko,
gdzie oczy i dola niosą. Pójdę na ostrów, na Lednicę, do chramu
Nijoły, stanę u ognia świętego, stać będę, aż oczy wypłaczę i
zgasną... aż ja żyć albo ogień palić się przestanie.
Wyrwała się z objęcia siostry.
- Teraz chodź, Żywio moja, siostro jedyna, pożegnajmy ognisko,
pożegnajmy kąty, pożegnajmy progi i ściany, i bydełko, i konie, i
wszystko żywe i martwe... z czym się żyło, co kochało...
Uroczyste to było pożegnanie, do którego się wszystkie
przyłączyły niewiasty. Szła Dziwa do ogniska i rzuca nań
łuczywo ostatnie.
- Bywaj zdrowy, ogniu mój domowy... już ja ciebie nie podsycę,
świecić mi do kądzieli nie będziesz ani grzać zziębniętą... Ogniu
ojca, matki, sióstr i braci... świeć im jasno, grzej im duszę. Bywaj
zdrowy!...
Szły potem do chlebnej dzieży; którą Dziwa objęła.
- Bywaj zdrowa, matko, coś mnie chlebem białym karmiła...
bodajś zawsze pełną była i we czci u ludzi stała... Chleb twój
karmić mnie nie będzie...
Tak samo próg żegnała, komory, gumna, stodoły, szopy, krówkę
czerwoną, owieczki bure i konie, i psy nawet... i studnię, z której
wodę brała, i wrota.
U studni wzięła Dziwa wiadro, zaczerpnęła raz ostatni, napiła się
Józef Ignacy Kraszewski
Stara baśń
196
i zapłakała... Uściskała siostrę, bratowe, braci, wszystkich
pożegnała, kłaniając się do nóg wkoło... Wrota raz ostatni otwarły
się i zamknęły za nią; szła żegnać rzekę, co pod dworem płynęła,
i kamienie, na których ojciec siadywał.
Nikt się podróży tej sprzeciwiać nie śmiał. U płota uwiązany stał
koń skrwawiony Domana; kazała go puścić i nagnać, aby do
swojego wracał stada.
Stara Wielicha i dwu zbrojnych parobków odprowadzać ją mieli
do jeziora, na Lednicę. Sambor się wprosił trzeci.
Gdy Dziwa jeszcze raz ostatni obejrzała się ku zagrodzie i
powiała chustką białą, płacz i jęk dał się słyszeć ze dworu. Siostra
i bratowe posiadały na ziemi i jak po umarłej zawodzić poczęły.
A w dali słychać było, jak koń Domana, puszczony na wolę,
czwałem, rżąc, przez lasy pędził do swoich.
Józef Ignacy Kraszewski
Stara baśń
197
ROZDZIAŁ 13
Koło dworu Domanowego cicho było i pusto, gdy następnego dnia
Myszko przybył na koniu i stanął u wrót.
- Nie ma Domana? - zapytał sługi, który we wrotach stał Milczał
parobek.
- Jest pan doma? - powtórzył. Nie było odpowiedzi.
- Cóżeś ty oniemiał? - zawołał po raz trzeci, groźnie już, przybyły
kmieć, któremu się czoło pofałdowało.
- Co mam mówić? - nieśmiało począł chłopak. - Doman leży na
pościeli raniony; baba mu ranę myje i ziołami zakłada. Dyszy
jeszcze... ano, życia mało...
Myszko się rzucił na koniu i skoczył z niego. - Kto go ranił?
Tu znowu zabrakło odpowiedzi; pokraśniał sługa, oczy spuścił,
widocznie wstyd mu powiedzieć było. Niepewien nawet był, czy
się godzi zdradzać tę tajemnicę, bo dla mężczyzny rana przez
dziewkę zadana bezczestną była prawie.
- Nie wiem - rzekł ostrożnie parobczak, chociaż świadkiem był,
gdy padał Doman na ziemię.
Myszko się dziwnie nań popatrzał, lecz już nie spytał go więcej i
z wolna pociągnął do dworu, do świetlicy.
Ciemno w niej było. Przy ogniu, który się palił maleńki wśród
kamieni, skurczona siedziała Jaruha, prażąc coś w garnuszkach i
skorupkach i szepcząc po cichu.
Józef Ignacy Kraszewski
Stara baśń
198
W głębi izby, na skórze, leżał blady, z oczyma w słup otwartymi,
z usty, których blade wargi były rozwarte, w gorączce, półsenny
Doman. Na piersi widać było pokrwawioną koszulę i płachty
mokre.
Jaruha spojrzała na wchodzącego i palec pomarszczony, czarny,
położyła na ustach, ale Doman już drgnął, ruszył się, jęknął i
jakieś mruczenie niewyraźne z ust mu się wyrwało. Oczyma
zatoczył, ciałem się ruszyć nie mogąc. Myszko szedł ku niemu
powoli. Ni jedna, ni drugi nie mówili nic; gość siadł w nogach na
ławie.
Tymczasem starucha sięgnęła do kubka stojącego przy niej, napiła
się, otarła usta i poszła mokre jakieś niosąc ziele do chorego.
Położyła mu je na piersiach, zaczęła mruczeć, ręce obie nad nim
podniosła przebierając palcami, splunęła na jedną i drugą stronę.
Doman nie ruszał się, tchnął tylko ciężej.
Na ten znak życia pies, który leżał na ziemi, podniósł głowę z
wolna i wlepił w pana oczy.
Myszko nie spuszczał z niego wejrzenia, ale się odzywać nie
śmiał. Zdawał się chory spać i marzyć. Niekiedy białe zęby jego
ścięły się i zazgrzytały. To znów uśmiechał się niby. Ręce mu
drgały, jakby coś chciał pochwycić... i opadały bezsilne.
Myszko skinął na Jaruhę. Przystąpiła doń wprzód rozpatrzywszy
się w nim dobrze i stanęła z pokorą.
-Kto go ranił? - zapytał gość. Jaruha milczała długo trzęsąc głową.
- Hę? Dzik - rzekła - a tak! dzik kłem rozdarł mu piersi...
Józef Ignacy Kraszewski
Stara baśń
199
Gość oczy ciekawie zwrócił na nią i ruszył ramionami. Jaruha się
poprawiła. - Jeleń... albo ja wiem?... Na łowy wyjechał, a z łowów
go przynieśli...
I trzęsła głową, brodę w ręku ściskając.
|